niedziela, 25 września 2011

"Bereavement" (2010)

Po śmierci ojca Allison sprowadza się do domu swojego wujka. Dziewczynie ciężko jest zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Tymczasem w okolicy krąży seryjny morderca, gnębiony uciążliwymi głosami w głowie człowiek, który bez skrupułów porywa i zabija młode kobiety przy okazji przyuczając fachu porwanego przed laty chłopca. Wkrótce przetną się drogi Allison i okrutnego mordercy.

Opis brzmi nader zachęcająco, prawda? Sama dałam się na to złapać, gdy sięgałam po tę produkcję. Twórca całkiem przyjemnego thrillera "Anioły śmierci" Stevan Mena tym razem jednak zaproponował nam film, którego pragnę jak najszybciej wyrzucić z pamięci. "Bereavement" ciężko jest sklasyfikować do jakiegoś konkretnego podgatunku horroru, choć niewątpliwie najbliżej mu do slashera. Twórcy zaprezentowali nam tutaj równolegle prowadzone wydarzenia, gdzie z jednej strony będziemy świadkami wydarzeń z ciężkiego życia Allison, a z drugiej będzie nam dane poobserwować "wesołe" poczynania naszego mordercy, którego modus operandi, jak by na to nie patrzeć, jest jedynym powodem tego, że nie przerwałam w połowie tego jakże nudnego seansu. Nie wiem, dlaczego w dzisiejszych czasach twórcy horrorów wyobrażają sobie, ze wystarczy parę mocnych krwawych mordów, multum ofiar, które drą się wniebogłosy oraz ładna, dobrze obdarzona przez naturę główna bohaterka aby uzyskać przepis na przyzwoity film grozy. Ktoś tutaj chyba zapomniał o podstawowym składniku, jakim jest spójna, interesująca fabuła. Tutaj tego niestety nie znajdziemy. Będziemy z wielką obojętnością wysłuchiwać rozterek Allison, aczkolwiek męska część widowni na pewno dłużej zawiesi na niej oko. Po raz kolejny spotkamy się z psycholem, który metodycznie wyrzyna kolejne swoje ofiary, a na końcu ujrzymy dokładnie to, czego spodziewaliśmy się przez cały seans. Nic oryginalnego, zero zaskoczenia, całe mnóstwo nielogiczności.

Jak już wspomniałam jednym z dwóch plusów filmu jest nagromadzenie krwawych scen. Szczególnie przypadł mi do gustu moment podwieszania ofiary na haku za nogę - przekonująca, obrzydliwa sekwencja zaprezentowana widzom w najdrobniejszych szczegółach. Druga rzecz, która przypadła mi tutaj do gustu to oczywiście obsada. Rzecz jasna główna bohaterka obowiązkowo musiała zachwycać swoją urodą oraz niemałym biustem (choć zupełnie nie wiem, dlaczego akurat tak musi być), ale to wcale nie zmienia faktu, że jej aktorstwo również zasługuje na naszą pochwałę. Pod koniec jej kwestie ograniczały się tylko i wyłącznie do krzyku, ale do tego momentu spisywała się nadzwyczaj przekonująco. Podobali mi się również Michael Biehn oraz przystojniaczek Nolan Gerard Funk, ale w przypadku odtwórcy roli mordercy nie było już tak kolorowo - odniosłam wrażenie, że John Savage nie był niestety w swoim żywiole.

Krwawe horrory ostatnio schodzą na przysłowiowe "psy". Zamiast serwować widzom mieszankę sugestywnego klimatu, intrygującej fabuły z przesłaniem oraz paru momentów gore, jak to na przykład miało miejsce w remake'u "Wzgórza mają oczy" twórcy idą na łatwiznę pokazując nam tylko i wyłącznie ten ostatni element - w końcu powszechnie wiadomo, że obrzydzić widza jest niezmiernie łatwo, gorzej jeśli trzeba wymyślić coś oryginalnego, spójnego oraz nasyconego wszechobecną atmosferą grozy. Szczerze mówiąc zaczyna już mnie to powoli denerwować. Jeśli częściej będę miała do czynienia z filmami pokroju "Bereavement" to chyba całkowicie zarzucę oglądanie krwawych produkcji. Widzom, którzy mają ochotę na kolejny oklepany slashero-podobny twór, w którym przez większość czasu nic ciekawego się nie dzieje jak najbardziej polecam. Pozostałym radzę trzymać się od tej pozycji z daleka.

1 komentarz: