piątek, 22 czerwca 2012

„Zdjęcia Ginger” (2000)

Recenzja na życzenie (Senna Wiedźma)
Niepopularne w szkole siostry, Ginger i Brigitte, wolny czas spędzają fotografując się w makabrycznych pozach śmierci. Nocą, podczas jednej z ich „sesji fotograficznej”, Ginger zostaje zaatakowana przez wilkołaka. Rany na jej ciele regenerują się w błyskawicznym tempie, ale to dopiero początek koszmaru. Brigitte zauważa, że zachowanie jej siostry ulega drastycznej zmianie. Wkrótce metamorfozie ulega również jej ciało…
Twórca znakomitego horroru „Życie za śmierć”, John Fawcett , pięć lat wcześniej wyreżyserował obraz o wilkołakach, który choć doczekał się dwóch sequeli, w Polsce przeszedł bez większego echa. „Zdjęcia Ginger” jest produkcją w całości utrzymaną w konwencji horrorów z lat 80-tych. Twórcy zrezygnowali z efektów komputerowych, które są prawdziwym przekleństwem współczesnych filmów grozy – postawili na fizycznie obecne na planie rekwizyty, co powinno zadowolić wielbicieli starszych horrorów. Natomiast współcześni widzowie, nieuznający braku ingerencji komputera w jakimkolwiek obrazie, raczej nie znajdą tutaj nic dla siebie.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, podczas seansu to hipnotyczna kolorystyka obrazu, w której dominuje posępny pomarańcz, co w zestawieniu z jesienną porą roku sprawia iście przygnębiające wrażenie. Takie rozwiązanie, rzecz jasna, bez nadmiernego wysiłku pozwoliło twórcom, zbudować rzadko spotykany w horrorach z XXI wieku klimat wszechobecnej grozy, który w moim odczuciu jest najmocniejszą częścią składową „Zdjęć Ginger”. Fabuła, na pierwszy rzut oka, nie wyróżnia się niczym szczególnym, ot zwykły film o wilkołakach, utrzymany w formie teen-horroru. Jednak to tylko pozory. Młodzi ludzie w rolach głównych i ich nic nieznaczące problemy oraz realia szkolnictwa to jedynie otoczka dla przerażających wydarzeń, rozgrywających się z dala od wzroku przygodnych świadków. Mimo, że film w dużym stopniu podąża utartym schematem tego typu horrorów, twórcy dodali również coś od siebie, kluczowy element, którego próżno szukać we wcześniejszych obrazach o likantropach. Przemiana Ginger w wilkołaka zachodzi stopniowo, na przestrzeni dni, zamiast jak dotychczas niemalże z godziny na godzinę. Z każdą kolejną dobą u Ginger pojawiają się coraz to nowe, przerażające zmiany, tak wyglądu, jak i zachowania. Na początku odczuwa zwykłe mdłości, co zrzuca na karb pierwszej miesiączki. Następnie z szarej myszki, outsiderki, żyjącej na uboczu szkolnego społeczeństwa przeistacza się w seksownego wampa, zyskując uwagę popularnych chłopców. Jej siostra, Brigitte, tymczasem jest niemym obserwatorem tego koszmaru, przerażona nie wie, co robić, aby odzyskać swoją najlepszą przyjaciółkę. Zdając sobie sprawę, że Ginger została zarażona postanawia wraz z nowym kolegą zdobyć antidotum na „wirusa”, który powoli, acz systematycznie niszczy jej siostrę. Z kolei Ginger ulega coraz drastyczniejszym zmianom – wyrasta jej ogon, jej ciało porasta grubą sierścią, a instynkt popycha ją do coraz to drastyczniejszych zbrodni. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny Ginger zdecydowanie najlepiej ucharakteryzowano ją w fazie przedfinalnej, podczas imprezy w stodole, natomiast jej końcowa forma porośniętego gęstą sierścią potwora posiada już wszelkie znamiona kiczu, bardziej śmiesząc odbiorcą, aniżeli go niepokojąc. Widzowie, doszukujący się w filmach wszelkiego rodzaju podtekstów tutaj również taki znajdą – wszak analogia zmian zachodzących w Ginger ze zjawiskami dojrzewania nasuwa się samoistnie.
W rolach głównych zobaczymy Emily Perkins i Katharine Isabelle. Niestety ta pierwsza w zestawieniu z odtwórczynią postaci Ginger wypada bardzo blado. Szczerze mówiąc Perkins wydaje się być najsłabszym ogniwem w całej obsadzie, aktorką, której każde kolejne pojawienie się na ekranie wprawiało mnie w lekką irytację.
„Zdjęcia Ginger” jest filmem, opowiadającym nie tylko o przerażającej przemianie w wilkołaka, ale również historią o dojrzewaniu i trudnej egzystencji niepopularnych osób w murach liceum. Realizacja na pewno zdobędzie serca wielbicieli horrorów z lat 80-tych, klika akcentów humorystycznych, a nawet lekki kicz zaprezentowanych scen mordów i metamorfozy tytułowej bohaterki wzbogacają ten obraz dodatkowym smaczkiem. Mnie ta produkcja wciągnęła bez reszty i z przyjemnością sięgnę również po jej kontynuacje, aczkolwiek jeszcze raz ostrzegam entuzjastów współczesnych, naszpikowanych efektami komputerowymi horrorów; to nie jest film dla was!

3 komentarze:

  1. Bardzo dobry film, naprawdę wciąga. Zgadzam się też co do Emily Perkins, jak dla mnie najsłabszy element obsady. Daj znać też, jak wrażenia po sequelu i prequelu gdy już zobaczysz. Jak dla mnie oba filmy przyzwoite ( chociaż pewnie prequel wielu uzna za porażkę) ;] pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. dzięki za wpis ;) zaciekawilaś mnie ;D.

    OdpowiedzUsuń
  3. ... jak błyskawica, dziękuję za recenzję :)

    OdpowiedzUsuń