piątek, 12 lipca 2013

„Wyspa strachu” (2009)

Recenzja na życzenie

Grupa przyjaciół przypływa na małą wyspę, aby spędzić weekend na beztroskiej zabawie, pomieszkując w drewnianej chacie jednego z nich. Po pierwszej zakrapianej alkoholem nocy znajdują w lesie ciało dozorcy. Od tego momentu rozpocznie się ich rozpaczliwa walka z tajemniczym zabójcą, który najprawdopodobniej mści się za dawne krzywdy.

Kanadyjski, telewizyjny slasher Michaela Storey’a, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Fabuła zawiązuje się dość nietypowo (przynajmniej dla tego nurtu) – obserwujemy wydarzenia rozgrywające się po rzezi na „przeklętej wyspie”, kiedy to jedyna ocalała na potrzeby policji i psychologa sądowego z trudem przypomina sobie, jak zginęli jej przyjaciele. Gliniarz podejrzewa ją, w przeciwieństwie do lekarki, ale na skutek zeznań dziewczyny w dalszej części seansu oboje zamienią się miejscami. Nasza główna bohaterka, Jenna, której rola przypadła Haylie Duff (nie wiem, kto wpadł na pomysł obsadzenia gwiazdki komediowej w filmie grozy, bo nie da się ukryć, że efekt takiego posunięcia wypadł wręcz koszmarnie), przeniesie nas do przeszłości, abyśmy mogli podejrzeć okoliczności, które zrobiły z niej podejrzaną wielokrotnych morderstw. 

Początkowe retrospekcje posiadają wszelkie znamiona konwencjonalnego slashera. Eksploracja motywu: „grupa przyjaciół wyjeżdża…”, odludna wysepka, typowo młodzieńcza, zakrapiana alkoholem i urozmaicana kopulacją zabawa dosyć szybko zamieni się w regularną rzeź, a pytania bez odpowiedzi zaczną mnożyć się w zastraszającym tempie. Jak to zwykle w tego typu produkcjach bywa zaznajomiony z ich konwencją widz dosyć łatwo odgadnie kolejność eliminacji poszczególnych protagonistów oraz będzie musiał przecierpieć często bezpodstawne odłączanie się od grupy pojedynczych osób, ale równocześnie dzięki subtelnym sygnałom twórców zda sobie sprawę, że fabuła dąży do maksymalnie zaskakującego zakończenia, które objawi się wstrząsającą tożsamością sprawcy. Śledząc uważnie „Wyspę strachu” można bez problemu wytypować dwóch potencjalnych winnych, którzy w momencie pierwszych zgonów nie mieli towarzystwa, ale należy jeszcze wziąć pod uwagę ewentualne zmyślenia Jenny, ponieważ podobnie, jak przesłuchujący ją śledczy nie możemy być do końca pewni jej niewinności – a w wypadku jej kłamstwa liczba podejrzanych wzrośnie do czterech osób. Z czasem, szczególnie po poznaniu motywów mordercy, ta lista ulegnie znacznemu zawężeniu, co wcale nie znaczy, że łatwo będzie przewidzieć całą intrygę, która w finale odwróci fabułę o 180 stopni. Pomijając umiejętnie stopniowaną ciekawość widza i zagmatwanie scenariusza, które skutecznie przyciągnęły moją uwagę zachwyciła mnie również sceneria odludnej, malowniczej wyspy, która owszem nie pozwala osiągnąć duszącego klimatu, ale za to oferuje nam poczucie wyalienowania, zdania na własne siły i niskie IQ, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Prawie wszystkie sceny mordów żerują na znanych z innych horrorów narzędziach zbrodni typu: pistolet do gwoździ, czy wnyki, ale muszę przyznać, że jedno posiadało wszelkie znamiona oryginalności – mowa o zamknięciu dziewczyny w jacuzzi, gdzie utopiła się we wrzącej wodzie. Poziom makabry jest tutaj dosyć niski, nie uświadczymy hektolitrów krwi, za co jestem twórcom ogromnie wdzięczna, bowiem już ta odrobinka sztucznej posoki, którą miałam nieszczęście zobaczyć mocno mnie zirytowała – rozwodniona do granic możliwości, pozbawiona zarówno barwy, jak i konsystencji prawdziwej krwi. Więcej posoki w takim tanim wydaniu pewnie wywołałoby u mnie poczucie swego rodzaju surrealizmu:) 

Obsada, niestety, nie wyróżnia się niczym szczególnym, a główna bohaterka Haylie Duff, na którą mam uczulenie (podobnie, jak na jej siostrę) dodatkowo mocno irytuje. Jednak pragnę wspomnieć, że w jednej z kluczowych ról wystąpił znany wielbicielom horrorów Aaron Ashmore, który podobnie, jak jego brat bliźniak bardzo dobrze odnajduje się w tym gatunku filmowym.

„Wyspę strachu” oglądało mi się całkiem znośnie - może dlatego, że wprost uwielbiam slashery oparte na motywach grupki przyjaciół, która gdzieś tam wyjeżdża, ale myślę, że głównym powodem takiego stanu rzeczy było mocne zagmatwanie fabuły w drugiej połowie, które tak bardzo mnie zdezorientowało, że nie znalazłam drogi, która doprowadziłaby mnie do przedwczesnego rozszyfrowania całej tej doskonale przemyślanej intrygi. Lubię filmy, które oszukują widzów pokazując mu coś, co w finale znacznie się zmodyfikuje i choćby z tego powodu będę polecać ten obraz każdemu poszukiwaczowi regularnych rąbanek.

3 komentarze:

  1. Chętnie obejrzę, dawno nie oglądałam filmu, w którym grupka przyjaciół udaje się na wspólny wypad. Zachęciło mnie też to zagmatwanie fabularne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. spoko je chyba na pewno obejrze fascynuja mnie horrory w kturych wystepuje grupka ludzi

    OdpowiedzUsuń
  3. Moim zdaniem bardzo dobry film. Znalazłam go jak szukałam filmów z Lucy Hale. Myślałam, że będzie przewidywalny i szczerze mówiąc połowe przewidziałam, ale twórcy mieli naprawde jakiś pomysł, bo zainteresowali i takiego zakończenia na pewno bym nie wydedukowała. 9/10 za psa. Jeżeli robi się coś zwierzętom to momentalnie jest minus ode mnie. Nie mniej jednak warty polecenia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń