czwartek, 14 marca 2013

„Porywacze ciał” (1993)

Nastoletnia Marti przyjeżdża wraz z ojcem, macochą i przyrodnim bratem do jednostki wojskowej. Jej ojciec, naukowiec, pragnie zbadać tutejszą wodę, aby dowiedzieć się, czy nie została napromieniowana, co z kolei wyjaśniłoby stany depresyjne tutejszych mieszkańców. Wkrótce Marti odkrywa, że żołnierzy opanowały pozaziemskie organizmy, które pragną zastąpić ludzi w roli przodującego gatunku na Ziemi.
Luźna adaptacja kultowej powieści science fiction Jacka Finney’a – trzecia i ostatnia, jeśli nie liczyć „Inwazji” z 2007 roku. To, że Finney wydał ponadczasowy kawałek prozy raczej nie podlega, żadnej dyskusji – w końcu powstała już niezliczona ilość filmów, które choć adaptacjami nie są to w większym lub mniejszym stopniu nawiązują do problematyki jego książki. „Porywacze ciał” to niskobudżetowy obraz (czego prawie w ogóle nie widać w trakcie seansu) wyreżyserowany przez Abel’a Ferrara’e, utrzymany w klimacie najlepszych horrorów science fiction lat 90-tych i tym samym wpisujący się do grupy filmów grozy regularnie przeze mnie odświeżanych.
Ferrara nakręcił maksymalnie wyzuty z niepotrzebnego efekciarstwa i rozlewu krwi horror, który bazuje przede wszystkim na intrygującym, mrocznym klimacie grozy, przez większą część filmu bazującym na wszechobecnej tajemnicy, podsycanej ukrytym, ale nieuchronnym zagrożeniem. Najmocniej jest to wyczuwalne podczas niepokojących obserwacji małego Andy’ego (w tej roli słodziutki Reilly Murphy), przyrodniego brata Marti, który najszybciej orientuje się, że coś jest nie tak – najpierw poznając kolegów w przedszkolu, a następnie będąc świadkiem śmierci matki, zastąpionej przez wyzutego z wszelkich uczuć klona. Jego rozpaczliwe próby przekonania reszty rodziny o uzurpatorce, którym oczywiście nikt nie daje wiary, mocno udzielają się widzowi, współczującemu chłopcu, ale równocześnie czującemu nieubłaganie kończący się czas, co naturalną koleją rzeczy znacznie potęguje napięcie. Tymczasem jego przyrodnia siostra („drewniana” Gabrielle Anwar) szybko dostosowuje się do nowego życia (nie licząc ciągłych kłótni z ojcem – mało przekonująca kreacja Terry’ego Kinney’a) i zaczyna spotykać się z przebojową córką generała, która przez niepotrzebną egzaltację odtwórczyni jej postaci, Christine Elise, mocno mnie irytowała oraz pilotem Timem, do którego jak można się tego spodziewać zapała głębokim uczuciem. Niestety, nie jestem w stanie ocenić zdolności aktorskich Billy’ego Wirtha, ponieważ ilekroć pojawiał się na ekranie i prezentował swoje hipnotyzujące spojrzenie aktywowały się moje funkcje biologiczne i chcąc nie chcąc poddawałam się jego nieprzeciętnemu urokowi:) Obsada obfituje jeszcze m.in. w Meg Tilly, która o wiele lepiej wypadła w roli wyzutego z uczuć potwora niż pełnej różnych emocji kobiety oraz dwie większe gwiazdy, najlepszych aktorsko R. Lee Ermey’a i Foresta Whitakera.
Fabuła, być może nie charakteryzuje się niczym odkrywczym, pewnie wielu widzów zamiast wciągnąć mocno znuży swoją monotonnością, która stawia przede wszystkim na nastrój grozy i tajemnicę fabularną (dopiero pod koniec zostanie zastąpiona porywającą akcją), aczkolwiek dla mnie „Porywacze ciał” są prawdziwym dowodem na to, jak nakręcić minimalistyczny horror, stawiający na fabułę, a nie efekty specjalne – jest ich kilka, ale z pewnością nie można twórcom zarzucić nachalności w próbach zaszokowania czy zelektryzowania odbiorców. Jako, że film ochoczo eksploruje znany m.in. z „Koszmaru z ulicy Wiązów” motyw „ nie zasypiaj” nasi pozaziemscy przybysze „klonują” ludzi podczas snu w przyznam, dość spektakularny sposób – szczególnie widać to podczas kąpieli Marti (scena bezpośrednio nawiązuje do wspomnianego „Koszmaru…”), gdzie atakują ją oślizgłe macki. Po wszystkim, kiedy już wyzuty z uczuć uzurpator jest gotowy, ciało człowieka zapada się w sobie – przypomina takie spalanie od środka. Cel naszych antagonistów jest prosty – zniszczyć ludzkość i opanować planetę, na co mają spore szanse, zważywszy, że snu nie da się uniknąć, a oni wykształcili w sobie postawę wyższości gatunku nad jednostką, dzięki czemu nie zawahają się poświęcić dla dobra ogółu. Ich postawa pozwala im mamić ludzi dość przekonującymi obietnicami życia bez krępujących uczuć, a więc bez zmartwień i bez wyniszczających wojen, które są domeną ludzkości. Jak można się tego spodziewać ludzie nie będą stać biernie i czekać na utratę tożsamości tylko staną do walki, której wynik ciężko przewidzieć. Choć pierwsza, bazująca na klimacie połowa o wiele bardziej przypadła mi do gustu niż stawiająca na akcję dalsza część seansu to muszę przyznać, że porwało mnie przygnębiające zakończenie UWAGA SPOILER kiedy klon Andy’ego zostaje wypchnięty ze śmigłowca przez Marti. Tutaj mam tylko zastrzeżenia do kiczowatego efektu „wklejenia” tej postaci w tło panoramy miasteczka – efekt spadania w ogóle mnie nie przekonał, aczkolwiek sam motyw śmierci słodziutkiego dzieciaczka mocno trafiony KONIEC SPOILERA.
Cóż mogę rzec? Jeśli kochacie horrory science fiction lat 90-tych, które charakteryzowały się niezapomnianym klimatem i minimalistycznym wykorzystaniem efektów specjalnych to „Porywacze ciał” powinny być właśnie dla was. Tymczasem wielbicielom większej dosłowności w prezentowaniu makabry i popisywaniu się efektami komputerowymi radzę wstrzymać się z seansem.

4 komentarze:

  1. Oglądałam ten horror (nie po raz pierwszy zresztą :)) kilka dni temu w TV :). Jeśli chodzi o spoiler to mam identyczne odczucia co do tej sceny! Ten film mnie nie przeraża, ale w tym przypadku stawiam na klimat :). Pierwsza połowa wymiata pod tym względem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałem tylko ostatnią i najmniej docenianą wersję "Porywaczy ciał" czyli "Inwazję" z Nicole Kidman. Przyznam się, że nawet mi się podobał ten film, choć odniosłem wtedy wrażenie, że wydał mi się dobry z powodu nieznajomości poprzednich wersji. Jednak po przeczytaniu Twojej recenzji "Inwazji" widzę, że nie jestem odosobniony, bo i Tobie, fance dobrego kina grozy, również się podobał. To całkiem udany thriller science fiction z bardzo dobrą rolą Nicole Kidman.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten plakat przypomina mi scenę z "Martwicy mózgu" ;P.
    Bez efektów specjalnych i komputerowych?! No będzie ciężko, więc może zostawię ten film innym maniakom :D.

    Pozdrawiam!
    Melon

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś w sobie mają filmy sci-fi z tamtych lat. Efekty specjalne żadne, ale mimo wszystko na tamte czasy film był niezły.

    OdpowiedzUsuń