sobota, 24 maja 2014

„Critters” (1986)


Do Ziemi zbliżają się niebezpieczne stworki, zwane crittersami. W ślad za nimi zostają wysłani pozaziemscy łowcy głów, którzy mają za zadanie odnaleźć i zlikwidować crittersów. Złośliwe stwory lądują w okolicach małego amerykańskiego miasteczka i obierają sobie za cel farmę czteroosobowej rodziny Brownów. Tymczasem łowcy głów, po przybraniu ludzkich postaci, ruszają do miasta. Brak elektryczności i uszkodzone samochody zmuszają Brownów do samotnego stawienia czoła groźnym przybyszom z kosmosu.

Kultowy horror komediowy Stephena Hereka, który doczekał się trzech sequeli. „Crittersów” często porównuje się do powstałego dwa lata wcześniej obrazu Joe Dantego zatytułowanego „Gremliny rozrabiają”, aczkolwiek Herek upiera się, że podobieństwa są zupełnie przypadkowe, gdyż scenariusz do jego filmu powstał jeszcze przed emisją „Gremlinów”. Obie produkcje skupiają się na złośliwych stworkach, które dla uciechy terroryzują mieszkańców małych miasteczek. Obie też wpisują się w taką skierowaną do całej rodzinny (łącznie z najmłodszymi jej członkami) lajtową konwencję grozy, w której próżno szukać dosadnego horroru, ale za to można odnaleźć wiele elementów komediowych. Takie twory rzadko trafiają w gusta poważnych wielbicieli kina grozy, ale akurat „Crittersy” są tutaj wyjątkiem.

Głównym bohaterem filmu, jak na obraz skierowany również do młodszej widowni przystało, jest mały Brad Brown (w tej roli nominowany do Saturna, znakomity Scott Grimes), którego taki cwaniacki sposób bycia już od pierwszych scen przyciąga uwagę widza. Chłopak mieszka z rodzicami i nastoletnią siostrą na farmie, nieopodal małego miasteczka, co dało twórcom pretekst do stworzenia preferowanego przeze mnie w horrorach sielskiego klimatu spokojnej prowincji, w której wszyscy się znają i nikt nie ma nic znaczącego do zrobienia. Panu Brownowi pomaga w pracach na farmie miejscowy pijaczek, który utrzymuje, że dzięki swoim plombom wyczuwa zbliżanie się kosmitów do Ziemi. Jak można się tego spodziewać wszyscy traktują go, jako takiego miejscowego dziwaka, którego osobliwych opowieści nie warto brać na wiarę. Tymczasem widzowie, dzięki prologowi wiedzą, że pijaczek się nie myli, bowiem w kierunku naszej planety zbliżają się przybysze z innych planet. Jedni to żółtogłowi łowcy głów, wysłani na Ziemię, aby wyeliminować złośliwych zbiegów. Sceny nakręcone na ich statku mocno trącą o zwykły kicz – jego wystrój i ich wygląd wywołują wręcz lekko pobłażający uśmiech, aczkolwiek moment upodabniania się jednego z nich do popularnego w Stanach Zjednoczonych wokalisty, szczególnie widok jego ukrwionych mięśni robi spore wrażenie. A więc można domniemywać, że ta odrobinka kiczu była celowa - w końcu w latach 80-tych chyba każdy widz cieszył się na widok takowych efektów specjalnych (zresztą u niektórych ta miłość ostała się do dzisiaj, czego jestem żywym przykładem). Kiedy obie rasy kosmitów lądują na Ziemi akcja toczy się dwutorowo, a poprowadzono ją w tak zgrabny sposób, że o żadnej nudzie nie może być mowy.

Crittersy atakują rodzinę Brownów, najmocniej raniąc ojca Brada. Chłopiec szybko wchodzi w rolę obrońcy familii, przez co staje się największym zagrożeniem dla złośliwych stworków, których charakteryzacja, choć nieprzystająca do kina grozy, moim zdaniem zasłużyła sobie na kilka nagród. Małe, włochate, toczące się kuleczki z wielkimi paszczami, pełnymi ostrych zębów i kilkoma kolcami, które po zagłębieniu się w ciele człowieka pozbawiają go większości energii. Te osobliwe zwierzątka najbardziej zasmakowały w zabijaniu ludzi, ale podobnie jak gremliny odznaczają się również takimi typowo dziecięcymi cechami. Dowodem choćby demolowanie pokojów w domu Brownów, które daje im dużo frajdy. Szczególnie tutaj bawi pojedynek jednego crittersa z maskotką kosmity, podkreślone jego zabawnymi dialogami. Ale Herek w trakcie scen walki Brownów o życie udowodnił również, że potrafi należycie stopniować napięcie - na pewno nikogo nie zaniepokoi, a bo crittersy wizualnie nie należą do stworzeń, których można by się bać, ale takie zabiegi przynajmniej uniemożliwiają jakąkolwiek nudę. Znacząco urozmaica fabułę również drugi tor akcji, skupiający się na perypetiach łowców głów w miasteczku. Uzbrojeni w wielkie spluwy, pozbawieni wszelkich uczuć starają się uzyskać od mieszkańców informacje, które doprowadziłyby ich do celu – złośliwych crittersów, na które polują. Ich nietypowe zachowanie, jak na przykład ostrzelanie kościoła, szybko zwróci uwagę miejscowego, ciapowatego szeryfa, ale mieszkańców najbardziej zaniepokoją nadnaturalne zdolności jednego z nich, który co chwilę zmienia swój wygląd, dostosowując go do aparycji niektórych miejscowych. Jak można się tego spodziewać wszyscy spotkają się na farmie Brownów, gdzie znowuż przede wszystkim mały Brad wykaże się heroiczną odwagą i daleko posuniętą moralnością.

Moim zdaniem „Crittersy”, podobnie, jak „Gremliny rozrabiają” zasłużyły sobie na tak wielką, wciąż niesłabnącą popularność. Owszem, z horrorem ta produkcja nie ma zbyt wiele wspólnego, ale takie lajtowe kino grozy, skierowane również do młodszych odbiorców też jest potrzebne. Tym bardziej, jeśli utrzymuje się go w malowniczym małomiasteczkowym klimacie i za jego pośrednictwem promuje tak znakomite stworki, których pomimo ich morderczego sposobu bycia zwyczajnie nie da się nie polubić. Ot, takie zabójcze słodziaki;)

3 komentarze:

  1. Ehh, stare kochane horrorki;) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Horror mojego dzieciństwa, ech... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Critter-si w przeciwieństwie do Gremlinów są bardziej agresywne i krwawe. Ja na przykład wolę Critters-ów.

    OdpowiedzUsuń