czwartek, 2 maja 2013

„Czerwony smok” (2002)

Recenzja na życzenie (charlotte)
Po schwytaniu seryjnego mordercy-kanibala, Hannibala Lectera, agent FBI, Will Graham postanawia odejść z czynnej służby i przeprowadza się na Florydę. Jednakże jego szef, Jack Crawford, prosi o ostatnią przysługę – zbadanie miejsc zbrodni psychopaty, zwanego „Zębową wróżką”, który w okrutny sposób morduje całe rodziny. Graham doskonale zdaje sobie sprawę, że tylko on w całej agencji potrafi całkowicie „wejść” w umysł zabójcy, więc zgadza się zbadać domy ofiar. W ten sposób, Will wbrew sobie, znajdzie się w samym centrum toczącego się śledztwa i zwróci na siebie uwagę zabójcy, który nie cofnie się przed niczym, aby doprowadzić swój misterny plan do końca. Zdesperowanemu Grahamowi pozostanie tylko szukanie pomocy u osadzonego w więzieniu genialnego psychiatry-kanibala Lectera.
Pierwszą, wydaną w 1981 roku, książką Thomasa Harrisa o kultowym już mordercy Hannibalu Lecterze był „Czerwony smok” zekranizowany pięć lat później przez Michaela Manna pod tytułem „Łowca”. W 2002 roku Brett Ratner pokazał światu swoją, hollywoodzką readaptację, która w moim mniemaniu zajmuje zaszczytne drugie miejsce (po „Milczeniu owiec”) cyklu filmów, traktujących o Lecterze, choć nie należy jej uznawać za stricte opowieść, traktującą o tymże konkretnym zabójcy. Ratner wprowadził kilka małych zmian w zestawieniu z epiką Harrisa, aczkolwiek najważniejsze, kluczowe dla książki wydarzenia udało mu się w zgrabny sposób odwzorować na ekranie.
Zarówno wersja książkowa, jak i filmowa traktuje Hannibala Lectera, jako postać drugoplanową, ważną dla toczącego się śledztwa tropem „Zębowej wróżki”, ale równocześnie niezbyt starannie scharakteryzowaną – może wówczas Harris jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że z czasem to nie kluczowy w „Czerwonym smoku” zabójca zyska tak wielką sympatię czytelników tylko osadzony w więzieniu genialny psychiatra, na którym skupi się w kolejnych tomach serii. Akcja filmu rozgrywa się dwutorowo: z jednej strony będziemy mieć okazję poobserwować żmudne śledztwo Willa Grahama, a z drugiej życie poszukiwanego przez niego mordercy, więc możemy zapomnieć o modnym w tego typu thrillerach zabiegu podsycania ciekawości widza tajemniczą tożsamością zabójcy. Jego osobę poznamy stosunkowo szybko, co zaowocuje niemożnością twórców zmuszenia nas do samoczynnego rozpracowywania jego personaliów. Brzmi mało zachęcająco? Pewnie tak, aczkolwiek Ratner przygotował dla nas inne elementy śledztwa Grahama, które pobudzają „szare komórki”, jak na przykład główne pytanie nurtujące agenta: w jakiż to sposób „Zębowa wróżka” wybiera swoje ofiary, o których zdaje się niepokojąco dużo wiedzieć. Graham będzie próbował wszystkiego, łącznie ze spotkaniami z niebezpiecznym mordercą, którego sam niegdyś schwytał oraz próbami wywabienia zabójcy z kryjówki za pośrednictwem poczytnego brukowca. Tymczasem widzowie będą mieli okazję podejrzeć egzystencję poszukiwanego, borykającego się ze wspomnieniami z traumatycznego dzieciństwa, kompleksami na punkcie zajęczej wargi i chorobą psychiczną, objawiającą się odczuwaniem więzi z Czerwonym smokiem z obrazu Williama Blake’a, który notabene popycha go do zbrodni.
Cały obraz jest misternie skonstruowaną zagadką, z umiejętnie stopniowanym napięciem, ale pozbawioną jakichś mocniejszych scen – wyłączając początkowe ujęcia z miejsca zbrodni i wizje Grahama okaleczonych ciał oraz pomysłowy zgon redaktora, skazanego przez „Zębową wróżkę” na spalenie i stoczenie na wózku inwalidzkim w dół ulicy. Twórcy zrezygnowali z efekciarstwa i nieustającej akcji na rzecz kolejnych aspektów toczącego się śledztwa, które nieodmiennie zaskakują swoją złożonością i rezultatami przyczynowo-skutkowymi oraz trudnej egzystencji seryjnego mordercy, który wbrew usilnym próbom twórców, pomimo swojej niepoczytalności i piekłu dzieciństwa nie wzbudził u mnie współczucia – już prędzej czystą odrazę, czego rzecz jasna na minus nie można w żadnym razie zaliczyć, co jest niewątpliwie wielką zasługą nominowanego do nagrody Saturna Ralpha Fiennesa. Przy nim nawet odtwórca głównej roli, Edward Norton i sam Anthony Hopkins wypadają bladą, choć ten drugi nie miał za bardzo, czym się wykazać, przez wzgląd na okrojenie postaci Lectera do granic możliwości.
„Czerwony smok” zapewne nie jest jakimś wielce odkrywczym obrazem o seryjnym mordercy, których na przestrzeni lat mieliśmy już wiele, aczkolwiek w zestawieniu z całą filmową serią o Hannibalu Lecterze wypada nadzwyczaj przyzwoicie – w moim odczuciu przebił „Hannibala” i późniejszego „Hannibala. Po drugiej stronie maski”, a to już spore osiągnięcie. Zgrabny montaż, umiejętnie stopniowane napięcie, intrygujące śledztwo i znakomita kreacja głównego antagonisty to elementy, które zapewniły Ratnerowi relatywnie duży sukces, a mnie czystą rozrywkę na wysokim poziomie.

7 komentarzy:

  1. Oj, uwielbiam wszystkie filmy związane z "Hannibalem"... A "Czerwony smok" to dla mnie klasyk.

    sylwiablach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nietrudno przebić Hannibala i Po drugiej stronie maski. ;) Tamte filmy też nadają się do oglądania, ale poziom już nie ten. Przyznam, że tegoroczny serial Hannibal prezentuje kolejne, dość ciekawe, podejście do osoby Lectera. Nie kopiuje ani Briana Coxa, ani Hopkinsa. I sam pomysł bycia prequelem Czerwonego smoka wyszedł serialowi na dobre, zwłaszcza, że raczej nie starano się stworzyć dzieła, które będziemy wspominać latami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bym jednak postawił "Hannibala" ponad "Czerwonym smokiem" ;)
    A co do współczucia mordercy, to łatwiej było mi współczuć jego wersji z "Łowcy".

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbaim ten film, jestem fankom Hanibala :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Moim zdaniem też przebił "Hannibala" i to zdecydowanie. Bo choć może "Milczenie owiec" trudno przebić, to jednak "Hannibal" Scotta nie jest jakiś zbyt szczególny, oglądałem raz, ale bez rewelacji. A w przypadku "Czerwonego smoka" mamy naprawdę kawał znakomitego kina kryminalnego. No i jest Fiennes, który daje radę. Muszę jeszcze koniecznie obejrzeć wersję Manna z 86 roku. A i książkę przeczytać pewnie by się przydało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od niedawna wydawnictwo Albatros wznawia książki Harrisa. Zadziwia mnie kolejność publikacji tych reedycji (taka jak filmy z Hopkinsem) oraz to, że informacja o serialu pojawia się na okładce Hannibala a nie bardziej powiązanego z nim Czerwonego smoka).

      Usuń
  6. Ciężko tutaj powiedzieć, jaka część którą przebiła, jednak "Czerwony Smok" to kawał dobrego kina. I ja już tutaj nawet nie gloryfikuję Hopkinsa (bo robiłam to już wielokrotnie ;-)), ale Ralph Fiennes i Edward Norton to duży plus tej produkcji.

    Co do serialu "Hannibal"... Oglądam na bieżąco i chyba tylko Mads Mikkelsen powstrzymuje mnie jeszcze przed rzuceniem tego w kąt ;-) Serial dość ciekawy, aczkolwiek mocno "przegadany". Akcja momentami umiera, zagadki kryminalne nie są jego dobrą stroną, a wszystko koncentruje się na mdłej postaci Willa Grahama. Miało być oryginalnie, wyszło jak zwykle...

    OdpowiedzUsuń