niedziela, 16 czerwca 2013

Yrsa Sigurdardóttir „Statek śmierci”

Luksusowy jacht dobija do portu w Reykjaviku, ale nikt nie opuszcza pokładu. Czteroosobowa rodzina i troje członków załogi, którzy nim podróżowali zaginęli w tajemniczych okolicznościach. Adwokat, Thora, dostaje zlecenie od rodziców Egira, głowy zaginionej rodziny, polegające na dopełnieniu formalności odnośnie ubezpieczenia. Jednak, aby je otrzymać musi współpracować z islandzką policją, która próbuje ustalić, co też mogło wydarzyć się na feralnym jachcie. Być może w rozwiązaniu tej zagadki pomoże im odnalezione w morzu ciało potwornie okaleczonego mężczyzny.
Chyba nikt nie wątpi, że w XXI wieku na polu literatury kryminalnej przoduje Skandynawia, co udowadnia między innymi popularny Norweg, Jo Nesbo. Jak się okazuje mała Islandia również może pochwalić się swoją mistrzynią (tak, nie boję się użyć tego określenia), której literacki cykl o pani adwokat, Thorze Gudmundsdottir, uzyskał światowy rozgłos, a niedługo być może doczeka się wersji filmowych i serialowych. Nie wiem, jak Yrsa wypadła w poprzednich tomach serii, bo jeszcze nie miałam okazji ich przeczytać (co wcale nie przeszkadza w pełnym zrozumieniu omawianej powieści), jednak w „Statku śmierci” nie poruszała się jedynie w ścisłych ramach kryminału, mieszając go z delikatną grozą, bardziej typową dla horroru, co w efekcie stworzyło przysłowiową „mieszankę wybuchową”, od której nie sposób się oderwać.
„Może to obraz martwych sióstr w jego głowie. Krążących po pokładzie i daremnie szukających rodziców lub drogi ucieczki. Na całą wieczność przykutych do tego jachtu, który odebrał im szczęście, radość i przyszłość.”

Dwutorowa fabuła książki pozwala czytelnikowi poznawać zarówno szczegóły śledztwa Thory, jak i retrospekcyjne wydarzenia na ponoć przeklętym luksusowym jachcie. Te pierwsze skierowano do wielbicieli kryminałów, natomiast historia Egira, jego żony i dwóch małych córeczek bliźniaczek, obcujących z trzema mężczyznami z załogi pośród morskiego bezkresu zręcznie oscyluje pomiędzy krwawym thrillerem a nadnaturalnym horrorem. Co jakiś czas w kajutach odczuwalna jest woń damskich perfum, a dziewczynki śnią o żonie poprzedniego właściciela jachtu, celebrytce Karitas, której obraz wywieszono pod pokładem. Sytuacja komplikuje się, gdy uczestniczy tragicznego rejsu znajdują w zamrażarce ciało kobiety. Czytelnicy będą przekonani, że to Karitas, której dusza nawiedza jacht i bynajmniej nie jest przyjaźnie nastawiona, natomiast załoga, po kolejnym niespodziewanym zgonie przystępuje do wzajemnych oskarżeń oraz poszukiwań pasażera na gapę, który w ich mniemaniu nabrał ochoty na regularną jatkę. Styl Yrsy w „Statku śmierci” porównano do pióra Stephena Kinga. Oczywiście, to lekka przesada, aczkolwiek chyba rozumiem, skąd te skojarzenia. Otóż, King znany jest z budowania nieznośnej grozy w obiektach wizualnie atrakcyjnych. Sigurdardóttir pokusiła się o podobny zabieg. Zainspirowana owianą wielką tajemnicą historią Mary Celeste (statku odnalezionego na oceanie bez załogi i jakichkolwiek przesłanek, co do ich losu) osadziła akcję swojej intrygi na luksusowym jachcie, którego przepych intrygująco koliduje z niepokojącymi, pozornie lub nie, nadnaturalnymi wydarzeniami.  
Tymczasem śledztwo Thory będzie idealnie pokrywało się z coraz to bardziej przerażającymi wydarzeniami z retrospekcji. Dla przykładu: gdy na jachcie umrze mężczyzna, kobieta wespół z policją odnajdzie jego ciało, które naturalnie zrodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Pani adwokat uparcie będzie podążać w stronę prawdy (która w prologu wydawała się wręcz niemożliwa do odkrycia) a jej siłą napędową będzie dobro ubogich rodziców Egira, którzy nade wszystko pragną uzyskać prawa do opieki nad jego najmłodszą córką, mającą to szczęście, że nie brała udziału w śmiertelnej podróży swoich rodziców. Bardzo dobrym zabiegiem było również wprowadzenia interakcji pomiędzy Thorą a jej pyskatą, wręcz wulgarną sekretarką, które urozmaiciły fabułę wyważoną dawką humoru.

„Statek śmierci” to typowy przykład kryminału, z domieszką czystej grozy, w którym nic nie jest tym, czym na pierwszy rzut oka się wydaje. Czytelnik musi sporo się nagłówkować, aby przedwcześnie przewidzieć finał całej intrygi (łącznie z porażającym losem małych bliźniaczek). Jeśli o mnie chodzi to dałam się zwieść mylącym tropom podrzucanym przez autorkę. Najpewniej zahipnotyzowała mnie elektryzująca fabuła powieści, podana za pośrednictwem wciągającego stylu Yrsy i choćby z tego powodu z całą odpowiedzialnością polecam niniejszą pozycję poszukiwaczom mocnej kryminalnej prozy.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

3 komentarze:

  1. Uwielbiam książki Yrsy, pierwsze trzy powieści to raczej kryminały, ale czwarta - "Lód w żyłach" to właśnie taka mieszanka kryminału i horroru, polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuję się wszystkimi kończynami pod recenzją, choć u mnie było bardziej entuzjastycznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Yrsę od kiedy przeczytałam "Pamiętam Cię". Teraz zbieram wszystkie części żeby serię Thory przeczytać za jednym zamachem. Już niedługo! :D

    OdpowiedzUsuń