wtorek, 16 kwietnia 2013

Stephen King „Christine”

On: siedemnastoletni, pryszczaty Arnie Cunningham, posiadający tylko jednego przyjaciela i borykający się z nieprzystosowaniem w społeczeństwie szkolnym. Ona: czerwono-biały plymouth fury rocznik 1958 o imieniu Christine. Połączyła ich wielka miłość. Kiedy Arnie tylko ją ujrzał, wystawioną na sprzedaż w ogrodzie podstarzałego weterana wojennego w formie zdezelowanego wraku, wbrew ostrzeżeniom swojego przyjaciela, Dennisa Guildera, zapragnął ją kupić i doprowadzić do stanu dawnej świetności. Jak się wkrótce okaże była to najgorsza decyzja w jego krótkim życiu, ponieważ Christine daleko do miana „zwykłego samochodu” – gnieżdżące się w niej zło jest jak narkotyk, który nie dość, że silnie uzależnia Arniego to na dodatek pragnie rozlewu krwi.
„Christine” pierwszy raz wydano w 1983 roku, po czym niezwłocznie (bo w tym samym roku) John Carpenter przeniósł ją na ekran, zachowując klimat książki, ale znacznie okrajając jej problematykę. Historia o morderczym samochodzie nie była w ówczesnych czasach niczym nowym - wystarczy choćby przypomnieć sobie horror Elliota Silversteina z 1977 pt. „Samochód”. Jednakże King, jak to często u niego bywa, postanowił znacznie ubarwić swoją opowieść, rezygnując z trywialnego motywu nieuzasadnionej nadnaturalności Christine, przypisując jej iście makabryczną genezę.
„Naszym największym wrogiem jest miłość […] Tak. Poeci kłamią, czasem nieświadomie, a czasem z całą premedytacją. Miłość jest jak morderca. Wcale nie jest ślepa. To kanibal o wyjątkowo ostrym wzroku. Przypomina wiecznie głodnego robaka.”
Książka dzieli się na trzy części. Pierwszą i ostatnią spisano w pierwszej osobie, gdzie narratorem jest Dennis, natomiast druga, trzecioosobowa stanowi próbę wejrzenia w umysły pozostałych bohaterów i bezstronnego zrelacjonowania przerażających wydarzeń, których są świadkami, po uprzednim unieruchomieniu Dennisa w szpitalu. W tym miejscu pragnę zwrócić uwagę na pewną nieścisłość – jako, że obcujemy z historią spisaną przez Guildera w cztery lata później (wedle konwencji fabularnej Kinga) druga część powieści w kilku momentach (szczególnie, kiedy Arnie przebywa sam lub z Christine) pozostawia u czytelnika sporo pytań, odnośnie źródła wiedzy przebywającego w szpitalu z dala od przyjaciela, Dennisa na temat jego czynów i odczuć. Przymykając jednak oko na te drobne nielogiczności mam niespodziankę dla czytelników nieprzepadających za gawędziarskimi zapędami Stephena Kinga, bowiem w niniejszej powieści ograniczył je do absolutnego minimum, co mnie osobiście troszkę zawiodło (należę do tej mniejszości uwielbiającej w jego prozie przede wszystkim ten rozwlekły dialog z czytelnikiem), aczkolwiek muszę przyznać, że całościowo taki zabieg prezentuje się całkiem smacznie. Pewnym novum jest uczynienie głównymi protagonistami nastolatków, co Kingowi nieczęsto się zdarza (preferuje dzieci i dorosłych), co pozwoliło mu w zgrabny sposób streścić ich przyśpieszony proces dorastania, na skutek niecodziennych wydarzeń, którym świadkują. Jako, że „Christine” to powieść przede wszystkim o niszczącej obsesji na punkcie samochodu, która z biegiem czasu przekształca się w najzwyklejsze opętanie Arnie jest osobą, która wbrew sobie powoli, acz systematycznie traci swoją tożsamość, zamieniając się w zgorzkniałego, przepełnionego wściekłością poprzedniego właściciela Christine, który notabene od czasu do czasu wraca zza światów, jako rozkładający się trup, aby poprowadzić swój wóz. Tymczasem Dennis dojrzewa już od pierwszych stron powieści, kiedy to nawiedzają go złe przeczucia, odnośnie prawdziwej natury przeklętego plymoutha, które z czasem będą coraz bardziej się krystalizować – z irracjonalności przejdą w namacalną rzeczywistość, szczególnie kiedy Christine wyruszy na łowy, w celu wyeliminowania wrogów Arniego, przy okazji mszcząc się za swoje osobiste krzywdy.
„Miałem siedemnaście lat i nie wierzyłem w żadne bzdury w rodzaju przekleństw i złych uczuć pozostawionych przez człowieka po śmierci. Nie wierzyłem w to, że przeszłość potrafi wyciągnąć martwe ręce i dosięgnąć nimi żywych ludzi. Ale teraz jestem już trochę starszy.”
Pierwsze kilkaset stron, jak to często u Kinga bywa nie oferuje czytelnikom jakiejś zawrotnej akcji – autor skupia się raczej na wysyłaniu subtelnych sygnałów do odbiorców, jasno mówiących, że z Christine coś jest nie tak, ale nieprecyzujących, co to takiego. Jako, że ja uwielbiam te przydługie wstępy Kinga, kiedy to jeszcze nie znamy natury zagrożenia, ale ją przeczuwamy pierwsza połowa książki o wiele bardziej mnie ukontentowała od pełnej daleko posuniętej dosłowności akcji w drugim „akcie”, co wcale nie znaczy, że ścielący się gęsto trup i umarli pasażerowie przeklętego samochodu nie mają w sobie żadnego uroku – przecież to King, więc na pewno na niedobór makabrycznych opisów nie można narzekać. W trakcie pierwszych kilkuset stron autor zdecydował się na ewokowanie najczystszej grozy nie tylko przez samą obecność, posiadającego nienaturalne zdolności środka lokomocji, ale również poprzez sugestywne, pełne najczystszego horroru sny Dennisa, które jak się okaże wkrótce staną się jawą. Jak już wspomniałam King skrupulatnie zadbał o genezę Christine, wyłuszczając nam historię tragicznej egzystencji jej pierwszego właściciela: modelowego sukinsyna, który znalazł sposób, aby również po śmierci przebywać w swoim ukochanym samochodzie, pomagając mu w eliminacji, jak to on ich nazywa „zasrańców” – których śmierć większości nie wzbudzi w czytelniku żadnej dozy współczucia, bowiem za wzory cnót wszelakich na pewno nie można ich uznać. Za to King popisał się w kreacji postaci Arniego, nie pozwalając czytelnikowi ani na chwilę zapomnieć o jego niewinności, wbrew czynom, jakich się dopuszcza, wbrew jego denerwującej obsesji, co w efekcie przyczyniło się do stworzenia jednej z najbardziej tragicznej i godnej współczucia osobowości wykreowanej przez mistrza literackiej grozy.
Pomimo kilku wpadek, na które udało mi się przymknąć oko, „Christine” zasługuje na sporo peanów pochwalnych pod kątem znakomicie wykreowanych protagonistów i antagonistów, wciągającej, przepełnionej głębią egzystencjalną fabuły oraz najczystszego, często wręcz odstręczająco dosłownego horroru. Może i nie jest to najlepsza książka w dorobku literackim Stephena Kinga, ale niewiele jej do tego brakuje.

12 komentarzy:

  1. kilka dni temu skończyłam tę lekturę i powiem szczerze, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Muszę podkreślić, że dawno dawno temu oglądałam film na podstawie tej książki i przyznaję się bez bicia, że film nie dorasta książce do pięt. Przeczytam z ogromną przyjemnością, polecam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi osobiście podobała się bardzo :)

    Zastanawiam się tylko czy "Buick 8" nie jest podobny w treści (książki nie czytałam) do "Christine"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te dwie książki łączy jedynie samochód o nadprzyrodzonych zdolnościach. Ale moim zdaniem "Buick 8" stoi o kilka klas niżej od "Christine" - nie dość, że mocno nierówny to jeszcze odrobinę nużący. Przynajmniej dla mnie.

      Usuń
    2. Będę polegać na Twojej opinii w tym momencie :) Mam kilka innych książek Kinga czekających na przeczytanie, więc Buicka 8 sobie póki co odpuszczę ;)

      Usuń
  3. Książki nie czytałam, ale oglądałam ekranizacje tej historii, która mi się podobała i to nawet bardzo. Widzę jednak, że zdaniem Madziorex film nie dorasta tej książce do pięt, dlatego czuje się ogromnie zachęcona, żeby poznać książkową wersje „Christine”.

    OdpowiedzUsuń
  4. Całkowicie się zgadzam. "Christine" ma kilka drobnych wad, ale trzeba pamiętać kiedy została napisana. Brak gawędziarstwa się odczuwa, mi też go brakowało, ale ogólnie bardzo mi się książka podobała. Ja osobiście bardzo lubię te krwiożercze maszyny u Kinga, które są częste w opowiadaniach ("Magiel", "Ciężarówki" - z "Nocnej zmiany") czy ożywione przedmioty prowadzące do zguby ("Rower stacjonarny" - Po zachodzie słońca, "Drogowy wirus zmierza na północ" !!!! - z Wszystko jest względne, "Polaroidowy pies" - Czwarta po północy).

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę przeczytać! Brzmi super!

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetna ta środkowa okładka, muszę dostać to wydanie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Krystynka nadal na mnie grzecznie czeka na półce. Miałem się dość dawno za nią zabrać, ale troszkę przeraża mnie jej ilość stron :D.

    Miłego wieczoru!
    Melon

    OdpowiedzUsuń
  8. czaję się na nią już od dłuższego czasu, a Twoja recenzja zachęciła mnie do przeczytania jeszcze bardziej, a jeśli chodzi o wady - no cóż muszę się sama przekonać ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Książkę kupiłem w biedronce i od tej pory czeka w kolejce: właśnie ogarniam "Nocną zmianę", a następnie będzie "Cujo" ze względu na to, że są to pożyczone książki i muszę je wkrótce zwrócić:) Nie mniej jednak Twoja pozytywna recenzja Buffy aż kusi, żeby zacząć "Christine" :D

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kinga oczywiście bardzo sobie cenię, choć moje ulubione książki w jego wykonaniu nie są stricte horrorami. Christine nie czytałem jeszcze, nawet nie oglądałem filmu, ale to dobrze, będę mógł się zabrać w odpowiedniej kolejności.

    OdpowiedzUsuń