niedziela, 5 lutego 2012

„Pontypool” (2008)

Recenzja na życzenie (Agnieszka Jędrzejczyk)
Grant Mazzy jest spikerem w małej rozgłośni radiowej, znajdującej się w miasteczku Pontypool. Pewnego ranka po przyjściu do pracy, w środku przekazywania słuchaczom najnowszych wieści z ich regionu, przedostaje się do niego informacja o zamieszkach mających miejsce w Pontypool. Wkrótce wraz ze swoją producentką i koleżanką z pracy Grant będzie musiał zmierzyć się z przerażającymi wydarzeniami, które rzetelnie będzie przekazywał swoim słuchaczom – miasto opanował nieznany dotąd ludzkości wirus, a nasz spiker wraz z dwiema paniami zostaje uwięziony w rozgłośni radiowej.
W 1968 roku George A. Romero nakręcił kultową już „Noc żywych trupów”, która stała się swego rodzaju prekursorem kolejnych horrorów nurtu zombie movies. Następnie ten sam reżyser, zadomawiając się całkowicie w tej tematyce, zaprezentował światu kolejne obrazy o krwiożerczych zombie – „Świt żywych trupów”, „Dzień żywych trupów”, „Ziemię żywych trupów”, „Kroniki żywych trupów” oraz „Survival of the Dead”. Oczywiście, publiczność miała również okazję zobaczyć remake’i niektórych produkcji Romero wyreżyserowane przez innych twórców. Ponadto, co jakiś czas wielbiciele kina grozy mieli okazję obejrzeć mniej lub bardziej oryginalne zombie movies, opierające się na konwencji stworzonej przez Romero – jak na przykład „28 dni później, „28 tygodni później”, „Martwe mięso” itd. Założenie było proste – ukazać jak najwięcej scen gore, których sprawcami są kanibalistyczne, przygłupie stwory, które samym swym wyglądem wzbudzają odruch wymiotny u widza. Początkowo zdawało to egzamin, publiczność z niecierpliwością wyczekiwała kolejnego obrazu traktującego o żywych trupach, zaciekawiona, jakie też okropieństwa ujrzą na ekranie tym razem. Jednak z biegiem czasu owy schemat zaczął widzów zwyczajnie nużyć – wydawało się, że widzieli już wszystkie możliwe kombinacje obrzydliwych scen gore, że znieczulili się na tę makabrę i nic już nie jest w stanie ich zniesmaczyć. Nurt zombie movies przestał już być czymś nowym, a stał się zwyczajną niewymagającą myślenia rozrywką dla mas. Jednakże od czasu do czasu powstawał jakiś obraz z tego podgatunku horroru, który swoim podejściem do tematu miał siłę, choć na moment natchnąć go odrobiną fabularnej świeżości. Moim zdaniem takim filmem bez wątpienia jest „Pontypool” wyreżyserowany przez Bruce’a McDonalda.
„Pontypool” to kanadyjska produkcja zrealizowana tanim nakładem budżetowym, podchodząca do tematyki żywych trupów pod zupełnie odmiennym kątem, z którym wielbiciele kina grozy chyba dotychczas się nie spotkali. Na początku poznajemy trzyosobową ekipę małej rozgłośni radiowej – spikera Granta Mazzy’ego, producentkę Sydney Briar oraz młodą pracownicę Laurel Ann. Spędzają oni kolejny dzień pracy na informowaniu słuchaczy o lokalnych, mało znaczących wydarzeniach. Szczerze mówiąc niecierpliwego widza taki wstęp szybko może znużyć, z tego względu, że audycja radiowa została rozwleczona do granic możliwości – w końcu ileż można słuchać o mało interesujących wydarzeniach w sennym miasteczku Pontypool? Na szczęście owe nużące wstawki rekompensuje nam dowcip spikera – jego cięty język, z którego niemalże bez przerwy przebija nieskrywany czarny humor na pewno docenią widzowie gustujący w tego typu akcentach komediowych. Po przebrnięciu przez przydługi wstęp do uszu widza dostaje się pierwsza niepokojąca informacja. Z relacji radiowej dowiadujemy się o zamieszkach, mających miejsce w mieście, a ze względu na powagę bohaterów omawiających ten problem w eterze dostajemy pierwszy sygnał o wkraczającym w znaną nam rzeczywistość elemencie nadprzyrodzonym. Nasz niepokój dodatkowo potęguje fakt, że nie mamy możliwości nic zobaczyć – możemy tylko słuchać naszego spikera i zastanawiać się, czy krytyczna sytuacja rzeczywiście jest tak drastyczna, jak przedstawiają to świadkowie wydzwaniający do radia. W efekcie wysłuchujemy relacji z drugiej ręki, możemy tylko wyobrażać sobie krwawe wydarzenia klarowane przez świadków oraz reportera radiowego, znajdującego się w terenie. Brzmi mało zachęcająco? Też zawsze wolałam obserwować wszystkie drastyczne sceny gore na ekranie, ale z drugiej strony wszystko to już przeżyłam obcując z zombie movies, natomiast nigdy nie dano mi okazji, aby włączyć swoją wyobraźnię i tylko domyślać się tego, co dzieje się poza kadrem – a wierzcie mi wyobraźnia ludzka zawsze wyklaruje coś o niebo gorszego, od tego, co są w stanie pokazać nam twórcy filmu.
Minimalizacja w ukazywaniu drastycznych scen na pewno po części była rezultatem niskiego budżetu tej produkcji. Paradoksalnie owy fakt przyczynił się do powstania jednego z najbardziej oryginalnych zombie movies, jakie kiedykolwiek nakręcono. Reżyser skupia się tutaj nie tylko na pobudzeniu wyobraźni odbiorcy, ale również interakcji pomiędzy bohaterami oraz ich reakcji na zasłyszane mrożące krew w żyłach wydarzenia. Mamy troje głównych bohaterów, wykreowanych przez Stephena McHattie’ego, Lisę Houle i Georginę Reilly, których gra aktorska stanowi główną podporę fabuły, w końcu gdyby nie ich profesjonalizm widzowie nie mieliby szans wczuć się w ich rozpaczliwą sytuację, a co za tym idzie z największej siły obrazu - ukazania reakcji naszych postaci na koszmar rozgrywający się w Pontypool - zostałyby nici. Z uwagi na fakt, że nasi bohaterowie zostają uwięzieni w rozgłośni radiowej, podczas gdy na zewnątrz przebywają oszalałe hordy zarażonych dziwnym wirusem ludzi, a całe miasteczko objęte jest kwarantanną przed twórcami stanęła znakomita okazja do stworzenia iście klaustrofobicznego, pełnego wszechobecnego zagrożenia klimatu, którą na szczęście w pełni wykorzystali. Dzięki temu widzowie będą mieli rzadką okazję nie tylko wczucia się w sytuację postaci, ale również współodczuwania atmosfery zagrożenia życia.
Gdy początkowo radiowy reporter działający w terenie przekazuje nam informację o kanibalach rozrywających na strzępy ludzkie ciała, żałujemy, że nie możemy tego zobaczyć. Naprawdę, chwilami wręcz przeklinałam twórców, że nie pokazali mi, choć odrobiny tego, o czym donoszą w eterze naoczni świadkowie. Ale z biegiem czasu doceniłam owy nowatorski zabieg – żerowanie na moich emocjach okazało się wręcz mistrzowskim zabiegiem, pozwalającym mi na jeszcze mocniejsze postawienie się w sytuacji pracowników radiowych. Mniej więcej w połowie seansu twórcy decydują się jednak coś niecoś pokazać odbiorcom filmu, wprowadzając małą grupkę zombie do wnętrza rozgłośni. Dzięki temu widzowie spragnieni krwi na ekranie będą mieli okazję obejrzeć oszczędną dawkę posoki oraz znakomitą charakteryzację jednej przedstawicielki żywych trupów, której makabrycznie rozorane usta wręcz przyciągają wzrok. I to właśnie ona odegra główną rolę w najkrwawszej scenie filmu, podczas której wymiotuje gejzerem krwi na pleksiglasową szybę, za którą ukrywają się nasi bohaterowie, obserwujący to z iście komicznym obrzydzeniem.
Pomysł na rozprzestrzenianie się wirusa za pośrednictwem języka angielskiego brzmi niewiarygodnie, ale należy oddać twórcom sprawiedliwość, chwaląc ich za kolejny oryginalny motyw, z którym do tej pory nigdy w horrorze się nie spotkałam. Owy dziwacznie brzmiący pomysł, o dziwo, całkowicie zdał egzamin, stał się wspaniałym przyczynkiem do zgrabnego poprowadzenia akcji w końcowych scenach filmu. A co za tym idzie poddał twórcom rozwiązanie na ukazanie wstrząsającego finału, który pozostawi widzów z wieloma pytaniami bez odpowiedzi.
Oczywiście, poza tymi wszystkim plusami znalazło się również kilka mankamentów, z których najpoważniejszym jest chyba, aż do przesady ślamazarna akcja. Publiczność przyzwyczajona do dynamicznych, hollywoodzkich akcentów fabularnych chwilami może mieć problemy z pozostaniem przed ekranem. W końcu, takich mało interesujących momentów jest tutaj całkiem sporo, a więc niecierpliwym widzom stanowczo odradzam sięganie po tę pozycję. Docenić ją mogą jedynie osoby, poszukujące w horrorze czegoś nowego, niekoniecznie przyciągającego ich wzrok zawrotną akcją, pełną momentów zaskoczenia. Jeśli zaś o mnie chodzi to jestem w stanie docenić „Pontypool”, pomimo jego oszczędności w uwielbianych przeze mnie scenach gore ze względu właśnie na jego oryginalność fabularną, która w tym gatunku zdarza się nadzwyczaj rzadko.

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawie się zapowiada. Na pewno sięgnę :)
    I taka mała uwaga na przyszłość - 'ów fakt'.
    http://tinyurl.com/3xf823l

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi ładniej brzmi "owy", więc będę sobie używała takiej formy:) Ale dzięki za cynk:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, super recenzja - cieszę się, że film Ci się spodobał :)
    Mnie urzekło to stopniowe, powolne budowanie klimatu. W połączeniu z brakiem "wizji", niesamowicie na mnie działało. W połowie filmu, kiedy jeszcze nic nie było wiadomo, byłam prawie zdecydowana wyłączyć i skończyć następnego dnia rano ^^
    Naprawdę, Pontypool jest dla mnie rewelacyjny. Też uodporniłam się na flaki, dlatego nastrojowy klimat tego filmu zaskoczył mnie ogromnie pozytywnie :)

    OdpowiedzUsuń