środa, 29 czerwca 2011

"Husk" (2011)

Podczas podróży samochodem piątka przyjaciół ulega wypadkowi. Ich pojazd rozbija się na skraju pola kukurydzy. Młodzi ludzi dostrzegają nieopodal drewniany domek, więc postanawiają szukać pomocy u jego mieszkańców. Problem w tym, że w momencie, kiedy wchodzą w pole kukurydzy wydają na siebie wyrok śmierci, bowiem jest to teren krwiożerczych strachów na wróble...

Pełnometrażowy debiut reżyserski Bretta Simmonsa. Już na początku muszę stwierdzić, że jeśli o mnie chodzi w filmie liczy się przede wszystkim fabuła. Czy "Husk" zdaje egzamin pod tym kątem? Powiem tak: tło fabularne to zlepek znanych nam już produkcji grozy - "Dzieci kukurydzy", "Smakosza", "Posłańców" oraz remake'u "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", co akurat dla wielu widzów może nie być dostrzegalne, ale radzę zwrócić uwagę na sceny szycia strojów stracha na wróble - wypisz, wymaluj Leatherface przy swojej maszynie:) Jednakże w tym miejscu muszę nadmienić, iż twórcy tylko powierzchownie skopiowali inne horrory, bowiem główny motyw filmu, polegający na przemienianiu ludzi w strachy na wróble oraz okoliczności, które do tego doprowadziły na pewno posiadają w sobie pewną dozę oryginalności. Tymczasem sceneria nie jest niczym nowym, mimo jej niewątpliwego uroku (szczególnie za dnia) pole kukurydzy nie jest niczym odkrywczym w tym gatunku filmowym.

Film rozpoczyna się jak każdy znany nam slasher. Ot, mamy grupkę znajomych podróżujących samochodem, dochodzi do wypadku i w tym momencie zaczyna się koszmar. Jednakże reżyser odrobinę zaskakuje częściowym odejściem od głównej konwencji tego podgatunku horroru. Zacznijmy od postaci jedynej kobiety w tym towarzystwie - to, że ostrzega resztę przed zapuszczaniem się w pole kukurydzy nie jest niczym oryginalnym, w końcu w slasherach to właśnie płeć piękna odgrywa rolę jedynej myślącej osoby, kierującej się przede wszystkim intuicją. Ale jak to często w slasherach bywa, chłopcy w ogóle jej nie słuchają - w końcu nie ma powodu, żeby przejmowali się panikowaniem dziewczyny. W tym momencie byłam pewna, że reżyser pójdzie znanym mi, utartym już szlakiem fabularnym. Nawet ułożyłam sobie w głowie kolejność, w jakiej będą ginąć poszczególni bohaterowie - oczywiście byłam przekonana, że jedyna dziewczyna w tym towarzystwie to niekwestionowana final girl. Ale twórcy całkowicie zbili mnie z tropu, wszystkie moje podejrzenia wzięły w łeb, co pozwoliło mi sądzić, że "Husk" jest pewnego rodzaju odwróceniem konwencji slashera, co oczywiście zapisuję na plus filmu - w końcu pewna doza zaskoczenia w filmach zawsze jest mile widziana:)


Klimat stoi na dosyć przyzwoitym poziomie. Oczywiście reżyser straszy widzów przede wszystkim elementem zaskoczenia, tanimi chwytami, które zyskują jedynie krótkotrwałe przestraszenie widza. Jednakże należy oddać honor twórcom - w końcu gdyby nie umiejętne stopniowanie atmosfery, dodatkowo potęgowane nastrojową muzyką to nie mielibyśmy nawet tych kilku scen, na których podskakiwaliśmy w fotelach. Przy okazji nadmienię jeszcze, że postacie szyjących ubrania strachów na wróble również zaskoczyły mnie na plus - ich charakteryzacja odznaczała się przede wszystkim stonowaniem, bez zbytniej przesady w makijażu twórcom udało się oddać ich przerażający wygląd. Poza tym, skoro to slasher to możemy liczyć również na liczne krwawe sceny. Przy okazji radzę zwrócić uwagę na oryginalny motyw przebijania sobie palców gwoździami, który dzięki niezwykłej wręcz dozie realizmu sprawia, że aż ciarki przechodzą po ciele. Obsada jest stosunkowo nieznana. Aktorzy są dosyć przeciętni, aczkolwiek trafiło się dwóch przystojniaków, którzy choć na polu zawodowym nie wypadają najlepiej to przynajmniej można na nich oko zawiesić:) Zakończenie również nie należy do jakiś odkrywczych motywów - nie dość, że można go bez trudu przewidzieć to na dodatek nie wnosi absolutnie niczego nowego do gatunku.

"Husk" absolutnie nie jest filmem, który aspirowałby do jakiś nadzwyczajnych dzieł produkcji grozy. Ot, zwykła niewymagająca myślenia rozrywka, którą oglądało mi się całkiem przyjemnie, aczkolwiek podejrzewam, że szybko o niej zapomnę. To kolejny przeciętny horror, do którego należy podejść całkowicie na luzie, bez wygórowanych oczekiwań. Na pewno nikomu nie będę odradzać seansu, ponieważ osobiście odbieram tę produkcję na plus, aczkolwiek lojalnie ostrzegam, żeby nie wymagać od niej niczego ambitnego.

2 komentarze:

  1. Zobaczyłam okładkę, przeczytałam opis i od razu pomyślałam o "Dzieciach kukurydzy" i "Posłańcach" :-) Jeszcze nie widziałam, ale będę mieć na uwadze. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Po obejrzeniu mogę stwierdzić, że faktycznie jest to trochę zbieranina kilku horrorów, ale ogląda się całkiem fajnie. Klimacik ma całkiem dobry, a charakteryzacja bohaterów szyjących "ciuszki" b. dobra, bo można się lekko przerazić. Świetna recenzja :-)

    OdpowiedzUsuń