piątek, 3 maja 2013

„American Mary” (2012)

Recenzja na życzenie
Studentka medycyny, Mary Mason, skuszona dużymi pieniędzmi zgadza się przyjąć zlecenie właściciela klubu ze striptizem, polegające na pozszywaniu torturowanego przez niego mężczyznę. Wkrótce zaczynają zgłaszać się do niej ludzie chętni poddania się niecodziennym operacjom plastycznym. Pomimo początkowej odrazy podobnymi praktykami Mary ostatecznie decyduje się poświęcić takim nielegalnym procedurom, wietrząc w nich duże pieniądze.
Kanadyjsko-amerykański horror wyreżyserowany przez siostry Soska - Jen i Sylvię, mający ambicję wpisania się w nurt gore bądź torture porn, z równoczesną dbałością o oryginalne przesłanie. Jednakże, choć po opisie „American Mary” można spodziewać się sporej dawki realistycznych krwawych scen koneserzy tego rodzaju obrazów pod tym kątem pewnie mocno się zawiodą.
„American Mary” zauważalnie dzieli się na dwie części – intrygującą i marną. Pierwsza połowa pozwala widzom zapoznać się ze znakomicie wykreowaną przez Katherine Isabelle tytułową bohaterką, która choć boryka się z problemami na uczelni oraz brakiem gotówki nie traci pogody ducha, swego rodzaju beztroskiego podejścia do życia. Dzięki tej kreacji, szczególnie uwypuklonej w momencie spotkania z „przerobioną” plastycznie, oderwaną od rzeczywistości Beatress o piszczącym głosie (bardzo komiczna postać), kiedy to jej lekceważąca postawa wręcz zmusza widzów do śmiechu, twórcom udało się naznaczyć oś fabularną sporą dozą humoru, który o dziwo naturalnie współgra z trudną tematyką, poruszoną na pierwszym planie. Właściwie wszystkie postacie przerysowano do granic możliwości, nie tylko Mary i Beatress, ale również innych „pacjentów” domorosłej lekarki, a że taki zabieg nieodmiennie wzbogaca scenariusz o sporą dozę oryginalności i wywołuje pewien dyskomfort u odbiorcy, potęgowany niemożnością wczucia się w psychikę bohaterów, byłam bardzo rada z kreacji protagonistów i antagonistów. Dodajmy do tego staranną realizację z licznymi zbliżeniami na czele oraz muzyką klasyczną w tle, a w połączeniu z zarysem fabuły pierwsza połowa seansu powinna nas całkowicie ukontentować. Akcja nabiera szczególnego tempa w momencie zgłoszenia się do Mary kobiety pragnącej „być lalką”, co w jej mniemaniu zapewni wycięcie sutków i zaszycie pochwy. Już w tym momencie siostry Soska sygnalizują nam, że ich film nie ma na celu epatować nadmierną przemocą (poza paroma nacięciami dookoła brodawek nie zobaczymy nic odstręczającego) tylko w podtekście przekazać pewną prawdę o niektórych ludziach, zamieszkujących Ziemię w dyskomforcie, wywołanym ich niezadowoleniem z własnego ciała. Co najciekawsze scenariusz ani ich nie potępia, ani nie pochwala, pozostawiając odpowiedź na pytanie: czy tacy osobnicy mają pełne prawo wyglądać, jak zechcą, czy zwyczajnie wpisują się w poczet chorych psychicznie ludzi, wyłącznie widzom. Taka problematyka, poruszona w realiach nocnego wielkomiejskiego życia klubu ze striptizem, jak się okazuje znakomicie trafia w zmysły odbiorcy, zmuszając go do myślenia i równocześnie zniesmaczając samą osią fabularną, a nie rozlewem krwi.
Niestety, druga połowa seansu wprawiła mnie w lekką konsternację, bowiem odczułam pewną niemożność twórców poprowadzenia akcji w równie intrygujący sposób, jak na początku, czyli swego rodzaju zapętlenie tematu, który pokazał już wszystkie plusy wcześniej, na deser nie zostawiając prawie nic, co mogłoby przyciągnąć moją uwagę. Na dodatek ambitna, działająca na zmysły realizacja w zestawieniu z miałką fabułą w dalszej części projekcji kazała mi sądzić, że oto mam do czynienia z przerostem formy nad treścią. Sprawa gwałtu Mary i jej zemsty na oprawcy, niczym w obrazach rap and revenge w moim odczuciu powinna, pomimo zamiarów twórców pokusić się o większą dozę dosłowności – „operacja” rozdwojenia języka, spiłowania zębów, wszycia implantów piersi i modyfikacji genitaliów na gwałcicielu to mement kluczowy dla całego obrazu, ale widzom niedane będzie ujrzeć „dzieła” Mary w całej jej odstręczającej okazałości. Na większą dozę makabry możemy jedynie liczyć podczas zabiegu niemieckich bliźniaczek, który to został przez filmowców przyrównany do odrażających praktyk Josefa Mengele z II wojny światowej. Ponadto drugą połowę „American Mary” z przykrością muszę podsumować słowem „nuda”, wszak miałkość fabularna i mało odkrywcze poprowadzenie akcji, w której nawet moralizowanie wypada nadzwyczaj blado sprawia, że ciężko jest uwierzyć, iż oglądamy ten sam film, co podczas pierwszego „aktu”.
Nie przeczę, że w przypadku „American Mary” liczyłam na mocny obraz gore, którego nie dostałam, ale za to mogłam polegać na umiejętnie zrealizowanej, oryginalnej historii, która do połowy seansu mocno zaangażowała mnie emocjonalnie. Niestety, przez wzgląd na zepsutą drugą część produkcji jestem zmuszona ocenić ten obraz, jako o punkcik lepszy od zwykłej średniawki, a szkoda, bo pomysł sióstr Soska posiadał w sobie ogromny potencjał, który miał szansę zdobyć dużą sympatię wielbicieli tzw. „chorych horrorów”.

3 komentarze:

  1. Film średni, choć pomysł. Ale generalnie takie klimaty mi pasują... tak jak w EXICION, WOMAN,czy THE LOVED ONES. Nie mówiąc o porytym klimacie filmów Takeshi Miike :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No ej to mogłaś przecież wyłączyć film w połowie i nie byłoby tej obniżki w punktacji ;D. Tak, wiem ja i moja logika, nie musisz nic mówić ;).

    Miłego wieczoru Ci życzę :)!
    Melon

    OdpowiedzUsuń