czwartek, 24 kwietnia 2014

„Udręczeni” (2009) / „Udręczeni 2” (2013)

Recenzja na życzenie

Pierwszy pełnometrażowy film Petera Cornwella, zatytułowany „Udręczeni” w czasach swojej świetności spotkał się z ogromnym zainteresowaniem widzów. Nic więc dziwnego, że po czterech latach od jego premiery Tom Elkins zdecydował się rozpocząć swoją reżyserską karierę od sequela dzieła Cornwella. Choć obaj panowie tak naprawdę debiutowali „Udręczonymi” to jednak kontynuacja wyszła od bardziej obytego z kinem grozy twórcy, który montował takie produkcje, jak „Głosy 2”, „Córka” i „Zjawy” (z miernym skutkiem, ale zawsze). Gdybym miała wskazać część, która silniej przypadła mi do gustu to postawiłabym na dwójkę, chociaż zestawianie obu tych filmów traktuję w kategoriach porównania zupełnie niezwiązanych ze sobą obrazów. Elkins podobnie, jak Cornwell zainspirował się rzekomo prawdziwą historią, aczkolwiek zupełnie odmienną od tej, którą widzieliśmy w pierwowzorze. Tak na dobrą sprawę „Udręczeni 2” mogłoby powstać, jako całkowicie samodzielny film, ale jak to często w kinie grozy bywa reżyser podłączając się do produkcji Cornwella zapewne liczył na większe zainteresowanie opinii publicznej.

Obie części wykorzystują jeden z moich ulubionych motywów w kinie grozy - przeprowadzkę do nowego, nawiedzonego domu. W jedynce mamy do czynienia z rodziną, która wynajmuje nowe lokum, z uwagi na kurację najstarszego dziecka, Matta, który choruje na raka. Chłopak zajmuje pokój w piwnicy, w której odkrywa sąsiadujące pomieszczenie ze sprzętami, sugerującymi, że przed laty dom pełnił rolę zakładu pogrzebowego. Już od pierwszego dnia pobytu w nowym otoczeniu Matt jest świadkiem niepokojących zjawisk, które początkowo tłumaczy sobie halucynacjami, będącymi następstwem nowego, eksperymentalnego leczenia. Jednak, gdy zaczyna widywać młodego jasnowidza, mieszkającego tutaj przed laty nabiera pewności, że nowy dom jego rodziny jest nawiedzony.
W dwójce poznamy rodzinę Wyricków, która kupuje nowy, stojący z dala od cywilizacji dom, wraz z okolicznym laskiem. Lisa i jej siostra, Joyce, od małego borykają się z „przekleństwem rodzinnym”, pozwalającym im wejrzeć w świat pozagrobowy. Tę osobliwą cechę Lisa przekazała swojej córce, Heidi, która zaraz po przeprowadzce poznaje nieżyjącego już byłego właściciela ich nowego domostwa, pana Gordy’ego. Ku niezadowoleniu matki, która nigdy nie zaakceptowała swojego daru dziewczynka utrzymuje, że na ich terenie w przeszłości miały miejsce straszne wydarzenia, które według pana Gordy’ego mogą rzutować na ich egzystencję.

Poza przeprowadzką do nowego domu (która jednak często powtarza się w filmach z nurtu ghost story) znalazłam tylko jeden wspólny punkt tych produkcji – o wiele ciekawszą pierwszą połowę od drugiej. „Udręczeni” początkowo skupiają się na delikatnych wizjach Matta. Świadkując matce, która myje podłogę w jego pokoju chłopak, ku swojemu przerażaniu widzi krew rozmazywaną po podłodze, zamiast wody. Opierając się o ścianę jego ręka zatapia się w jej organicznym wnętrzu. Fabułę skonstruowano tak, aby widzowie początkowo sądzili, że Matt boryka się z halucynacjami, wywołanymi nową kuracją, aż do momentów bardziej zdecydowanego ataku duchów, gnieżdżących się w domostwie. Po odkryciu dawnego przeznaczenia domu, który pełnił rolę zakładu pogrzebowego Matt zaczyna wbrew sobie przenosić się do czasów bytności pewnego medium, który niegdyś urządzał tutaj seanse spirytystyczne. Clue programu było wypuszczanie z ust złotawej ektoplazmy, którą w filmie zobrazowano z wykorzystaniem rażąco sztucznych wizualnie efektów komputerowych. Choć pierwsza połowa produkcji bazuje na iście mrocznym klimacie grozy, potęgowanym mistrzowsko skomponowaną ścieżką dźwiękową ono raptownie wyparuje w drugiej części seansu, kiedy fabuła skłania się w stronę nekromancji. Z konwencjonalnego nawiedzenia film przechodzi do czegoś bardziej oryginalnego, acz jakże nieumiejętnie zrealizowanego. Duchy ludzi, które przed laty starał się ożywić pewien człowiek, których ciała zdobią tajemnicze zdania wycięte w skórze nie mają w sobie nic, co chociaż troszeczkę by mnie zaniepokoiło. To samo można powiedzieć o poparzonej zjawie, której przesadzona charakteryzacja również mnie nie przekonuje. Jedyne, w czym Cornwell się wykazał w drugiej połowie seansu to jump scenki. Moment, w którym matka Matta zapala światło, aby w jego poświacie ujrzeć niespodziewanie wyrośniętą przed nią twarz poparzonego ducha przyprawił mnie o szybsze bicie serca – twórcy naprawdę znakomicie wyczuli chwilę, w której najlepiej umieścić byt zza światów, tak aby maksymalnie zaskoczyć odbiorcę. Podobnie zachwyca scena pobudki młodej dziewczyny i odkrycia czegoś (zapewne ptaka) trzepotającego się pod łóżkiem. Kiedy już chce odsunąć prześcieradło nagle wyrasta przed nią skąpana w mroku postać. To prawda, że film w głównej mierze opiera się na znanych z innych nastrojówek tricków ewokacji grozy, aczkolwiek należy oddać twórcom sprawiedliwość, że chwilami robi to naprawdę umiejętnie. Szkoda tylko, że nieciekawa fabuła z czasem zaczyna nużyć.

Obsadzie „Udręczonych” naprawdę nie można niczego zarzucić. Zdecydowanie najlepiej wypadł odtwórca najtrudniejszej, głównej roli, Kyle Gallner. Ale jego filmowa matka, gwiazda „Candymana”, Virginia Madsen oraz znana mi z „Oszukać przeznaczenie 3” i „Powtórzeń” Amanda Crew dużo mu nie ustępują.

Jak już wspomniałam odrobinę lepiej w moim mniemaniu prezentuje się sequel „Udręczonych”, z seansem którego dość długo zwlekałam, obawiając się powtórki z nekromancji. Do obejrzenia ostatecznie zachęcił mnie udział Chada Michaela Murray’a, który jest tak zniewalająco przystojny, że uznałam, iż w przypadku nudnawej fabuły będę przynajmniej miała, na kim oko zawiesić. Aktorsko o wiele lepiej wypadła jego filmowa żona, Abigail Spencer, a sam film niezmiernie mnie zaskoczył, oczywiście na plus, odcinając się od historii Cornwella i obrazując własną, również ponoć opartą na faktach i w ogólnym rozrachunku nieco bardziej intrygującą opowieść.

Na pewno lepiej dobrano scenerię – skąpany w słonecznym świetle mały domek na odludziu w sąsiedztwie lasu, w którym zagnieździły się złośliwe duchy. Znakomitym pomysłem było również obdarzenie żeńskiej części obsady darem podglądania życia pozagrobowego. Już pierwsza scena, w trakcie której Lisa widzi ducha swojej matki, stojącego w kącie pokoju daje nam przedsmak wyczucia charakteryzatora. Bez przesady, która tak raziła w jedynce, twórcy wizualizują niepokojące zjawy, których każdorazowe pojawienie się (a jest tego całkiem sporo) to prawdziwe mistrzostwo montażu, autorstwa samego Elkinsa. Ilekroć Lisa, Joyce bądź mała Heidi zaglądają w zza światy kolorystyka obrazu przechodzi w szarość bądź sepię, przywodząc na myśl te sławetne zdjęcia, na których jakoby sfotografowano duchy. Taka realizacja robi naprawdę piorunujące wrażenie, a jeśli dodać do tego późniejszego ducha Murzynki o białych oczach, które niezmiennie mnie przerażają można śmiało domniemywać, że Tom Elkins ma rzadko spotykane wyczucie gatunku, które potrafi wykorzystać, ale jak na razie nie w pełni. O ile pierwsza połowa „Udręczonych 2” jest prawdziwym popisem montażu, wciągającej fabuły i ciekawych bohaterów to druga podobnie, jak to miało miejsce w pierwowzorze odrobinę zaniża poziom. Chociaż sam pomysł wykorzystania żywej w Stanach Zjednoczonych niechlubnej historii zniewolenia ciemnoskórych obywateli oraz oryginalna profesja ich ówczesnego „wybawiciela” ma w sobie spore pokłady oryginalności to już wykonanie nie zachwyca tak mocno, jak na początku. W drugiej części projekcji tak na dobrą sprawę jedynie jedna scena zasługuje na wzmożoną uwagę widzów. Niezwykle innowacyjna i realistyczna sekwencja podwieszenia kobiety do sufitu za sznurki wychodzące z jej ust, które dodatkowo naznaczają jej ciało grubymi szwami, ściągającymi skórę od środka. Moim zdaniem wplecenie tego rodzaju sceny bardziej typowej dla kina gore, aniżeli ghost story (podobnie retrospekcje obrazujące wypychanie) znakomicie współgra z fabułą, choć jak już wspomniałam twórcy w drugiej połowie mogli pokusić się o nieco więcej klimatycznych rozwiązań.

Ostateczna konfrontacja ze złem zarówno w jedynce, jak i dwójce mocno rozczarowuje. Ot, pełne efekciarstwa dynamiczne sceny, pozbawione jakiegokolwiek klimatu. W dodatku te happy endy, które zapewne zostały wymuszone trzymaniem się zeznań rodzin, które jakoby przeżyły te koszmary naprawdę… W moim mniemaniu twórcy obu części powinni odrobinę sfabularyzować finały, tak aby wgniatały w fotele, a nie wywoływały odruch wymiotny takim nagromadzeniem słodkości.

Pomijając kilka mankamentów mogę chyba polecić obie części „Udręczonych” szczególnie widzom wprost przepadającym za ghost stories, wykorzystującymi ograne w tym nurcie chwyty. Poszukiwacze innowacyjności fabularnej również mogą znaleźć tutaj coś dla siebie, choć w moim odczuciu ta innowacyjność tylko zaszkodziła, szczególnie jedynce. Co nie znaczy, że inni odbiorcy nie dostrzegą potencjału, drzemiącego w problematyce nekromancji. Podsumowując: oba obrazy oceniam raczej na plus. Mają swoje subtelne klimaty grozy, profesjonalnych aktorów i kilka naprawdę znakomicie zrealizowanych scen, które być może nie straszą, ale przynajmniej przyciągają oko.  

6 komentarzy:

  1. Byłam na "Udręczonych" w kinie. Wydaje się, jakby to było wczoraj, a to już tyle lat. :O

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie przypadła mi do gustu pierwsza część głównie ze względu na dobrze odegrane role i ciekawie przedstawioną historię, która choć była do bólu oklepana, to jednak nie została wypleniona z klimatycznych scen typowych dla ghost stories. Według mnie dwójka wypada nieco gorzej, choć tu fabuła wydawała się znowu ciekawsza. Wnerwiało mnie przede wszystkim drętwe aktorstwo. Pojawiały się momentami naprawdę interesujące sceny, jednak niedorzeczność głównych bohaterów chwilami przyćmiła napięcie i klimat. Jeśli chodzi o zakończenie - zgadzam się z Tobą Buffy - zarówno w jedynce jak i w dwójce twórcy mogli trochę widza zaskoczyć, zszokować, a tak otrzymaliśmy zakończenie z happy endem, które zwyczajnie rozczarowuje. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. oglądałam pierwszy jest świetny przypadł mi bardzo do gustu drugi też widać że może być dobry świetny blog a to mój http://manina4live.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Tylko część z 2009 roku jest godna uwagi. A jeszcze ciekawsza prawdziwa historia, na podstawie której nakręcono film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy mogłabyś podpowiedzieć, gdzie czytałaś tę prawdziwą historię? Może masz jakiś link?

      Usuń
    2. Cat pisała o tej sprawie u siebie
      http://catinthewell.pl/220/zgrzyty-w-connecticut/

      Usuń