poniedziałek, 14 maja 2012

„Harry Angel” (1987)

Recenzja na życzenie (Nukie)
Prywatny detektyw, Harry Angel, dostaje zlecenie od niejakiego Louisa Cyphre, dotyczące odnalezienia zaginionego piosenkarza. Tropy prowadzą Harry’ego najpierw do dzielnicy Harlemu, a następnie w sam środek przerażających obrzędów voodoo. Co gorsza każda osoba, z którą Angel rozmawia wkrótce potem ginie w makabryczny sposób. Przerażony mężczyzna z każdym krokiem coraz bardziej zbliża się do wstrząsającej prawdy, która zaważy na całej jego rzeczywistości.
Kultowy horror satanistyczny, na podstawie powieści Williama Hjortsberga, wyreżyserowany przez Alana Parkera. Oś fabularna wyraźnie skłania się ku zagadce kryminalnej, widz przede wszystkim ma okazję towarzyszyć Harry’emu Angel’owi, podczas żmudnego śledztwa. Zjawiska nadprzyrodzone, choć miażdżące wizualnie, przewijają się na drugim planie. Takie intrygujące połączenie dwóch gatunków z pewnością znajdzie uznanie wśród wielbicieli zarówno filmowej grozy, jak i elementów kryminalnych. Śledztwo zręcznie przeplata się tutaj z klasycznym motywem cyrografu podpisanego z diabłem – nasz bohater, aż do końca nie zdaje sobie sprawy z faktu, że zaprzedał duszę księciu ciemności, choć widz już na początku seansu, podczas pierwszego spotkania Harry’ego ze swoim zleceniodawcą będzie przekonany, że dusza mężczyzny już jest zgubiona.
Louis Cyphre (uważny widz od razu zwróci uwagę, że owe personalia są anagramem) znakomicie wykreowany przez Roberta De Niro jest klasycznym typem dżentelmena. Elegancko odziany, wysławiający się w spokojnym wyważonym tonie intryguje widza już od pierwszego wejrzenia. Intryguje, ale również przez wzgląd na osobliwy sposób bycia lekko niepokoi. Odnoszę wrażenie, że Al Pacino przy swojej mistrzowskiej kreacji Szatana w późniejszym „Adwokacie diabła” odrobinę wzorował się na postaci Louisa Cyphre. Jeśli tak to wybrał sobie idealny autorytet, wszak De Niro wykorzystał maksimum potencjału, tkwiącego w jego roli, a jedyne co może zirytować widza w jego postaci to jej epizodyczne pojawienia się na ekranie – po skończonym seansie odczułam spory niedosyt tej konkretnej sylwetki. Fabuła skupia się przede wszystkim na osobie Harry’ego Angel’a, przyzwoicie wykreowanego przez Mickey’a Rourke’a, rzecz jasna ateisty, który zostaje wrzucony w wir przerażających wydarzeń, zmuszających go do zweryfikowania swoich zapatrywań w kwestiach religijnych. Prowadząc tajemnicze śledztwo, w którym pytania bez odpowiedzi mnożą się w zastraszającym tempie nasz detektyw jest również świadkiem rzeczy niewytłumaczalnych, w których na plan pierwszy nieodmiennie wysuwają się obrzędy voodoo. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj scena seksu Harry’ego z Murzynką (córką piosenkarza, którego poszukuje), podczas której z sufitu leją się strugi gęstej krwi. Widz ma okazję poobserwować kotłującą się w łóżku parkę, skąpaną w litrach posoki, równocześnie będąc świadkiem kompilacji niepokojących obrazów, z szarpiącą nerwy ścieżką dźwiękową w tle. Nie wiem, jak tę konkretną scenę odbiorą inni widzowie, ale według mnie jest ona kulminacją grozy, tak subtelnie obecnej w trakcie całego seansu. Owa sekwencja nacechowana jest równie silną dawką grozy, co wstrząsające zakończenie, którego jestem pewna nikt nie domyśli się wcześniej.
Największą siłą tej produkcji, obok znakomitej kreacji Roberta De Niro jest mroczny klimat, obecny bez przerwy, nawet w długich momentach spowolnienia akcji i skupienia się na wątkach kryminalnych. Mroczną atmosferę podkreśla ciemna kolorystyka obrazu oraz nastrojowa ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Trevora Jonesa. Dzięki takiej skrupulatności twórców przy budowaniu klimatu grozy, odbiorca ma rzadko spotykaną okazję nieustannego odczuwania niepokoju, początkowo niezdefiniowanego, wręcz irracjonalnego, jednakże z biegiem trwania seansu, podczas którego wraz z Harry’m odkryje mroczne realia prowadzonego śledztwa, w rzeczywistości całkowicie uzasadnionego.
„Harry Angel” jest produkcją, którą z czystym sumieniem można zarekomendować fanom kryminałów oraz nastrojowych horrorów satanistycznych. Film dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, skupiający się na intrygującej fabule i przekonujących postaciach, zamiast bzdurnego efekciarstwa. Idealne kino dla entuzjastów dobrze opowiedzianych historii, przeładowanych nieznośną wręcz dawką grozy!

9 komentarzy:

  1. Buffy gdzię znukły ci linki do recenzji na Sztukaterze. Myślałam, że juz nimi nie pracujesz, ale na ich stronie w redakcji jesteś. To czemu nie masz już linków na tę stronę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerwałam współpracę z tym portalem. Nie wiem, czemu nadal widnieję w dziale redakcji. Moje maile z prośbą o wykasowanie mnie stamtąd są ignorowane:/

      Usuń
    2. To nielegalne
      http://www.obiektywni.pl/czytelnia/artykul-262-0.php

      Usuń
    3. Wiem, ale bez przesady - na razie nie mam zamiaru mieszać w to Sądów, w końcu żadnej krzywdy mi nie wyrządzono:) Odczekam jeszcze jakiś czas z takimi radykalnymi rozwiązaniami:)

      Usuń
  2. ja napisałam pierwszego komenta, ten drugi nie jest mój, ale podobnie jak ty uważam że nie powinnaś bawić się w sądy, moze nie mają czasu wykasować się stamtąd, pewnie nie długo to zrobią

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkie dzięki za tę recenzję, jak zwykle świetnie się czytało. Też się zgadzam, że największym atutem filmu jest niepokojący klimat, towarzyszący widzowi praktycznie od samego początku - dokładnie taki, jak to opisałaś w przedostatnim akapicie. No i oczywiście fajnie, że polubiłaś ten film i nie musiałaś się męczyć oglądając go. Osobiście nie przepadam za odłamem satanistycznego horroru, ale w tym przypadku nie uświadczyłem nachalności typowej dla tego typu produkcji ani często sztucznych zachowań obronnych bohaterów, szukających na każdym kroku rozwiązania w pokonaniu rogatego dzięki wierze i symbolach religijnych. To, jak dla mnie, też przemawia na korzyść tego obrazu.

    OdpowiedzUsuń
  4. uwielbiam takie klimaty, nie odpuszczę, muszę go obejrzeć ; ) !

    OdpowiedzUsuń
  5. Największym atutem tego filmu jest najstraszniejsza scena jedzenia... jajka:) Uwielbiam ją i lubię ten film, ale "Louis Cyphre" jest (na całe zło tego świata!) zbyt oczywiste...

    OdpowiedzUsuń