piątek, 7 lutego 2014

„The House of the End Times” (2013)

Recenzja na życzenie (Domiiin)

Dulce zostaje skazana za zabójstwo męża i syna. Po trzydziestu latach więzienia jej kara zostaje złagodzona do domowego nadzoru. Kobieta wraca do wielkiego, starego domostwa, który w jej mniemaniu jest nawiedzony. Gdy odwiedza ją miejscowy ksiądz, który nie wierzy w jej winę Dulce opowiada mu o niepokojących wydarzeniach mających miejsce przed trzydziestoma laty.

Wenezuelski obraz Alejandro Hidalgo oficjalnie zaklasyfikowany do filmowego thrillera, ale w moim mniemaniu to podręcznikowy horror i jako takiego będę go oceniać. Do „The House of the End Times” podchodziłam ze sporym entuzjazmem, bo jak dotychczas nie miałam okazji zapoznać się z południowoamerykańską estetyką kina grozy. Zawsze to jakaś odskocznia od najczęściej docierających do Polski hollywoodzkich tworów. Teraz, po skończonym seansie, jestem przekonana, że jest tylko kwestią czasu, aż Stany Zjednoczone skorzystają ze swojego denerwującego zapożyczania pomysłów filmowców z innych krajów i już niedługo przyjdzie nam obcować z hollywoodzkim remake’iem „The House of the End Times”. Raczej mało prawdopodobne, że USA nie przerobi tak innowacyjnego pomysłu na swoją modłę.

Ponad godzina filmu ściśle utrzymana jest w konwencji ghost story. Mroczna kolorystyka obrazu, stare domostwo i czteroosobowa rodzina, która pewnej nocy staje oko w oko z koszmarem. Najpierw pokrótce zapoznajemy się z bohaterami. Dulce i jej mężem, którzy przeżywają kryzys małżeński, wywołany przede wszystkim kiepską sytuacją materialną. Tymczasem ich synowie, starszy Leopoldo i młodszy Rodrigo oddają się beztroskim zabawom z dzieciakami z sąsiedztwa. Film jest zaskakująco dobrze zrealizowany, co widać przede wszystkim w momentach wymagających od twórców budowania nieznośnego wręcz napięcia wszechobecnego zagrożenia, ale nie obyło się bez kilku drobnych wpadek. Oprócz wyegzaltowanego aktorstwa szczególnie rażą sceny bójek dzieci i szarpaniny dorosłych tak bardzo pozbawione autentyzmu, że chyba każdy widz zauważy, iż protagoniści w rzeczywistości jedynie się dotykają. Dobra wiadomość jest taka, że to jedyne mankamenty jakie rzuciły mi się oczy (nie licząc drobnej niejasności w końcówce) – pozostałe wydarzenia, szczególnie te stricte horrorowe wręcz wbijają w fotel. Właściwa akcja filmu zawiązuje się pewnej nocy o godzinie 23:11, kiedy to twórcy wspięli się na prawdziwe wyżyny estetyki gatunku, do maksimum wykorzystując tradycję filmowych ghost stories. A to wszystko bez posiłkowania się jakąkolwiek dosłownością, jedynie konwencjonalnymi dla nadnaturalnego kina wybiegami (co zważywszy na końcówkę produkcji było wręcz nieodzowne). Skrupulatnie dbając o spotęgowany do granic wytrzymałości klimat nadnaturalnego zagrożenia, głównie za pomocą nastrojowej ścieżki dźwiękowej i mrocznej kolorystyki twórcy konfrontują nas z nocnym koszmarem Dulce i jej synów. Zamknięta w pokoju kobieta przerażona wsłuchuje się w łomotanie do drzwi, a kiedy je uchyla z zewnątrz chwyta ją dłoń. Tymczasem Rodrigo ukryty pod kołdrą obserwuje powoli zbliżającą się do niego postać w towarzystwie iście niepokojącej aury rychłej śmierci. Twórcy przeszli tutaj samych siebie, co wcale nie znaczy, że nazajutrz akcja zwalnia. Wręcz przeciwnie – tajemnice zaczynają mnożyć się w niebywałym tempie, każąc widzom podejrzewać prawdziwą bombę w finale. Otóż, okazuje się, że w nocy Leopoldo spotkał pewną kobietę, która przekazała wiadomość dla jego matki, głoszącą iż jej mąż niedługo zabije jej syna oraz przestrzegła małego przed zabawami z bratem. Jako, że wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy retrospekcji, opowieści snutej miejscowemu księdzu przez podstarzałą Dulce, co jakiś czas przyjdzie nam wracać do teraźniejszości. Wówczas poznamy przerażające, acz dosyć konwencjonalne w nurcie ghost story, wyniki śledztwa duchownego, który postanowił prześledzić historię domu Dulce.

Film skonstruowano tak, aby zrównoważyć wątki typowe dla ghost story z tajemnicą osnuwającą przeznaczenie domu, w którym kumulują się wszystkie nadnaturalne wydarzenia. I zrobiono to naprawdę idealnie. A biorąc pod uwagę ostatnie maksymalnie zaskakujące, niebywale oryginalne wydarzenia, wyjaśniające istotę nocnych ataków na naszych protagonistów to trzeba przyznać, że wenezuelscy filmowcy zawstydzili niemalże wszystkich ubiegłorocznych twórców horrorów. UWAGA SPOILER Okazuje się, że obcowanie z ghost story było jedynie iluzoryczne. W końcówce spotykamy się z przemieszaniem czasów. Otóż, okazuje się, że o 23:11 każdej nocy dom ma tendencję do przywoływania niektórych przeszłych i przyszłych wydarzeń. I tutaj również zdziwiła mnie klasyfikacja gatunkowa. Przecież tego rodzaju wątek, podobnie jak cały poprzedni seans idealnie przystaje do filmowego horroru… W finale mąż Dulce zamienia się w opętanego żądzą zamordowania Leopolda potwora, ale niemającego nic wspólnego z opętaniem przez duchy tudzież dom znanym z chociażby „Horroru Amityville”, czy „Lśnienia” tylko zwykłą rozpaczą. A na ratunek małemu przybywa nie tylko młoda matka, ale również ta z przyszłości, która początkowo porywa się na coś dla mnie mocno niejasnego. Otóż, znając negatywny rezultat swoich czynów z przeszłości ponownie zostawia wiadomość samej sobie i przestrzega Leopolda przed zabawą z bratem, która zaowocuje śmiercią tego młodszego. Moim zdaniem wiedząc już, jaki skutek odniosą te próby poprawienia swojej przeszłości powinna spróbować czegoś innego. Ale to jedyna wpadka finału. Pozostałe wydarzenia, łącznie z przeciągnięciem Leopolda do przyszłości, posiadają w sobie tak wielkie pokłady pomysłowości, że aż trudno uwierzyć w istnienie tak magnetyzującej wyobraźni scenarzysty. To nie typowa pętla czasowa, z którą mieliśmy już do czynienia m.in. w trakcie obcowania z „Piątym wymiarem”. To prawdziwe poplątanie z przemieszaniem, za którym można nadążyć jedynie oglądając cały film w wielkim skupieniu KONIEC SPOILERA. Naprawdę, zakończenie to istne mistrzostwo świata, z którym każdy wielbiciel filmowej grozy powinien się zapoznać.

„The House of the End Times”, choć niepozbawiony kilku drobnych mankamentów powinien stanowić swego rodzaju przewodnik dla wszystkich pseudo filmowców z Hollywood, którym się wydaje, że potrafią kręcić prawdziwie niepokojące, oryginalne nadnaturalne horrory. A tymczasem wielbicieli straszaków opierających się na niezdefiniowanym zagrożeniu naprawdę szczerze zachęcam do seansu. Nie pożałujecie!

4 komentarze:

  1. Dziękuję bardzo za tą recenzję :)
    Bardzo przydatna!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi się bardzo podobał ten film :)
    Buffy, recenzujesz książki niekoniecznie grozy? Chciałabym, żebyś coś napisała o moim ulubionym Harlanie Cobenie :) Mój mistrz, chciałabym poznać Twoje zdanie:) Dałabyś radę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jego jedną książkę ("Bez skrupułów") i myślę, że nie ma problemu, żebym ją sobie odświeżyła i zrecenzowała. Ale nie obiecuję kiedy, bo najpierw muszę się uporać ze stosikiem z biurka tych pozycji nieprzeczytanych. No, ale jak "z nich zejdę" to wezmę się za Cobena;)

      Usuń
  3. Cobena można na wyrywki czytać (prócz serii o Bolitarze). Właściwie KAŻDA jego książka mi się podobała :)
    Byłoby fajnie jakbyś coś skrobnęła ale nie sipeszy się :)

    OdpowiedzUsuń