sobota, 7 grudnia 2013

„Manhunt – Polowanie” (2008)

Recenzja na życzenie

Czwórka przyjaciół przemierza norweskie lasy w poszukiwaniu miejsca do obozowania. Gdy zatrzymują się w przydrożnym barze wikłają się w sprzeczkę z tutejszymi mieszkańcami, w wyniku której w dalszą drogę zabierają ze sobą nowopoznaną dziewczynę. Niestety, rozjuszeni tubylcy nie zamierzają tak łatwo im odpuścić. Ruszają w ślad za młodymi ludźmi, którzy wkrótce staną się zwierzyną w ich krwawym polowaniu.

Norweski survival horror Patrika Syversena, ściśle osadzony w konwencji klasycznych „rąbanek”, celowo eksplorujący znany schemat, bez wymuszonego pretendowania do czegoś bardziej odkrywczego. Zabieg na tyle ryzykowny, że naprawdę nie sposób przewidzieć, jakiej grupie odbiorców ma szansę spodobać się niniejsza produkcja – w końcu wielbiciele krwawych horrorów mogą poczuć się odrobinę zmęczeni tą obsesyjną wręcz powtarzalnością ogranych motywów, ale równocześnie chyba tylko oni będą w stanie docenić osobliwy klimat stworzony przez Syversena, bo przecież istnieje małe prawdopodobieństwo, iż mało obeznany z gatunkiem odbiorca zauważy i przede wszystkim pochwali pastiszową wymowę „Polowania”.

Patrik Syversen nigdy nie ukrywał swojej sympatii do kultowej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe’a Hoopera i słusznie, bo chyba każdy, kto choć raz w życiu obejrzał tę osławioną produkcję albo jej odświeżoną wersję z 2003 roku zauważy dosadne nawiązania do jej fabuły. Początek filmu, kiedy to obserwujemy beztroską podróż samochodem czwórki przyjaciół przez bezkresną norweską puszczę z dającą do myślenia adnotacją o właściwym czasie akcji (1974 rok – światowa premiera filmu Hoopera) to zwyczajna kalka może nie tyle pierwowzoru „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, co jego remake’u z obowiązkową autostopowiczką w roli głównej, której alarmujące zachowanie: nieuzasadniona panika, strach przed dalszą podrożą w towarzystwie nowopoznanych młodych ludzi, jak można się tego spodziewać jest sygnałem bardziej dla widzów aniżeli głuchych i ślepych na jej histeryczne reakcje protagonistów filmu. To pastiszowe preludium stosunkowo szybko przekształci się w nie tyle oryginalną (co to to nie), co mocno krwawą i zaskakująco klimatyczną rąbankę utrzymaną w duchu klasycznych slasherów z lat 70-tych i 80-tych. Już pierwsze mordy, strzały oddane w stronę przerażonych kobiet, dają nam przedsmak tego, czemu będziemy świadkować niemal przez cały film – skupiającej się na najdrobniejszych szczegółach, pomimo niskiego budżetu, niezwykle realistycznie zwizualizowanej estetyce gore. Kiedy rozpocznie się tytułowe polowanie na ludzką zwierzynę widz zostanie skonfrontowany z nie tyle pomysłowymi, co szczegółowo dopracowanymi scenami eliminacji poszczególnych ofiar z zapadającymi w pamięć momentami rozorania korpusu drutem kolczastym i przestrzelenia stopy w rolach głównych. Poszukiwacze rozbudowanej, pełnej większej głębi psychologicznej osi fabularnej z pewnością poczują się mocno zawiedzeni, bo choć oklepana, acz jakże trafna koncepcja obowiązkowej zmiany w potwora celem przeżycia (odwrócenie ról, kiedy to ofiara staje się oprawcą) pretenduje do czegoś ambitniejszego to już sama problematyka filmu, oparta głównie na ciągłych ucieczkach przed żądnymi krwi myśliwymi przez leśną głuszę, choć niepozbawiona sporej dozy napięcia sytuacyjnego chwilami aż nazbyt się zapętla – przynudza ciągłą powtarzalnością.

Najbardziej zaskakuje umiejętnie stylizowany na lata 70-te klimat dzieła Syversena. Przybrudzone, surowe barwy, które choć nie mogą się równać z atmosferą takich obrazów, jak wspominana „Teksańska masakra piłą mechaniczną”, czy „Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena to w XXI-wieku jest taką rzadkością, tak pożądanym przeze mnie unikatem, że nie pozostaje mi nic innego, jak powinszować Norwegom tej odważnej i co najważniejsze w ogólnym rozrachunku udanej koncepcji, która poza stworzeniem klimatu wszechobecnego zepsucia retuszuje drobne niedociągnięcia zapewne mało doświadczonych operatorów – chwiejność kamery daje złudzenie pewnej nieodzowności, dopasowania do konwencji klasycznych rąbanek, w których takie pozorne mankamenty nieodmiennie potęgowały atmosferę zdefiniowanego zagrożenia.

Niełatwo jest nakręcić przyzwoity film grozy z tak przekonującą obsadą, dysponując niskim budżetem i praktycznie zerowym pomysłem na scenariusz. No chyba, że tak, jak Patrik Syversen jest się wielbicielem tego gatunku. Ten pan doskonale zdawał sobie sprawę, że w horrorze ambitna fabuła jest niczym, jeśli pozbawi się ją mocnego klimatu, a gore bez dopracowanych, realistycznych scen mordów w dziewięciu przypadkach na dziesięć przekształca się w zwykłą groteskę – i pokazał to w niniejszym obrazie, przeznaczonym głównie dla osób poszukujących ducha lat 70-tych we współczesnych straszakach i tęskniących za tymi niezapomnianymi dla tego gatunku czasami.  

1 komentarz: