niedziela, 15 kwietnia 2012

„Roznosiciel” (2011)

Psycholog, Sonny Blake, przeprowadza się po śmierci ojca do jego domu i podejmuje pracę w rozgłośni radiowej, gdzie wieczorami udziela porad swoim słuchaczom. Wkrótce poznaje miejscowego gazeciarza, młodego chłopaka, który już przy pierwszym spotkaniu z panią psycholog wzbudza w niej złe przeczucia. Niedługo potem chłopak zaczyna wydzwaniać do radia, recytując złowieszcze wierszyki oraz włamywać się do domu Sonny. Prześladowana kobieta zwraca się po pomoc do policji, która jednak nic nie może zrobić w jej sprawie. Wkrótce gazeciarz pokaże Sonny, czym jest prawdziwe prześladowanie, a w swoim szaleństwie posunie się do rzeczy niewyobrażalnych.
Thriller wyreżyserowany przez samego Victora Salvę (twórcę „Smakosza”), według jego scenariusza. Ostatnimi czasy Amerykanie zaniedbali wiele gatunków filmowych, nie tylko opuścili się w horrorze, serwując widzom porażającą ilość remake’ów i sequelów, zamiast czegoś oryginalnego, ale również zapomnieli o wielbicielach psychologicznych thrillerów o psychopatach. Między innymi z tego powodu, pełna nadziei na elektryzujący seans, sięgnęłam po „Roznosiciela”, ufając, że to pierwszy krok do wskrzeszenia tego zaniedbanego gatunku filmowego. A po skończonym seansie pozostałam z ambiwalentnymi odczuciami – nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy film zasługuje na uwagę widza, czy jest po prostu kolejnym schematycznym obrazem o żądnym krwi psychopacie.
Victor Salva, na szczęście, postanowił całkowicie skupić się na fabule filmu i psychologii głównych bohaterów, pozbawiając swój obraz niepotrzebnego efekciarstwa i zawrotnych zwrotów akcji. Fabuła krystalizuje się bardzo powoli. Mamy okazję dokładnie poznać główną bohaterkę i jej wroga w osobie młodego gazeciarza. Sylwetkę psychopaty znamy niemalże od początku seansu, więc w tym aspekcie nie będzie typowych dla tego rodzaju filmów zgadywanek, odnośnie tożsamości prześladowcy-mordercy. Ale z pewnością widzowie będą głowić się nad motywami jego postępowania. Reżyser będzie podrzucał nam drobne tropy, w celu wcześniejszego rozwiązania zagadki i przede wszystkim dzięki tym zabiegom ma szansę przykuć uwagę widza. Fabuła oferuje nam minimum porywających scen akcji, jej konstrukcja opiera się raczej na dialogach i ciągłym napięciu, które wzbudza w odbiorcach główna bohaterka – bezsilna ofiara, która zostaje zmuszona pozbyć się natręta na własną rękę. Niecierpliwych widzów, przyzwyczajonych do ciągłych zwrotów akcji i widowiskowych efektów specjalnych taka oś fabularna może mocno znużyć, sama niejednokrotnie odczułam lekkie zniecierpliwienie niekończącymi się dialogami bohaterów, które w moim odczuciu i tak do niczego konstruktywnego nie prowadziły, więc w tym aspekcie pierwsza podpiszę się pod stwierdzeniem, że owe mało interesujące wstawki niepotrzebnie rozwleczono do tak niebotycznych rozmiarów – z pewnością obraz znacznie zyskałby na wartości, gdyby odrobinę je skrócono.
Finał filmu również wywołał we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony nie można odmówić mu elementu zaskoczenia, ale z drugiej przez wzgląd na kilka niedopowiedzeń mocno mnie zirytował. Reżyser z pewnością pozostawił furtkę widzowi do samodzielnych poszukiwań odpowiedzi na klika pytań odnośnie wydarzeń przedstawionych wcześniej, ale myślę, że w tym przypadku taki zabieg nie zdał egzaminu. UWAGA SPOILER Podczas seansu, manipulowana przez reżysera, początkowo jak większość widzów podejrzewałam główną bohaterkę o chorobę psychiczną, natomiast w chwili wyjawienia tajemnicy jej trudnego dzieciństwa, podczas którego borykała się ze zboczonymi zapędami ojca zaczęłam nabierać pewności, że gazeciarz, który najprawdopodobniej zabił jej ojca, a teraz prześladuje ją jest ich synem, poczętym w kazirodczym związku. Myślę, że takie zakończenie, choć dla mnie byłoby całkowicie przewidywalne lepiej zdałoby egzamin, z pewnością mocniej zszokowałoby widzów, aniżeli rewelacja o trzech braciach bliźniakach, obdarzonych socjopatycznymi skłonnościami KONIEC SPOILERA.
W roli głównej zobaczymy jedną z gwiazdek „Krzyku” Wesa Cravena, Rose McGowan, która od tamtego czasu dosyć mocno się postarzała, ale to nie zmienia faktu, że w roli Sonny Blake wypadła bardzo przekonująco – co nie było łatwe biorąc pod uwagę fakt, iż sama jedna musiała zadbać o atmosferę ciągłego napięcia wywołanego bezustannym zagrożeniem jej życia. Rola psychopaty przypadła w udziale Danielowi Ross’owi Owensowi, który szczerze mówiąc mocno zaintrygował mnie swoją aurą szaleńczej tajemniczości, że już nie wspomnę o jego niemałych walorach wizualnych:)
„Roznosiciel” jest typowym obrazem, przeznaczonym dla cierpliwych widzów, lubujących się w zagadkach kryminalnych, choć do jakiś nadzwyczaj oryginalnych obrazów mu daleko. Taka psychologiczna rozrywka na jeden raz, której entuzjaści efekciarskich produkcji z pewnością powinni unikać.

1 komentarz:

  1. W weekend miałam okazję zobaczyć ten film. Na pewno mogę powiedzieć o nim to, że ogląda się naprawdę fajnie. Lubię takie psychologiczne filmy o psychopatach, więc tym bardziej zainteresowała mnie fabuła. Zdziwiło mnie to, że właściwie od samego początku wiemy, kim jest prześladowca głównej bohaterki i widzimy jego "dzieła" bezpośrednio. Zakończenie dla mnie niezłe, choć czegoś mi tam jeszcze brakowało, jakiegoś mocniejszego "bum" na koniec. Aktorstwo jest mi trochę obojętne, charakterystyczna Lauren Vélez z "Dextera" była miłym zaskoczeniem :-) Główna bohaterka grała jak grała, momentami wydawała mi się nijaka i jedyne, na co zwracałam wtedy uwagę, to jej (napompowane) usteczka ;) Co do walorów wizualnych roznosiciela to zgadzam się z Tobą Buffy1977. Całkiem przystojny prześladowca :) Motyw z oczami jak dla mnie świetny. Wydaje mi się, że ten film balansuje na granicy czegoś nudnego i schematycznego a zarazem ciekawego i wciągającego, dlatego ciężko się jednoznacznie odnieść do niego i ocenić. Na pewno warto obejrzeć. Super ciekawa recenzja :) Pzdr!

    OdpowiedzUsuń