czwartek, 5 kwietnia 2012

„Droga bez powrotu” (2003)

Chris podąża samochodem na ważne spotkanie w sprawach zawodowych. Niestety, na autostradzie natyka się na korek, spowodowany wyciekiem chemikaliów. Pragnąc, jak najszybciej znaleźć się na miejscu, młody lekarz decyduje się na objazd przez drogę poprowadzoną przez lasy Zachodniej Wirginii. W środku lasu Chris uderza w samochód ustawiony w poprzek drogi. Szybko odkrywa, że należy on do grupy młodych ludzi, którzy podobnie jak on utknęli w sercu głuszy z zepsutym transportem. Wszyscy postanawiają wyruszyć na poszukiwanie pomocy pieszo. Kiedy docierają do drewnianej chatki w środku lasu, zamieszkiwanej przez zdeformowanych kanibali zaczyna się prawdziwa walka o przeżycie.
Reżyserska przygoda Roba Schmidta z horrorem pełnometrażowym, jak dotąd zaczęła się i skończyła na „Drodze bez powrotu”, bowiem ostatnimi czasy postawił raczej na tworzenie godzinnych odcinków w serialach „Mistrzowie horroru” oraz „Oblicza strachu”. A szkoda, bo patrząc na to, co pokazał wielbicielom filmowej grozy w „Drodze bez powrotu” można śmiało wysnuć hipotezę, iż Schmidt, jak mało kto rozumie mechanizmy działania nurtu nazywanego przez fanów gatunku survivalem.
Film zaczyna się, aż nazbyt typowo. Grupa ludzi w wyniku nieszczęśliwego wypadku ląduje w środku lasu, gdzie oczywiście zasięg telefonii komórkowej nie dociera (oklepany zabieg twórców nowoczesnych horrorów. W końcu jakoś musieli wybrnąć ze starcia z nowoczesną technologią), co jakimś cudem zmusza naszych bohaterów do wejścia w głąb lasu w poszukiwaniu pomocy. W tym momencie zawsze zastanawiałam się, dlaczego protagoniści nie zdecydowali się na drogę powrotną w stronę autostrady – w końcu mieli większą szansę znalezienia działającego telefonu u ludzi sterczących w korku ulicznym, aniżeli w środku rozległych lasów Zachodniej Wirginii. Wydaje mi się, że w tym momencie twórcy na chwilę zapomnieli o logice, ale na szczęście dzięki późniejszym wydarzeniom udało mi się przymknąć oko na tę drobną nieścisłość fabularną. Wprowadzenie do właściwej akcji przebiega w iście błyskawicznym tempie – Schmidt zadbał o maksymalne skrócenie mało interesujących momentów, w których pozwolił widzom przede wszystkim na zapoznanie się z pozytywnymi bohaterami, po czym niemalże od razu przeszedł do pełnych napięcia scen. Widzowie, spragnieni mocnych wrażeń podczas seansu będą mieli okazję zobaczyć kilka średnio krwawych momentów w iście sensacyjnej oprawie. Myślę, że właśnie to osobliwe połączenie scen mordów z pełną napięcia atmosferą walki o przetrwanie w starciu z kanibalami, pośród bezkresu natury zapewniło tej produkcji tak wielkie zainteresowanie nie tylko w gronie wielbicieli kina grozy, ale również wśród przypadkowych widzów. Mimo wielu głosów, oskarżających „Drogę bez powrotu” o nadmierną brutalność ciężko jest tutaj doszukać się zbyt wielkiego rozlewu krwi. Z pewnością najmocniejsza jest scena mordu za pomocą drutu kolczastego, widziana dosłownie w formie szybkiej migawki oraz późniejsza masakra w chatce kanibali, kiedy to bezlitośnie rozczłonkowują swoją ofiarę – oczywiście, domyślamy się, że ma ona posłużyć, jako pokarm dla zdeformowanych dzikusów, jednak twórcy rezygnują z dosłowności w prezentowaniu antropofagii. Wielbiciele mocnego gore mogą być odrobinę zawiedzeni, ale myślę, że dzięki umiarkowaniu w rozlewie krwi, filmowcom udało się uniknąć groteski, która przez wzgląd na tematykę produkcji wydawała się być nieunikniona.
Choć w „Drodze bez powrotu” próżno szukać grozy w klasycznym rozumieniu tego słowa, na pewno możemy liczyć na napięcie. Wydaje mi się nawet, że twórcom bardziej zależało na ukazaniu pełnej akcji walki o przeżycie, aniżeli wszechobecnych mordów. Wytrawny widz survivalu od razu to zauważy, a dzięki nieustannemu dramatowi sytuacyjnemu na pewno również doceni. Schmidt postarał się, żebyśmy polubili protagonistów, a co za tym idzie znacznie wzmógł nasze napięcie podczas seansu. Już pomijając leśną scenerię, która nota bene mocno przyczyniła się do wzbudzenia uczucia alienacji u odbiorców twórcy równie skrupulatnie zadbali o antagonistów. Grupa zdeformowanych kanibali, która bez żadnych skrupułów urządza sobie polowanie na ludzi, w celu zdobycia pożywienia wywołuje ciarki na placach widzów nie tylko przez wzgląd na ich bezlitosne zachowanie, akcentowane dzikimi okrzykami, ale również dzięki znakomitej charakteryzacji ich szkaradnych twarzy. To prawda, że niejednokrotnie wywołają oni śmiech u odbiorcy, ale z pewnością jest to śmiech histeryczny.
Na obsadę „Drogi bez powrotu” składają się znane gwiazdki Hollywoodu. Desmond Harrington, Eliza Dushku, Emmanuelle Chriqui, Lindy Booth, Kevin Zegers I Jeremy Sisto w pozytywnych rolach spisują się naprawdę znakomicie – udaje im się zyskać sympatię widzów, a to najważniejsza I najtrudniejsza sztuka w tego rodzaju horrorach. Z plejady antagonistów na uwagę zasługuje przede wszystkim Julian Richings – szczupły oszołom, który chyba najczęściej wywołuje rozbawienie u odbiorców, ale równocześnie wzbudza najwięcej negatywnych emocji – wariat doskonały, chciałoby się rzec:)
Jak dotąd „Droga bez powrotu” doczekała się trzech sequeli, ale żaden nawet odrobinę nie zbliżył się do spektakularnego widowiska, jakim bez wątpienia jest pierwowzór. Schmidtowi udało się bez szczególnego trudu tchnąć życie w oklepany już schemat amerykańskiego survivalu. Ten film to dowód na to, że nawet najbardziej schematyczna oś fabularna ma jeszcze szansę zainteresować widzów, o ile znajduje się w dobrych reżyserskich rękach.

13 komentarzy:

  1. Cześć, Buffy! Często w swoich recenzjach czepiasz się, że bohaterowie nie myślą logicznie. A ja powiem ci tak. To jest bardzo realistyczne! Każdy kto wpada w panikę nie myśli racjonalnie. Poczytaj sobie w internecie o tym. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to jest film nie rzeczywistość, a niestety film rządzi się innymi prawami. Poczytaj w literaturze o tym:)

      Usuń
    2. A nie stety o to chodzi w slasherze żeby durne nastolatnki uciekały w popłochu i nie myślały racjonalnie :) Poczytaj se definicję slashera

      Usuń
    3. Tylko, że "Droga bez powrotu" nie jest slasherem a survivalem, a to jednak różnica:)
      Poza tym nie każdy slasher uwypukla nielogiczne zachowania bohaterów - taka moda zrobiła się po "Krzyku" w teen-slasherach, te powstałe przed 1996 rokiem choć również mogły się poszczycić kilkoma głupimi zachowaniami bohaterów to nie były one tak celowo przejaskrawione.
      Ps. Definicję czytałam nie raz, ale sama definicja w niczym Ci nie pomoże jeśli nie skonfrontujesz jej z praktyką, więc najpierw obejrzyj troszkę slasherów, a potem sam/sama dojdź o co tak naprawdę chodzi w tym nurcie.

      Usuń
    4. Od dawna mnie to bawi. Współcześni widzowie oglądają tylko teen slashery i na ich podstawie wszystkie filmy z tego podgatunku ładują do jednego wora, zapominając że przed "krzykiem" rządził się on innymi prawami. Wtedy nielogiczność postępowania bohaterów była na ogół usprawiedliwiona. Jamie Lee Curtis ucieka na górę, a nie do drzwi wyjściowych bo przy nich stoi morderca. Dopiero w teen slasherach zaczęto specjalnie wciskać takie nielogiczne momenty, które tylko psują realizm i diametralnie obniżają moją ocenę filmu.
      Ponadto jak już Buffy zauważyła survival to nie slasher (przestańcie mylić te dwa nurty!) - od survivalów wymagam jednak większej dozy logiki.
      Aha anonimie skoro już czytasz definicje to poczytaj słownik. "Niestety" piszemy razem.

      Usuń
    5. A mnie jakoś to nie irytuje. Pamiętajmy, że nie każdy widz jest fanem horrorów i ogląda je pasjami. Zdecydowana większość to przypadkowi odbiorcy, którzy raz na jakiś czas coś tam z kina grozy obejrzą. Mnie denerwuje ich tendencja do robienia z siebie wielkich znawców po szczątkowym liźnięciu tematu. Nie mówię, że powyższy anonim się nie zna (nawet biorąc pod uwagę jego mylenie nurtów, bo jakby na to nie patrzeć survival jest podgatunkiem fanowskim i nie każdy musi go aprobować), nie znam go więc nie oceniam z góry, ale spotykam się z takim zjawiskiem coraz częściej na różnych forach i coraz bardziej mnie to irytuje. Ja nigdy znawczynią horrorów nie byłam, piszę o nich tak, jak ja je odbieram i choć znam oficjalne i nieoficjalne definicje na pamięć to jednak staram się sama wyczuć formułę poszczególnego horroru. W wielu przypadkach pewnie się mylę, jak każdy normalny człowiek;)
      Widzę, że Ty również zauważyłeś/aś, że wiele slasherów sprzed 1996 roku (choć obecnie też takich kilka uświadczymy), które nie podążały modą wytyczoną przez Cravena miały jakieś w miarę przekonujące umotywowania nielogicznego zachowania protagonistów (było kilka wyjątków, ale jednak nie były one tak widoczne, jak np. w "Koszmarze minionego lata"). Teen-slashery ekplorują dość denerwującą modę na celowe obdzieranie scenariusza z wszelkiej logiki, co mocno przeszkadza odbiorcy w zawieszeniu niewiary. Mam jeszcze nadzieję na odrodzenie slasherów z prawdziwego zdarzenia, bo choć lubię te wcześniejsze teen-slashery (takie niewymagające myślenia, odmóżdżające kino) to ostatnimi czasy (ostatnie trzy-cztery lata) ich nadmierne wydumanie zaczęło mnie już męczyć - przydałoby się chociaż lekkie odejście od formuły tego nurtu, polegające na mniejszym przejaskrawianiu wszelkich nielogiczności.
      A od survivali również wymagam większej niż w teen-slasherach logiki, więc nie jesteś sam/sama jeśli chodzi o ten pogląd;)

      Usuń
  2. No tak. Kiedy oglądamy horror wymagamy od twórców pomocy w zawieszenie naszej niewiary, co do wydarzeń ukazywanych na ekranie, a jak film jest nielogiczny to ciężko nam to osiągnąć. Film nie jest rzeczywistością, twórcy muszą postarać się o maksymalne ograniczenie sytuacji, które wywołają w widzu uczucie nielogicznego zachowania bohaterów oraz muszą unikać zbiegów okoliczności. W przeciwnym razie taki film zyska opinię zwyczajnie głupiego. Tak było od zawsze i trudno się mówi, nawet jeśli rzeczywistość pokazuje nam różne dziwne fenomeny.
    Ps. recenzent musi wskazywać wszystkie nielogiczności w filmie, jeśli takowe dostrzega, więc jak cię to razi unikaj czytania recenzji, bo to m.in. są pisane, aby wskazać widzom błędy i potknięcia twórców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. W tym momencie nasuwa mi się ciekawa rzecz, którą zauważył King w "Historii Linsey" - o ile dobrze pamiętam dotyczyła notki w gazecie odnośnie psa, który przeszedł długą drogę powrotną do domu i w końcu do niego dotarł (nie wiem, czy czegoś nie pokręciłam, bo książkę czytałam dawno, ale ważna jest konkluzja). Otóż, King skonstantował, że w rzeczywistości taki temat może chwycić, ale gdyby ktoś napisał o tym książkę to wydawcy zrugaliby go za zbytnie naciąganie, w które czytelnicy nie uwierzą.
      I podobnie jest w filmach. Przykro mi, ale jak widzę szóstkę bohaterów, którzy panikują (niewidocznie, bo nie zauważyłam paniki na ich twarzach), bo utknęli w środku lasu (przypominam, że jeszcze nie wiedzieli o kanibalach), rozmawiają z sensem, nawet trochę żartują, a nawet biorą się za uprawianie seksu w środku lasu, a nie wpada im do głowy, że w leśnej głuszy nie ma telefonów to co mam sobie pomyśleć? Moim zdaniem to podręcznikowy przykład zaniedbania twórców o logikę sytuacyjną.

      Usuń
  3. Dzięki za miły komentarz i współpracę z moją stroną www.horror-planet.com.pl. Pozdrawiam Buffy1977

    OdpowiedzUsuń
  4. Chociaż to nie moje kino, to jedynka nawet mi się podobała. Momentami można było naprawdę się przerazić. Kolejne części jednak kojarzą mi się już tylko z obrzydliwościami, dlatego część pierwszą zapamiętam jako tę najbardziej udaną. Świetna i b. ciekawa reca :-) Wesołych Świąt Buffy1977!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam , bardzo ciekawy blog. Obserwuję i liczę na to samo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwsza część filmu była zdecydowanie najlepsza. Mogłam ją oglądać kilka razy i naprawdę nigdy mi się nie nudziła. Kolejne części już nie oddają tego pierwotnego klimatu. Recenzja jak zwykle bosko napisana.

    OdpowiedzUsuń
  7. W tamtym roku powstał film pt Wycieczka Bez Powrotu. ( właśnie dzisiaj go znalazłem) Może już go oglądałaś??:>

    OdpowiedzUsuń