piątek, 31 grudnia 2010

"And Soon the Darkness" (2010)

Dwie przyjaciółki wybierają się na wycieczkę rowerową po Argentynie. W trakcie pobytu w jednym z miasteczek dochodzi między nimi do sprzeczki, która kończy się rozstaniem dwóch dziewczyn. W końcu jedna z nich postanawia odnaleźć przyjaciółkę, ale okazuje się, że dziewczyna zniknęła. Jej koleżanka postanawia jej szukać na własną rękę, gdyż nikt łącznie z policją nie chce jej pomóc.

Miałam ogromne oczekiwania odnośnie tego filmu. Czekałam na niego z utęsknieniem, gdyż fabuła wydawała mi się nader interesująca, a jeśli dodamy do tego odtwórczynię głównej roli to zapowiadał się całkiem przyjemny seans. Nie mogę powiedzieć, że całkowicie się zawiodłam, ale cóż... to nie było to, czego oczekiwałam. Po pierwsze przede wszystkim liczyłam na horror, a w zamian dostałam całkiem oklepany, schematyczny i niewyobrażalnie przewidywalny thriller. Poza tym myślałam, że będzie krwawo, ale akurat tego elementu było tutaj jak na lekarstwo. Poza tym temat przewodni filmu, który był już wałkowany niejednokrotnie w filmach grozy lekko mówiąc zdenerwował mnie. UWAGA SPOILER Handel żywym towarem to druga z możliwości o jakich pomyślałam, gdy tylko zaginęła jedna z dziewczyn - pierwszą był handel organami. No i oczywiście, w ogóle nie zostałam zaskoczona, bo dokładnie o to chodziło KONIEC SPOILERA.

Początkowo film jest odrobinę zbliżony do "Turistas" i "Ruin", ale tylko jeśli chodzi o scenografię, ponieważ tutaj napięcie było bardziej wyczuwalne. Właśnie to ratuje pierwszą połowę filmu - stopniowanie atmosfery, doskonała muzyka i elektryzujący klimat. Za to druga część oferuje nam już nieco więcej akcji, która chociaż przewidywalna i aż do bólu banalna w jakimś stopniu mnie zainteresowała, a nawet więcej - dopingowałam głównej bohaterce na głos oraz modliłam się, żeby jej głupota nie sprowadziła na nią śmierci:) Tak więc, choćby ze względu na te elementy to godna uwagi produkcja i nie uważam czasu, który na nią straciłam za całkowicie zmarnowany. A jeśli dodać do tego największą siłę tej produkcji to przyznam, że było nawet warto. Otóż, przede wszystkim film zyskuje w mych oczach przez wzgląd na główną bohaterkę graną przez Amber Heard, która do ról w produkcjach grozy jest wprost stworzona. Śmiem nawet twierdzić, że jest poważną konkurentką na tym polu dla Melissy George, o ile oczywiście swoją karierę poprowadzi w tym kierunku. Nie wiem, jak ona to robi, że tak mało interesującą postać, która odniosłam wrażenie, swoim bezsensownym zachowaniem robiła wszystko, aby zginąć ukazała w tak dobrym świetle, że aż trzymałam kciuki, żeby to wszystko dobrze się skończyło - a przypominam, że nienawidzę happy endów. Cóż, na pewno ma dziewczyna talent i to nie mały.

W ogólnym rozrachunku myślę, że seans tego filmu nie powinien być dla nikogo zbyt wielką męką. Ale mam taką małą radę - niech nikt nie oczekuje od niego czegoś niezwykłego, bo może się mocno przejechać...

2 komentarze:

  1. Buffy, Tobie również życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku i udanej zabawy sylwestrowej!!! :)

    OdpowiedzUsuń