środa, 8 stycznia 2014

„Śmiertelna wyliczanka” (2002)

Recenzja na życzenie

Nastoletni Richard Haywood i Justin Pendleton opracowują w swoim mniemaniu plan morderstwa doskonałego, po czym wprowadzają go w czyn. Porywają nieznajomą kobietę, duszą i okaleczają. Sprawę jej zabójstwa prowadzi błyskotliwa detektyw Cassie Mayweather, a partneruje jej nowy członek wydziału zabójstw, Sam Kennedy. Detektywi będą musieli nie tylko oddzielić prawdziwe dowody od tych upozorowanych przez sprawców, ale również przeniknąć zasady ich wyrafinowanej gry, prowadzonej kosztem śledczych.

Jeden z moich ulubionych thrillerów o psychopatach, wyreżyserowany przez Barbeta Schroedera i zainspirowany czynem dwóch studentów, Nathana Freudenthala Leopolda Jr. i Richarda Alberta Loeba, którzy w 1924 roku zamordowali 14-letniego chłopca, aby udowodnić istnienie zabójstwa doskonałego. Twórcy filmu najsilniej koncentrują się na dogłębnych rysach psychologicznych, zarówno protagonistów, jak i antagonistów, które dzięki profesjonalnej obsadzie są najciekawszym, znacznie wzmagającym zaangażowanie widza, elementem składowym „Śmiertelnej wyliczanki”, czego niestety nie można powiedzieć o elementach stricte kryminalnych.

Powierzając główną rolę, równie ciekawą charakterologicznie, co postacie morderców, Sandrze Bullock Schroeder trafił w przysłowiową dziesiątkę. W filmach tego typu bardzo rzadko stawia się na kobietę w roli prowadzącej śledztwo, a jeśli już to nie skupia się na jej osobowości równie mocno, co na antagonistach. Tutaj jest inaczej. Bullock powierzono niełatwe zadanie wykreowania inteligentnej, upartej, za wszelką ceną walczącej w imię sprawiedliwości detektyw z traumatyczną przeszłością, która rzutuje na jej obecne życie, niejako wbrew jej woli zmuszając ją do krzywdzenia kolegów z pracy. Nie wyobrażam sobie innej aktorki w tej roli, wątpię, żeby jakakolwiek hollywoodzka gwiazdka zdołała równie naturalnie oddać ambiwalentną naturę Cassie (no może poza Kate Beckinsale), tak swobodnie wykorzystującej mężczyzn, buntującej się przełożonym i uparcie podążającej w stronę prawdy, zamiast szybkiego i wygodnego dla śledczych zamknięcia śledztwa z moralizatorskimi (przesadzony wykład w finale), ale również jakże dowcipnymi dialogami na ustach (mój ulubiony to: „nawet profil nie pasuje do profilu”). Jej partnerowi, Benowi Chaplinowi, przypadła rola mało znaczącego towarzysza miażdżącej osobowościowo Cassie, przez co aktor niestety nie miał zbyt wielu okazji do wykazania się jakimś większym kunsztem warsztatowym. Po drugiej stronie twórcy postawili antagonistów – dwóch licealistów, wyznających niecodzienną filozofię, którą pragną urzeczywistnić popełniając morderstwo doskonałe. Szkolny prymus, Justin Pendleton (zjawiskowy Michael Pitt, który pięć lat później ostatecznie przypieczętuje swój geniusz porywającą kreacją psychopaty w remake’u „Funny Games”) w najdrobniejszych szczegółach opracowuje plan w jego mniemaniu idealny, pozwalający chłopcom nie tylko bezkarnie zabić, ale również prowadzić wyrafinowaną grę ze śledczymi. Szczególnie jego przyjacielowi popularnemu, pochodzącemu z bogatej rodziny, poszukującemu mocnych wrażeń Richardowi Haywoodowi (równie niezastąpiony Ryan Gosling), którego zamiłowanie do adrenaliny zwraca uwagę Cassie (jedynym błędem chłopców zdaje się być podrzucenie butów Richarda do domu wrabianego przez nich szkolnego dozorcy i mistyfikacja kradzieży). Charakterystyka pani detektyw, jej oparte na zwykłej dedukcji rozumowanie pozwoliło twórcom na daleko idącą dowolność w dochodzeniu do prawdy, właściwie niwelując większość nieprawdopodobnych interpretacji dowodów (poza niezwykłym zbiegiem okoliczności w przypadku dojścia do Pendeletona po kawiorze zawartym w jego wymiocinach na miejscu zbrodni). Natomiast dzięki współuzależnieniu obu chłopców, których łączy przede wszystkim dziwaczna, ale mająca w sobie pewną dozę okrutnej prawdy filozofia, głosząca, że człowiek prawdziwie wolny to zbrodniarz, nieodczuwający wyrzutów sumienia po dokonaniu zabójstwa i zawsze gotowy do popełnienia honorowego samobójstwa, twórcom udało się sprawnie wprowadzić wątek intrygującej psychologii – podobnie w przypadku traumatycznej przeszłości Cassie i jej oddziaływania na obecną egzystencję.

Mimo, że „Śmiertelna wyliczanka” niezmiennie podąża wytyczonym w tego rodzaju thrillerach szlakiem, dbając o napięcie, ale rezygnując z mrocznej kolorystyki obrazu, wciąga na dwóch płaszczyznach: psychologicznym i kryminalnym (jeśli przymknie się oko na kilka naciąganych zbiegów okoliczności) i tak aż do finału, którego niestety dosyć łatwo przewidzieć, a realizacja walki Cassie z psychopatą na balkonie pozostawia wiele do życzenia (ewidentne „wklejenie” postaci w malownicze tło). UWAGA SPOILER Widzowie często zarzucają finałowi zbyt wielką dozę nieprawdopodobności dedukcyjnej Cassie, z czym nie mogę się zgodzić. Detektyw dotarła do rzeczywistego mordercy niewinnej kobiety nie przez ślad sygnetu Haywooda na jej podduszanej niedawno szyi – jedynie sprawdzała luźne przeczucie, którego wyniku nie mogła przewidzieć, zanim Justin sam się nie przyznał. KONIEC SPOILERA.

„Śmiertelna wyliczanka” to jeden z tych thrillerów, które każdorazowo ogląda mi się z prawdziwym zainteresowaniem, bowiem nade wszystko skupia się na bohaterach, zamiast niepotrzebnej widowiskowości i choć jego twórcom nie udało się uniknąć kilku naciąganych momentów, które dyskwalifikują go z grona najwybitniejszych psychothrillerów w historii to jako intrygująca rozrywka całkowicie zdaje egzamin, a to w kinematografii zawsze będzie najważniejsze.

5 komentarzy:

  1. Kiedyś to widziałem i szczególnie za tym filmem nie przepadam, ale Gosling był w tamtych czasach lepszym/ciekawszym aktorem niż jest teraz.

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie się bardzo podobał. Raz, że bardzo lubię Sandrę, dwa, że lubię niezmiernie Ryana, a trzy, że w ogóle film jest dość spójny i ogląda się go z zapartym tchem do samego końca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam to bejrzeć, ale załączyłam za późno i stwierdziłam, że nie będę oglądać filmu od połowy ;) Ale na pewno obejrzę, bo bardzo mi się podoba przedstawiony opis.

    OdpowiedzUsuń
  4. Widziałam ten film wiele razy :) Uwielbiam Goslinga, ale za Sandrą Bullock nie przepadam :/

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak na Barbeta Schroedera, to nic specjalnego. Taki sobie poprawny i grzeczny timekiller, jakich wiele.

    OdpowiedzUsuń