sobota, 28 grudnia 2013

„Eternal” (2004)


Detektyw z Montrealu, Raymond Pope, poszukuje swojej zaginionej żony. Jak się okazuje ostatnią osobą, z którą się spotkała była Elisabeth Kane – tajemnicza, seksowna kobieta, mieszkająca z towarzyszącą jej Iriną w wielkim domostwie, do którego za pośrednictwem internetowego czata spędza spragnione homoseksualnych przeżyć piękne kobiety. Jak się okazuje seks jest tylko przykrywką, bowiem Elisabeth nade wszystko łaknie ich krwi, w której kąpie się celem zapewnienia sobie wiecznej młodości. Pragnący odnaleźć żonę Pope skupia się na inwigilacji dwóch niebezpiecznych kobiet, nie bacząc na to, że rzuca wyzwanie przeciwnikowi władającemu niemożliwą do pokonania mocą.

Debiutancki kanadyjski obraz Wilhelma Liebenberga i Federico Sancheza, łączący w sobie estetykę horroru wampirycznego z thrillerem policyjnym. W Polsce „Eternal” jest praktycznie nieznany, czemu trudno się dziwić zważywszy na specyficzny w XXI wieku scenariusz i oszczędne środki ewokacji grozy, tak często rozpowszechniane w kanadyjskim kinie, acz niedoceniane przez współczesnych widzów. Przyzwyczajony do cukierkowych bądź maksymalnie efekciarskich produkcji wampirycznych odbiorca, którego nie przekonało niedawno goszczące na ekranach naszych kin „Byzantium” nawet nie powinien brać pod uwagę seansu „Eternal”, utrzymanego w estetyce takiego kipiącego erotyzmem, acz stroniącego od większej golizny horroru wampirycznego z elementami thrillera.

W czołówce Liebenberg i Sanchez zapewniają, że scenariusz oparli na prawdziwych wydarzeniach, w co biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia, którym będziemy świadkować raczej trudno uwierzyć, bowiem podobne mordy, nawet niekoniecznie popełnione przez prawdziwego wampira (!), ale osobę przekonaną, że nim jest, odbiłyby się szerokim echem w mediach, które nie wspominają o żyjącej w czasach współczesnych osobnicze mordującej swoje ofiary zgodnie z przedstawionym w filmie modus operandi. A więc jedynym wyjaśnieniem etykietki „oparte na prawdziwych wydarzeniach” wydają się być nawiązania do przerażającej historii żyjącej w latach 1560-1614 węgierskiej księżnej, Elżbiety Batory, która latami dopuszczała się odrażającego procederu szlachtowania młodziutkich służących, aby kąpać się w ich krwi, co miało jakoby zapewnić jej wieczną młodość. Obarczona odpowiedzialnością za zgony kilkuset osób, pojmana przez swojego kuzyna, hrabiego Thurzo, postawiona przed sądem i skazana na dożywotnie zamurowanie w jednej z komnat jej zamku Batory aż po dziś dzień jest jedną z najokrutniejszych seryjnych zabójczyń w historii, a z jej kontrowersyjnego życiorysu często czerpią inspirację tak scenarzyści filmowi, jak i pisarze oraz zespoły muzyczne. Z takiego właśnie zabiegu skwapliwie skorzystali Liebenberg i Sanchez przy kreśleniu portretu psychologicznego Elisabeth Kane, czyli przeniesionej do czasów współczesnych Elżbiety Batory, która wraz ze swoją służącą Iriną dopuszcza się niewyobrażalnych zbrodni w Montrealu, celem podtrzymania swojej nieśmiertelności. Odtwórczyni tej kluczowej dla filmu roli, Caroline Neron, wydaje się być idealnym wyborem twórców, bowiem podczas każdorazowego pojawiania się na ekranie skupia na sobie całą uwagę widza – elektryzuje tajemniczością i jawnym okrucieństwem, ale równocześnie dzięki wieloznacznym monologom, seksownym strojom i subtelnym gestom wręcz emanuje nieskrywanym erotyzmem, co intryguje nie tylko odbiorcę, ale przede wszystkim partnerującego jej pierwszoplanowego bohatera „Eternal”, znakomicie wykreowanego przez Conrada Pla’ya, który przez wzgląd na swoją mniej oryginalną rolę musiał pogodzić się z utratą mojego skupienia na jego sylwetce, ilekroć w kadrze pojawiała się Kane.

We współczesnym kinie grozy mało jest klasycznych sylwetek uwielbianych przeze mnie femme fatale, bo w gruncie rzeczy tymi słowami można podsumować naszą XXI-wieczną Elżbietę Batory, dlatego też jestem wdzięczna losowi za dokopanie się do tego tytułu (co zważywszy na jego znikomą znajomość w Polsce wydaje się być nadzwyczajnym szczęściem). Przyznaję, że fatalistyczna postać Elisabeth Kane pomimo antagonistycznej charakterystyki tej postaci (albo, w przypadku mojego „odwrotnego” gustu, dzięki niej) była najsilniejszym katalizatorem do śledzenia jej losów w ciągłym skupieniu, utrzymującym się aż do napisów końcowych, ale nie jedynym. Film rozpoczyna powolny najazd kamery na portret Elżbiety Batory – jej wędrówka przez skąpany we mgle podjazd i przekroczenie fantazyjnych wrót pełnego przepychu wielkiego domostwa jest kwintesencją XVIII-wiecznego klimatu rodem z Nowego Orleanu, znanego widzom kina grozy między innymi z kultowego „Wywiadu z wampirem”. Właśnie w duchu takiej atmosfery Liebenberg i Sanchez utrzymali swoje dzieło – nieustannie podkreślali aurę filmu drogocennymi przedmiotami, staroświeckim wystrojem wnętrz i architekturą oraz operową, europejską ścieżką dźwiękową. „Eternal” to prawdziwa uczta dla zmysłów, podobnie jak to miało miejsce w „Byzantium” aczkolwiek z wykorzystaniem mniejszych nakładów finansowych. Poszukiwacze dosłownego straszenia z pewnością nie znajdą tutaj niczego dla siebie, bowiem twórcy nade wszystko zadbali o atmosferę pełnej buchającego erotyzmu tajemniczości, która niestety objawia się jedynie w sposobie kręcenia, bowiem scenariusz już od pierwszej sceny zdradza nam istotę zagrożenia, czyhającego na niczego nieświadome, spragnione homoseksualnych przeżyć kobiety i tkwiącego w centrum tego wszystkiego Ray’a Pope’a. Sekwencja wprowadzająca nas we właściwą akcję, czyli podcięcie gardła żony głównego bohatera i posilenie się jej krwią wyjawia prawdziwą naturę głównej bohaterki i jej towarzyszki (co w moim mniemaniu twórcy, aby dodatkowo spotęgować ciekawość widzów powinni sobie darować). Następnie poznajemy męża pierwszej ofiary, twardego gliniarza, który wolny czas spędza z żoną swojego przyjaciela, oddając się skrywanym przed bliskimi sadomasochistycznym praktykom. Gdy rusza na poszukiwania żony i trafia do przybytku Elisabeth Kane raczej nietrudno się domyślić, do czego wkrótce zaprowadzi go chęć rozwikłania tajemnicy i rozbudzona żądza do władczej kobiety. Tak, więc choć wydarzenia stricte kryminalne umiarkowanie trzymają w napięciu, dbając o najdrobniejsze szczegóły dalekosiężnej intrygi nie są w stanie niczym nadzwyczajnym zaskoczyć obeznanego z tym gatunkiem filmowym widza. Za to klimat grozy, wyczuwalny niemalże w każdej scenie, kilka razy przeszedł moje najśmielsze wyobrażenia. Otóż, twórcy najsilniej potęgowali go w trakcie mordów niczego nieświadomych ofiar, a na największą uwagę zasługuje tutaj polowanie Iriny (zjawiskowa Victoria Sanchez) zapoczątkowane na skąpanym we mgle, leżącym na uboczu pod lasem przystanku autobusowym. Po zwabieniu pewnego młodzieńca pomiędzy tonące w gęstym mroku drzewa następuje pełna napięcia sekwencja jego powolnej wędrówki przez las w poszukiwaniu jak się wkrótce okaże swojej nemezis. Z podobną równie umiejętnie potęgowaną grozą będziemy mieć do czynienia podczas polowania Iriny na pragnącą zwabić ją w pułapkę znajomą Pope’a oraz w trakcie jedynej sceny z golizną, kiedy to Kane pastwi się nad spragnioną brutalnego seksu kochanką Pope’a.

Po tym wszystkim, co napisałam wyżej pragnę ostudzić nieco ewentualny zapał koneserów filmów erotycznych, bowiem jak już wspomniałam tylko jedna aktorka zdecydowała się na eksponowanie swoich nagich piersi, a sceny seksu pojawiają się tutaj nie częściej niż w innych filmach grozy – owszem, twórcy konfrontują nas z aurą tłumionego erotyzmu, ale jedynie w kontekście klimatu, a nie dosłowności. Fabuła obraca się wokół legendy o Elżbiecie Batory oraz niebezpiecznych gierek pomiędzy Kane i Pope’m, gdzie ten drugi jawi się jako bezwolna marionetka, zabaweczka w rękach bezwzględnej kobiety (w końcu mężczyźni właśnie tym dla niej są – zwykłą rozrywką, nienadającą się nawet na pożywienie), co w zamyśle miało mieć mocno feministyczny oddźwięk. Niby nic nadzwyczajnego, ale mnie osobiście owa rozgrywka mocno wciągnęła, nagradzając ciekawym, niejednoznacznym finałem. UWAGA SPOILER Schwytana przez współczesną wersję swojego kuzyna Thurzo, pracownika Interpolu bądź Watykanu Elisabeth czeka w celi na poćwiartowanie, jedyną szansę przeżycia widząc w nadal opętanym jej pięknem Pope’u. Twórcy nie wyjawili nam, czy policjant stanął po stronie Kane, pozostawiając również w tajemnicy jej rzeczywistą naturę. Wiemy, że jej służąca, Irina nie była wampirzycą, co widać w momentach nakładania przez nią sztucznej szczęki, ale przypadek jej pani twórcy pozostawiają indywidualnej interpretacji odbiorcy – albo zwyczajna morderczyni z urojeniami o swojej nieśmiertelności, albo prawdziwa Elżbieta Batory, która jakimś cudem przeżyła ukamienowanie i dotrwała do XXI-wieku KONIEC SPOILERA.

„Eternal” jawi mi się, jako swego rodzaju powrót do estetyki kina wampirycznego dawnych lat – pełnego erotyki i przerażających, acz jakże intrygujących krwiopijców, które wręcz elektryzują swoim skrywanym przed światem okrucieństwem. Jednakże, choć jestem absolutną fanką tego rodzaju obrazów i nadal pełna nadziei będę poszukiwać „klonów” niniejszej produkcji odradzam seans wielbicielom wysokobudżetowych horrorów wampirycznych, pełnych porywającej akcji i efektów specjalnych, albo entuzjastom „brokatowych zmierzchopodobnych wampirków”. „Eternal” to artystyczna uczta dla zwolenników powolnych fabuł, osadzonych na niezdrowych relacjach pomiędzy znakomicie wykreowanymi bohaterami, z iście europejskim klimatem grozy na czele.  

1 komentarz:

  1. Cześć
    jeszcze tylko dodam że pani Batory była kuzynką pana Stefana Batory czyli tamtejszego króla polski .... To tak tylko

    OdpowiedzUsuń