środa, 24 października 2012

„Świt żywych trupów” (2004)

Recenzja na życzenie (Nukie)
Świat opanowuje choroba, zamieniająca ludzi w zombie. Pielęgniarka, Ana, po ucieczce przed zarażonym mężem stara się znaleźć schronienie przed innymi krwiożerczymi żywymi trupami. Ostatecznie, wraz z kilkoma napotkanymi niezarażonymi osobami, postanawia przeczekać największy chaos w centrum handlowym.
Remake kultowego zombie movie George’a A. Romero z 1978 roku. Tym razem za reżyserię odpowiadał  Zack Snyder, a w jednej z pomniejszych ról wystąpił sam Tom Savini (twórca, moim zdaniem, najlepszego remake’u filmu o zombie Romero – „Nocy żywych trupów” z 1990 roku). Nowy „Świt żywych trupów” można chyba śmiało zaliczyć do grona bardziej udanych tzw. „odgrzewanych kotletów”. Oczywiście fabuła nie prezentuje sobą niczego odkrywczego, w końcu już po opisie możemy się domyślić, że po raz kolejny będziemy mieć do czynienia z konwencjonalnym planem wydarzeń tego nurtu horroru – zaraza, kilku niedobitków walczących z zombie, którzy z biegiem trwania filmu coraz szybciej się „wykruszają”. Jednak tym, co wyróżnia ten remake nie jest sama fabuła tylko sposób jej poprowadzenia, który mimo swojej schematyczności już od pierwszych, jakże dynamicznych minut seansu przyciąga uwagę widzów. Zostajemy wrzuceni praktycznie w samo centrum akcji. Obserwujemy rozpaczliwe zmagania Any, która staje przed niecodziennym problemem walki o życie ze zgrają krwiożerczych bestii, których szeregi zasilił jej własny mąż. Już w trakcie pierwszych minut projekcji odbiorca zauważy, że twórcy postanowili uraczyć widzów sporym rozlewem krwi, ale w średnio poważnym tonie narracyjnym – wisielczy humor nieustannie będzie uatrakcyjniał fabułę, już od momentu potrącenia rozhisteryzowanego mężczyzny przez karetkę, mającego miejsce już na początku filmu.
Po dotarciu naszych protagonistów do wielkiego centrum handlowego następuje sekwencja walki o władzę z tutejszymi ochroniarzami – motyw wiele mówiący o naturze człowieka, który nawet w trudnej sytuacji nieustannego zagrożenia życia jest zdolny do bezsensownej przemocy, mającej zapewnić mu wysoki status w grupie. Niestety, twórcy nie skupiają się zbyt mocno na owym wątku – od początku do końca stawiają na dynamiczną akcję (pewnie, dlatego ktoś wpadł na idiotyczny pomysł biegających zombie), pełną krwawych, aczkolwiek niekoniecznie odstręczających scen gore. Do takich bardziej charakterystycznych scen z pewnością należy moment przemiany w żywego trupa pewnej puszystej kobiety oraz narodziny niemowlaka-zombie (choć ten z „Martwicy mózgu” był o wiele bardziej dopracowany wizualnie). Ponadto przez długi czas będziemy świadkami odnajdywania się naszych bohaterów w nowej sytuacji – z pewnością nie mogli lepiej trafić niż do centrum handlowego, w którym mają wszystkiego pod dostatkiem. Jednak, jak można się tego spodziewać to im nie wystarcza – jak to ludzie, pragną żyć, a nie tylko wegetować, modląc się o przetrwanie. Więc, nie zważając na gromadzącą się przed supermarketem, hordę żywych trupów postanawiają wydostać się ze swojego schronienia, które w ich oczach stało się najzwyklejszą pułapką.
Jak już mówiłam cała konstrukcja fabularna opiera się na dynamicznej akcji oraz brutalnych scenach gore, szczególnie widocznych podczas „strzelanki” w odrażających wrogów. Charakteryzatorzy zombiaków naprawdę bardzo się postarali – ich zdeformowane, zakrwawione twarze robią naprawdę spore wrażenie szokowe, aczkolwiek nadal żałuję, że ktoś obdarzył ich zdolnością sprinterskich biegów… Obsada dosyć znana i w miarę profesjonalna. W roli głównej Sarah Polley, a partnerują jej Ving Rhames, Jake Weber i Mekhi Phifer. Młodym pierwiastkiem są, dobrze znani współczesnym widzom, Kevin Zegers i Lindy Booth.
Podsumowując na tle innych remake’ów, tak modnych w XXI wieku „Świt żywych trupów” wypada, jeśli nie idealnie, to przynajmniej przyzwoicie. Film ogląda się całkowicie bezboleśnie, momentami w pełnym napięciu emocjonalnym - przede wszystkim, ani przez chwilę nie nudzi, a wielbicielom zombie movies może dostarczyć sporo dodatkowych atrakcji.

5 komentarzy:

  1. Oglądałam ten film i muszę przyznać, że mnie także zaciekawił i wywołał odrobinę lęku i grozy, co uważam za plus. Całkiem interesujący horror wart uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie zgrzeszę cieżko i dotkliwie mówiąc, że remake ten uważam za o niebo lepszy od oryginału. Dlaczego? Bo tu wszystko, co nie podobało mi się u Romero (ślimacze tempo akcji, bezsensownie długi czas trwania i koszmarna muzyka Goblin prosto z włoskich horrorów Argento lub Fulciego, za którymi to twórcami zresztą nie przepadam), zostało, że tak to określę, zmienione. A motyw z biegającymi zombie uważam za jak najbardziej trafiony, i nie potrafię sobie tego filmu wyobrazić, gdyby ludzie mieli uciekać klasycznym, powolnym żywym trupom. Nacisk położono zdecydowanie na żwawą akcję, więc to się tutaj świetnie spisuje. Wolne zombie działają na mnie wtedy, kiedy i ogólna atmosfera filmu jest niespieszna, gdzie się twórca skupił na wytworzeniu określonej atmosfery grozy - jak to zrobił sam Romero w arcydziele Noc żywych trupów, a z czym się imho kompletnie rozminął w swoim Świcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeśli Ty zgrzeszyłeś to co ja mam powiedzieć, skoro jeszcze nawet nie widziałam oryginału?:) Co do biegających zombie to nie, nigdy się do nich nie przekonam - dla mnie o wiele straszniej prezentują się jako snujące się wolnym krokiem kreatury:)

      Usuń
  3. Wprawdzie zombie-movies to nie moje klimaty, ale... chyba jednak bardziej sobie cenię klasykę ze względu na nacisk na specyficzny klimat i atmosferę grozy (o czym wspomniał @Nukie), aniżeli tzw. "szybkie akcje" z biegającymi zombie. To co podobało mi się w "REC'ach" niekoniecznie podoba mi się w najnowszych filmach o zombie.

    OdpowiedzUsuń
  4. ŚWIT to obok TEKSAŃSKIEJ jeden z najlepszych remake'ów. Co do biegających zombie - może strachu rzeczywiście tu mniej, bo powolne zombiaki były zmuszone atakować z zaskoczenia, ale napięcie towarzyszące pogoni ożywieńców za ostatnimi żywymi jest tu pierwszorzędne.

    OdpowiedzUsuń