poniedziałek, 23 maja 2011

"The Entity" (1981)

Carla Moran mieszka samotnie wraz z trójką dzieci. Pewnego dnia ktoś wykorzystuje ją seksualnie w jej własnym łóżku. Problem w tym, że Carla zostaje zgwałcona przez jakąś obecność, której nie widać. Z czasem te incydenty stają się coraz częstsze.

Historia Carli Moran ponoć wydarzyła się naprawdę, tym samym stając się dowodem na potwierdzenie tez parapsychologów, co do obecności sił nadprzyrodzonych. Oczywiście, w przypadku kręcenia tego typu filmów nie obyłoby się również bez plotek z planu. Podobno prawdziwy syn Carli Moran złamał sobie rękę podczas próby ratowania swojej matki przed nadprzyrodzoną istotą - co ciekawe aktor odgrywający jego rolę również złamał sobie rękę podczas kręcenia filmu.

Sidney J. Furie nakręcił film na podstawie noweli Franka De Felitta, opartej na prawdziwych wydarzeniach. Pytanie tylko, czy główna bohaterka naprawdę znajdowała się w centrum paranormalnych wydarzeń, czy też zwyczajnie była chora psychicznie? Reżyser już na początku filmu przedstawia widzowi ten dylemat, po czym wyraźnie zaczyna opowiadać się po stronie tej pierwszej możliwości. Chcąc rozwiązać swój nietypowy problem Carla najpierw udaje się do psychiatry, który oczywiście mimo ogromnych chęci nie jest w stanie jej pomóc. Następnie kobieta zwraca się do parapsychologów, którzy posiadają większe kwalifikacje do zgładzenia złośliwej istoty, ale czy będą w stanie pomóc naszej bohaterce? W tym momencie nasunęły mi się skojarzenia z kultowym "Egzorcystą" - reżyser robi z lekarzy niekompetentnych idiotów równocześnie wynosząc parapsychologów na piedestał. I w tym momencie widz otrzymuje odpowiedź na postawione wcześniej pytanie. W końcu staje się on bezpośrednim świadkiem wydarzeń rozgrywających się głównie w domu Carli Moran - widzi jak coś ją brutalnie gwałci i bije, widzi samoistnie poruszające się przedmioty oraz dziwaczne błyskawice. "The Entity" jest horrorem, który straszy tym, czego nie widać. Straszy dudniącą muzyką podczas każdego ataku istoty, straszy nieustannie narastającą atmosferą grozy i wszechobecnego zagrożenia. W tym aspekcie naprawdę nie mam zastrzeżeń, gdyż już dawno nie miałam okazji zobaczyć równie nastrojowego horroru - nie przepadam za duchami w kinie grozy, ale w tym przypadku dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam.
 
Choć w filmie o tym nie wspomniano na pewno każdy wielbiciel kina grozy od razu domyśli się, co nawiedza naszą bohaterkę. Inkub, według demonologii, był mężczyzną, który nawiedzał kobiety we śnie i wykorzystywał je seksualnie. Może w tym przypadku nie mamy do czynienia z atakami tylko i wyłącznie podczas snów Carli, ale to wcale nie oznacza, że kobiety nie mógł nawiedzić właśnie taki osobnik. No właśnie, w tym miejscu muszę zaznaczyć, że mężczyźni, którzy sięgną po ten film wyłącznie w celach popatrzenia sobie na sceny erotyczne niestety zawiodą się. Mimo, że mamy tutaj parę momentów golizny to gwarantuję, że reżyser nie afiszował nimi. Chcecie mocnego klimatu potęgowanego głównie przez znakomitą muzykę? Proszę bardzo, ale na erotyk radzę się nie nastawiać.

Zaskoczyło mnie aktorstwo w tym obrazie. W roli głównej znana z "Jazdy na kuli" Barbara Hershey, partneruje jej Ron Silver. W moim mniemaniu oboje spisali się znakomicie, a jak na produkcję z lat 80-tych zdecydowanie wybijają się ponad średni poziom gry aktorskiej widzianej przeze mnie w klasykach kina grozy. Ale i tak moim zdaniem przyćmił ich David Labiosa (gość ze złamaną ręką) - wprost nie mogłam oderwać od niego wzroku, ale podejrzewam, że zasługą tego była raczej jego uroda niż jakaś nadzwyczajna kreacja jego roli:)

Wiele osób polecało mi ten film, niejeden widz twierdzi, że "The Entity" było koszmarem jego dzieciństwa. Ja niestety nie miałam okazji zobaczyć tego obrazu w szczenięcych latach, ale cieszę się, że dałam się namówić wielbicielom horrorów na nadrobienie zaległości. Wiele rzeczy mnie w tym obrazie wprost urzekło - poza świetnym klimatem i muzyką bardzo przypadły mi do gustu nieliczne efekty specjalne (moja ukochana kiczowatość dawnych lat) oraz szybkie przejście do właściwej akcji bez przydługich wstępów. Jedyne, co można zarzucić temu obrazowi to jego długość. Moim zdaniem im bliżej końca tym bardziej nudno. W pewnym momencie reżyser nie jest w stanie zaskoczyć widza niczym nowym i niepotrzebnie to wszystko przedłuża. Gdyby "The Entity" trochę skrócono miałby jeszcze większą siłę rażenia. W 2010 roku (a jakżeby inaczej) ukazał się remake tego obrazu pod tym samym tytułem, ale jeszcze nie miałam okazji go zobaczyć. Reasumując polecam tę produkcję każdemu entuzjastowi klimatycznych horrorów, gdyż jest jednym z lepszych tego typu obrazów. A fakt, że jest ponoć oparty na prawdziwych wydarzeniach dodaje mu tylko smaczku i zdecydowanie działa na jego korzyść podczas seansu.

3 komentarze:

  1. Hm, tytuł brzmi znajomo, ale podczas czytania recki w ogóle nie mogłam sobie tego obrazu przypomnieć, tak więc śmiem podejrzewać, że go nie widziałam w ogóle :(
    Skoro mówią, że niby na faktach, aktorstwo nie gorsze i tematyka nawiązuje do znanego wszystkim demona rodem z nocnych koszmarów, to poszukam czym prędzej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie na planie miały miejsce dziwne wydarzenia. Jeśli chodzi o tematykę to uwielbiam takie filmy. Oby więcej "nawiedzonych" produkcji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aga, koniecznie obejrzyj, gdyż jest to ten rodzaj horrorów, w których gustujesz. W sam raz dla Ciebie.
    Cat, ostatnio coraz częściej sięgam po horrory nastrojowe, gdyż teraz zajęłam się filmami starszymi, kiedy to sporo takich pozycji kręcono. Na razie odrzuciło mnie od współczesnych horrorów, aczkolwiek nie twierdzę, że całkowicie z nich zrezygnowałam:)
    Pozdrawiam dziewczyny!

    OdpowiedzUsuń