poniedziałek, 3 czerwca 2013

„Opętany” (2009)

Jessica i Ryan wiodą idylliczne życie pełne wzajemnej miłości. Do osiągnięcia maksimum szczęścia brakuje im jedynie dziecka, na które kobieta nie jest gotowa oraz mieszkanie z dala od młodszego brata mężczyzny, Romana, który po wyjściu z więzienia zatrzymał się w ich domu i niezwłocznie przystąpił do nachalnego podrywania Jess. Kiedy obaj mężczyźni ulegają wypadkowi samochodowemu tylko Roman po kilku dniach odzyskuje przytomność – jego brat niezmiennie pozostaje w stanie śpiączki. Problem w tym, że Roman upiera się, iż jest Ryanem, a początkowo sceptyczna Jess zaczyna dawać wiarę jego słowom.
Amerykański remake koreańskiego melodramatu pt. „Jungdok” z 2002 roku. Reżyserzy, Simon Sandquist i Joel Bergvall, dostrzegli w tej historii materiał na thriller doprawiony szczyptą romansu. W roli głównej obsadzono, na moje szczęście, Sarah Michelle Gellar, która ilekroć robiło się nudno skutecznie utrzymywała mnie przed ekranem, bardziej przez wzgląd na moją sympatię do niej, aniżeli jakąś porażającą kreację – co było niemożliwe zważywszy na zwyczajność Jess w kontekście scenariusza. Partnerują jej Lee Pace w roli Romana i Michael Landes, jako Ryan – ten drugi wypadł odrobinę lepiej, stąd moje niezadowolenie, że przez większą część seansu pozostawał w śpiączce. „Opętany” od strony aktorskiej o wiele lepiej by się zaprezentował, gdyby to Landesowi przypadła kreacja Romana.
Początek produkcji mocno mnie znużył. Oto, mamy szczęśliwe małżeństwo, w którym mężczyzna odgrywa rolę niepoprawnego romantyka, nieustannie robiąc swojej ukochanej miłe niespodzianki: a to podrzucając różę do torebki, a to znowuż zostawiając listy miłosne w skrzynce pocztowej. Wiem, że może zemdlić, bo tak też po paru minutach tych przesłodzonych gierek Ryana się poczułam, aczkolwiek minęłabym się z prawdą, gdybym twierdziła, że twórcy powinni skrócić te romantyczne sceny, ponieważ jak okaże się w dalszej części seansu są one nieodzowne dla konstrukcji fabularnej. Już od początku filmu będziemy świadkami niesnasek pomiędzy Romanem i Jess – on jej pożąda, ona się go boi, zresztą słusznie, zważywszy na fakt, że jest modelowym przykładem „złego faceta” – skazanym za napad i po krótkiej odsiadce warunkowo wypuszczonym na wolność. Kontrast pomiędzy jego brutalną naturą a romantyczną duszą Ryana jest aż nazbyt widoczny, co tym bardziej skomplikuje sytuację po wypadku samochodowym, kiedy to akcja nabierze intrygującego wymiaru, tym samym więcej miejsca pozostawiając potęgowaniu napięcia, typowemu dla filmowych thrillerów, aniżeli przesłodzonemu romansowi, jak miało to miejsce na początku projekcji. Właściwie, cieszę się, że Gellar przytrzymała mnie przed ekranem podczas tych nużących kilkudziesięciu minut wstępu (gdyby nie ona, na pewno zrezygnowałabym z dalszego oglądania), bo zważywszy na całkowicie pozbawioną efektów specjalnych, ciekawie poprowadzoną fabułę od momentu przebudzenia się Romana w szpitalu miałam okazję być świadkiem jakże niewygodnego dylematu zakochanej kobiety (zakochanej w duszy swojego męża, a nie jego wyglądzie, jak z czasem się okaże), która pod wpływem rewelacji Romana, odnośnie jej związku z Ryanem, które stanowią niejaką tajemnicę ich małżeństwa oraz jego całkowitej zmiany trybu życia (podobnie jak jego starszy brat Roman zaczyna rzeźbić i uprawiać ogródek, porzucając życie na krawędzi, jakie prowadził przed wypadkiem) zaczyna wierzyć, iż jakimś cudem dusza jej męża wniknęła w ciało jego brata. I nic w tym dziwnego – podejrzewam, że każdy postawiony w sytuacji Jess odrzuciłby wszelką racjonalność na rzecz kontynuowania miłości z innym ciałem, ale tą samą duszą. Jakkolwiek niemoralnie by to brzmiało… W końcu osoba postronna zobaczy kobietę, która w czasie, gdy jej mąż przebywa w ciężkim stanie śpiączki w szpitalu zabawia się z jego bratem.
Jakkolwiek interesująca nie byłaby fabuła twórcy popełnili jeden karygodny błąd, który znacznie zaważył na odbiorze całego filmu, tym samym robiąc z niego zwykłą średniawkę, aniżeli hit, jakim mógłby być, gdyby zadbano o efekt zaskoczenia widza. Otóż, każdy kto zna formułę współczesnych thrillerów bez większych problemów rozpracuje zakończenie i to w iście ekspresowym tempie. UWAGA SPOILER W końcu finał mógł przedstawiać się na jeden z dwóch sposobów: albo Roman rzeczywiście posiadł duszę Ryana, albo zwyczajnie kłamał, żerował na krzywdzie opuszczonej kobiety, żeby spełnić swoje od dawna nieskrywane pożądanie. Twórcy zbyt nachalnie narzucali widzom tę pierwszą ewentualność, a więc znając tendencję współczesnych filmów grozy, do finalnych zaskoczeń odbiorców, ów odbiorca bez problemu przejrzy zamiary Romana - w przeciwieństwie do Jess nie da „się wydymać”. Tak, więc jedyny pozytyw zakończenia to dalsze przebywanie Ryana w stanie śpiączki – bałam się, że mężczyzna się przebudzi i będziemy mieć godną początku filmu przesłodzoną scenę „i żyli długo i szczęśliwie” KONIEC SPOILERA.
Jak już pisałam fabuła „Opętanego” bardzo przypadła mi do gustu, aczkolwiek seans znacznie psuje jego przewidywalność. I co z tego, że osobliwa, pełna umiarkowanego napięcia historia trójkącika miłosnego mocno wciąga, skoro domyślamy się jej zakończenia? Mogło być tak pięknie, a przez jeden kardynalny błąd zrobiło się mocno przeciętnie…

10 komentarzy:

  1. Widziałas Possession Żulawskiego?

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzyj koniecznie! Ja byłam zachwycona: http://horrorsandscaryshits.blox.pl/2013/05/Oto-opetanie.html
    i daj znać co o nim sądzisz, bo chyba tu o żadnym polskim horrorze nie pisałaś, a niektóre są zacne.
    Ilsa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pisałam, bo na polskich horrorach wytrzymuję góra 20 minut:)

      Usuń
  3. Te starsze są bardzo klimatyczne, a nowe, jakaś "Legenda" czy "Pora mroku" to faktycznie- nie dziwię się:)
    Ale myślę, że jest szansa, że "Opętanie" Ci się spodoba, chociaż Żuławski to taki TYP, że trzeba do niego przywyknąć.
    Spróbuj.
    Ilsa

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jeszcze dodam ze Opetanie w jego reżyserii, jest kinem kultowym nie ma nic wspólnego z "polskim horrorem". Żulawski tworzyl na zachodzie, z ekipa międzynarodowych aktorów. M.in. genialna Isabelle Adjani!
    Poza tym można polemizować czy ten film to tak do końca klasyczny horror czy raczej obyczaj utrzymany w makabrycznej konwencji. Prawdziwe pole do popisu interpretacyjnego.
    M.

    OdpowiedzUsuń
  5. http://swiatpolaka.blogspot.com/

    Polecam dzisiejszy post jest o horrorach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To ja też o Opętaniu Andrzeja Ż. Chyba nawet ten tytuł zamieściłem w mojej byczej liście z prośbami rok temu. Od tego czasu zresztą nie zmieniłem swojej opinii o tym filmie, bo to jest wspaniałe, kampowe szaleństwo, więc też zachęcam gorąco do obejrzenia.
    A tak na marginesie, to nie znam drugiego reżysera, który potrafiłby wycisnąć więcej z możliwości swoich aktorów. Wszystkie filmy Żuławskiego to prawdziwa uczta (tak, mam tu na myśli nawet Szamankę).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po Twojej liście to sobie skaczę po kolei - w zależności od tego na co mam ochotę w danej chwili:) Ostatnie recenzje dla Ciebie to:
      http://horror-buffy1977.blogspot.com/2013/03/piatek-13-go-2009.html
      http://horror-buffy1977.blogspot.com/2013/04/odmienne-stany-swiadomosci-1980.html
      Co do "Opętania" Żuławskiego to nie obiecuję, że obejrzę, ale spróbuję się zmusić. Jakby mi się nie spodobał (jak zresztą każdy polski horror, po który sięgnęłam i nie dotrwałam na nich do końca) to będzie na Was;)

      Usuń
    2. O, dziękuję bardzo za linki, zaraz tam przejdę.
      Jak to tutaj wspomniała osoba nazywająca siebie M., Opętanie mało ma wspólnego z horrorem polskim (przynajmniej tym współczesnym vide Pora mroku). Takie rzeczy w ogóle rzadko się widuje na ekranach, to co tam się wyprawia mam na myśli. Sądzę, że najlepiej jest podejść do tego jak do filmu po prostu - rzeczywiście nie jest to horror w klasycznym ujęciu. Podpiąłbym to nawet pod tzw. "kino artystyczne", podobnie jak inny film Żuławskiego ubrany w horror - Diabła (to już jest akurat w pełni polski film). Nie będę ukrywał, kino prezentowane przez Żuławskiego jest bardzo specyficzne i albo się podoba, albo jest nie do zniesienia.
      Będzie w razie czego na nas, a co nam tam, ho-ho!

      Usuń