poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Val McDermid „Trujący ogród”

Rozgrywający brytyjskiej drużyny futbolowej, Robbie Bishop, zapada na trudną do zdiagnozowania chorobę. Kiedy pielęgniarka odkrywa, że został zatruty rycyną, na którą nie ma antidotum, lekarze wiedzą, że jego śmierć to tylko kwestia czasu. Po zgonie bożyszcza fanów piłki nożnej jego sprawa zostaje przekazana specjalnej jednostce śledczej, którą kieruje Carol Jordan, korzystająca z pomocy swojego współlokatora, profilera Tony’ego Hilla, który na skutek tragicznych wydarzeń obecnie przebywa w szpitalu. W trakcie prowadzonego śledztwa nieoczekiwanie dochodzi do wybuchu bomby na stadionie piłkarskim, w trakcie którego ginie trzydzieści sześć osób, łącznie z zamachowcem. Jordan wraz z Hillem, pomimo braku uprawnień postanawiają rozpracować również tę sprawę. W trakcie obu śledztw wychodzą na jaw szczegóły, które mogą je łączyć – ale czy rzeczywiście, czy są jedynie zbiegami okoliczności?
Piąta część stosunkowo mało znanej w Polsce serii szkockiej autorki o policjantce Carol Jordan i profilerze Tony’m Hillu, której akcja rozgrywa się w Wielkiej Brytanii. Odkąd przypadkiem trafiłam na nazwisko Val McDermid marzyłam o przeczytaniu którejkolwiek jej powieści o Jordan (wszystko jedno której, bowiem z własnego doświadczenia wiem, że serie kryminałów można swobodnie czytać bez zachowania odpowiedniej kolejności) z tego prostego powodu, iż postać ta nie cieszy się zbytnią sympatią wśród czytelników, mających przyjemność ją poznać. Z uwagi na swój specyficzny, niepokrywający się z ogółem gust, byłam wręcz przekonana, że „trudny” charakter Carol całkowicie zdobędzie moje uznanie. I nie myliłam się, aczkolwiek nawet nie podejrzewałam, że skrupulatna dbałość autorki o rysy psychologiczne wszystkich wymyślonych przez nią protagonistów pozwoli mi sympatyzować nie tylko z jedną postacią.
„Szczerze bolał nad tym, że przyszło mu żyć w takim świecie, gdzie trzeba ludzi przerazić, żeby zaczęli słuchać. Gdzie przemoc była jedynym środkiem wyrazu dostępnym dla tych, którzy chcieli zamanifestować swoją rozpacz i niezgodę na sposób sprawowania władzy nad rządami dusz. George Bush miał rację, gdy mówił, że to jest krucjata. Tyle, że zupełnie inna, niż się wydawało temu skur*** z Białego Domu.”
Autorzy kryminałów bardzo rzadko wybiegają poza prosty, klarowny styl wypowiedzi, ponieważ doskonale zdają sobie sprawę, że w tym gatunku jest on pożądany. McDermid nie korzysta z tej zasady - używając dojrzałego słownictwa pragnie w najdrobniejszych szczegółach, nakreślić tło przyczynowo-skutkowe, zarówno w aspektach śledczych, jak i w charakterologii postaci. W ten sposób czytelnik zostaje skonfrontowany nie tylko z jakże przekonującą pracą detektywistyczną, w której nie ma zbiegów okoliczności, a jedynie żmudna, czasami nudna, a czasem znacznie podnosząca adrenalinę robota zdeterminowanych policjantów, ale również z mocno „uczłowieczonymi” bohaterami – o jakiekolwiek „papierowości” w ich przypadku nie może być mowy. Widać to choćby na przykładzie relacji pomiędzy ambitną, pragnącą dominować nad wszystkimi Jordan a pragnącego jej jedynie pomóc Hilla, który choć nie rości sobie żadnych praw do jakichkolwiek pochwał od góry jest narażony na ciągłe przeprawy z wątpiącą w jego śmiałe tezy Carol. I mimo, że na gruncie osobistym pałają do siebie miłosnym uczuciem, w sprawach zawodowych nie potrafią dojść do porozumienia. Powód jest prosty: on-profiler ocenia śledztwo z punktu widzenia zachowań ludzkich, a ona woli polegać na twardych dowodach, przy okazji starając się zachować lojalność swoich pracowników, nawet jeśli nie ma racji. Nie ukrywam, że to najciekawsza parka, z jaką ostatnimi czasy spotkałam się podczas obcowania z lekturą i choć poboczne postaci również posiadają w sobie sporo godnych uwagi cech to najbardziej cieszyły mnie chwile, kiedy akcja skupiała się głównie na pracy Jordan i Hilla. A skoro o akcji mowa to o ile odbiorca uzbroi się w cierpliwość i przebrnie przez mało dynamiczne dochodzenie na początku powieści, zaraz po śmierci Bishopa (według mnie, autorka zrobiła poważny błąd podczas pierwszych stu stron, nacechowując je zbyt wielką monotonią) to w moim mniemaniu zostanie całkowicie nagrodzony coraz większą ilością trupów nieuchwytnego truciciela oraz sprawą krwawego zamachu, na skutek którego śmierć poniosło kilkadziesiąt osób. W momencie wypłynięcia drugiej sprawy, którą Jordan nieformalnie również się zajmuje wszystko zaczyna się tak mocno komplikować, że właściwie nie sposób domyślić się finału powieści. Zespół Carol prowadzi dwa równoległe dochodzenia, tropy mnożą się w zastraszającym tempie, a zawrotność akcji przyczynia się do zarwanych nocy (serio, czytałam do piątej rano) - czytelnik zastanawia się nad motywami sprawcy oraz nad szczegółami, które mogłyby połączyć oba śledztwa, co i tak jest bezcelowe, bo McDermid to mistrzyni mieszania ludziom w głowach, a co za tym idzie o żadnej przewidywalności w jej prozie nie może być mowy.
„Trujący ogród” to wymarzony kryminał zarówno dla wielbicieli powieści McDermid, jak i tych, którzy z jej prozą jeszcze się nie spotkali, ponieważ znajomość poprzednich części nie jest konieczna, aby zrozumieć wszystkie aspekty fabularne. Teraz zastanawiam się tylko, jaki poziom prezentują poprzednie tomy o Jordan i Hillu, skoro piąta tak mocno mnie wciągnęła, a jak wiadomo na ogół pierwsze części wypadają lepiej, więc chyba nie będę miała innego wyboru, niż przekonać się o tym na własnej skórze. A tymczasem fanów literackich kryminałów zapraszam do lektury „Trującego ogrodu”, bo kto wie, może będziecie równie ukontentowani, co ja.
Książka dostępna w promocji „Gwarancja dobrej książki albo zwrot pieniędzy”, której szczegóły znajdziecie tutaj
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

3 komentarze:

  1. Lubię książki Val McDermid. Do tej pory przeczytałam "Gorączka kości" i "Krwawa blizna" i nie zawiodłam się,chociaż u niej zawsze wstęp jest nieco monotonny. Tą też mam zamiar przeczytać.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Gwarancja dobrej książki albo zwrot pieniędzy"?! Hmmm... Biorę ;D.
    Nie no, nie tylko z tego powodu ;). Całkiem zachęcająca fabuła... okładka też niczego sobie, choć sądzę, że kobiece oko by mi bardziej przypadło do gustu ;P.

    Pozdrawiam!
    Melon

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam ochotę na tą książkę odkąd ujrzałam ją w zapowiedziach ;)

    OdpowiedzUsuń