sobota, 2 marca 2013

„Martwy i pogrzebany” (1981)

Recenzja na życzenie (viper)
Małe, senne miasteczko Potters Bluff. Pewien turysta, fotograf pada tutaj ofiarą bestialskiego mordu. Sprawę prowadzi szeryf, Dan Gillis. Wkrótce po tym wydarzeniu w mieście zacznie dochodzić do coraz częstszych brutalnych zabójstw przyjezdnych, które jak się okaże będą się ściśle wiązać z od lat skrywaną, mroczną tajemnicą jego mieszkańców.
Horror Gary’ego Shermana, powstały w najlepszym okresie dla tego gatunku, który obecnie, ku mojemu zaskoczeniu, znany jest jedynie w kręgach wielbicieli kina grozy. Swoją niszowość z pewnością „zawdzięcza” niskiemu budżetowi i mało znanemu nazwisku reżysera (który choć ma na koncie kilka horrorów to nie odbiły się one wielkim echem w realiach światowej kinematografii), choć współscenarzysta, Dan O’Bannon („Obcy - ósmy pasażer Nostromo”, „Powrót żywych trupów”) może poszczycić się znaczącym dorobkiem w historii gatunku. Aby nikogo nie zniechęcić niskobudżetowością „Martwego i pogrzebanego” pragnę zaznaczyć, że w ogóle nie odbija się to na jego realizacji, bowiem twórcy produktywnie wykorzystali każdego dolara, przeznaczonego na ten obraz, tym samym kręcąc film, który jest dla mnie swoistą zagadką, bo nie mogę pojąć, dlaczego nie przetrwał próby czasu, skoro tak na dobrą sprawę prawie niczym nie ustępuje szumnym hollywoodzkim klasykom. „Martwy i pogrzebany” to horror skończony, garściami czerpiący z najlepszej tradycji gatunku i oferujący jego widzom coś, czego przede wszystkim poszukują na ekranie – klimat grozy, gore i intrygującą zagadkę kryminalną, która choć w moim mniemaniu okazała się najsłabiej wyeksploatowanym elementem filmu to na pewno nie można jej odmówić kilku trzymających w napięciu scen.
Zaczyna się, aż nazbyt intrygująco. Widzimy fotografa, robiącego zdjęcia na plaży, do którego dołącza jakaś obca mu blondynka i zaczyna pozować. Uszczęśliwiony mężczyzna (szczególnie w chwili wyeksponowania przez nią własnych piersi) bez zadawania zbędnych pytań daje się wciągnąć w jej zagadkową grę, która osiągnie kulminację w momencie zaproponowania mu szybkiego seksu na plaży. Jednak nieszczęsny fotograf nie zdąży wyrazić zgody, bowiem ni z tego, ni z owego na miejscu pojawi się grupa ludzi, która we współpracy z blondynką przystąpi do brutalnego mordu, zakończonego podpaleniem. Tutaj oczywiście już zaczęły się pytania, uporczywie krążące w mojej głowie – jaki był motyw? kim byli sprawcy? Na drugie pytanie twórcy skwapliwie odpowiedzieli mi chwilę później – dzięki ich niezamaskowanemu pojawieniu się w następnych scenach rozpoznałam ich twarze w kilku mieszkańcach miasteczka, co oczywiście, zrodziło kolejne pytanie: dlaczego z pozoru gościnni ludzie zabijają turystów? Bo jak się wkrótce okaże będzie ich coraz więcej. Niestety, twórcy w dalszej części seansu podrzucili mi troszkę za dużo tropów, abym nie zorientowała się w całej intrydze dużo wcześniej niż by tego chcieli, a ich największy błąd dotyczył żony Gillisa. UWAGA SPOILER Najpierw zasugerowali mi jej związek z morderstwami (spotkała się z zabitym fotografem, trzymała w domu książkę, traktującą o czarnej magii), a potem przystąpili do dość nieudolnego wybielania jej osoby. Niestety, ten w zamyśle mylący trop w moim przypadku nie zdał egzaminu. To samo tyczy się patologa, który już na początku seansu idealnie wpasował mi się w rolę burzyciela, w czym utwierdziły mnie kolejne dowody w śledztwie. Jedyne, czego nie rozszyfrowałam to fakt, że wszyscy mieszkańcy miasteczka to żywe trupy, sztucznie powołane do życia, przez szalonego naukowca, jednakże jak tylko ten fakt wyjawiono największą bombę w zamyśle scenarzystów z miejsca już przewidziałam – mowa tutaj oczywiście o Gillisie-zombie KONIEC SPOILERA.
Jednakże „Martwy i pogrzebany” to nie tylko troszkę przewidywalna, aczkolwiek dobrze przemyślana i trzymająca w napięciu intryga kryminalna, która nawet, jeśli widz podobnie jak ja niemalże wszystko z miejsca rozszyfruje, siłą rzeczy wciągnie go w osobliwy wyścig Gillisa z szerzącą się w miasteczku śmiercią. Nie, ten film to przede wszystkim gęsty klimat grozy, który jest mocno wyczuwalny dosłownie w każdej minucie seansu i potęgowany spokojną, acz melodyjną ścieżką dźwiękową, skomponowaną przez Joe’go Renzetti oraz scenerią – wprost ubóstwiam, gdy akcja horrorów umiejscowiona jest w małych, sennych miasteczkach. Scen gore również nie zabraknie - troszkę kiczowatych, aczkolwiek jak na tamte czasy i na tak niski budżet bardzo „urokliwych”. Tutaj szczególnie wbiły mi się w pamięć dwie oryginalne sekwencje mordów – strzykawka w oku i wpompowywanie mężczyźnie do organizmu kwasu przez… nos. Odstręczające wrażenie robi również głowa dziewczyny po bliskim spotkaniu z głazem. Ale zanim ktoś pomyśli, że oto będzie miał do czynienia ze spływającą posoką bezmyślną siekanką spieszę uspokoić, że akurat nie to było priorytetem Shermana, a jedynie niezbędnym środkiem dosłownego, acz nie nadmiernie szokującego przekazania widzom treści filmu.
Gdybym nie znała nazwiska reżysera, przystępując do seansu „Martwego i pogrzebanego” to dałabym sobie rękę uciąć, że jest nim John Carpenter, ponieważ zarówno sposób realizacji, jak i ewokacja grozy niemalże bez przerwy przywodziła mi na myśl jego znakomity styl. W pewnym momencie poczułam się nawet, jak na projekcji „Mgły”(1980) (mowa o scenie pościgu za trzyosobową rodziną i mieszkańcami miasta, wyłaniającymi się z gęstej mgły w świetle reflektorów samochodowych). Więc wielbicielom Carpentera mogę chyba w ciemno polecić ten obraz, prawda? Co do reszty potencjalnych odbiorców to powiem tylko jedno: jeśli szukasz klimatu, trochę gore i jeszcze raz klimatu oraz nie przeszkadza ci pewna doza przewidywalności fabularnej to nawet nie zastanawiaj się nad wyborem filmu na dzisiejszy wieczór. Jak dla mnie rewelacja!

6 komentarzy:

  1. Znakomita rzecz. Gary Sherman ma też na koncie ciekawy , kanibalistyczny horror ,, Raw Meat'' z 1973. A Dan O'Bannon wyreżyserował udaną, uwspółcześniona adaptację lovecraftowskiego ,,Przypadku Charlesa Dextera Warda'' - ,,Resurected''( 92 ) i pierwszy ,, Return of the Living Dead''( 85 ).

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama fabuła wydaje mi się znajoma, ale nie jestem do końca pewna. Może kiedyś faktycznie oglądałam ten film, ale poszedł w zapomnienie na rzecz kolejnych? W każdym razie, jak najdzie mnie ochota na klimatyczny horror z domieszką gore, to będę miała na uwadze ,,Martwego i pogrzebanego”.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli jak zrozumiałem film o zombie ;). Może nie będzie on taki przerażający jeżeli z 1981 roku, wtedy jeszcze nie robili tych strasznych efektów specjalnych ;P.

    Pozdrawiam serdecznie!
    Melon ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Buffy, przestaniesz? Mój bitcomet już się przegrzewa! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety nie oglądałem tego filmu i niestety mam mieszane uczucia czy warto. Chyba sobie daruję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuje za recenzję :) Cieszę się, że się Autorce w sumie podobało. Przyłączam sie do opinii, że ten horror zasługuje, żeby być bardziej znany. Mimo, że można go uznać za horror klasy b, jest to jeden z najlepszych przedstawicieli tego nurtu. Nie jest to typowy film o zombie, czyli banda bladych trupów idiotycznie kroczących po ekranie, tylko mamy tutaj zombie w formie normalnych ludzi, którzy potrafią używać mózgu do myślenia i zabijania ;) Można więc powiedzieć, ze ten film to pewien przełom jeśli chodzi o mit zombie.
    No i ta zagadkowośc tego filmu, ja przyznam sie szczerze oglądając film nie rozwikłałem tej zagadki, bo mnie on tak wciągnął i zauroczył, że "wyłączyłem" myślenie. Poza tym był to jeden z pierwszych horrorów jakie obejrzałem, dziś już pewnie bym sie domyślił, ale 15 lat temu ta końcówka mnie zmiażdżyła.
    Ten film leciał jakieś 12 lat temu w nocy na TVP2, miałem go nawet nagranego na kasecie VHS, ale niestety zgubiłem a teraz strasznie żałuję ;/. Horror ten polecam wszystkim miłośnikom produkcji grozy lat 80. Naprawdę warto!

    Jarek KG

    OdpowiedzUsuń