czwartek, 29 maja 2014

„Wzgórza mają oczy 2” (2007)


Oddział żołnierzy Gwardii Narodowej przeprowadza ćwiczenia na pustyni w Nowym Meksyku. Kiedy przez krótkofalówkę dociera do nich wołanie o pomoc postanawiają bez porozumienia z bazą naprędce zorganizować akcję ratunkową. W tym celu wchodzą w głąb pustyni, pomiędzy otaczające cały teren skalne wzgórza, skąd w ich mniemaniu nadano wiadomość. Wkrótce odkryją, że nie są na pustyni sami, że każdy ich krok jest bacznie obserwowany przez grupę zdeformowanych kanibali.

Powstały w 2006 roku remake horroru Wesa Cravena z 1977 roku w reżyserii Alexandre Aja z całym szacunkiem dla niegdysiejszego mistrza kina grozy w moim mniemaniu w każdym aspekcie przebił oryginał. Nic więc dziwnego, że już rok później nowa wersja „Wzgórz mających oczy” doczekała się swojej kontynuacji. Tym razem Aja zrezygnował z krzesła reżyserskiego, przekazując pałeczkę twórcy „Kanibala z Rotenburga”, Martinowi Weiszowi. Scenariusz napisał sam Wes Craven we współpracy ze swoim synem, Jonathanem, ale film nie ma nic wspólnego z jego kontynuacją pierwowzoru z 1985 roku – to raczej taki alternatywny, niezainspirowany żadnym wcześniejszych filmem, sequel. Cravenowi zależało na udziale Emilie de Ravin w drugiej odsłonie „Wzgórz…”, ale aktorka była zmuszona odrzucić tę propozycję przez wzgląd na zobowiązania przy kręceniu serialu „Zagubieni”. A szkoda, bo w moim mniemaniu była najjaśniej błyszczącą gwiazdą remake’u. W każdym razie efekt współpracy Cravenów z Weiszem nie zdobył sympatii krytyków, a wśród wielbicieli kina grozy przeszedł, jako taka jednorazowa ciekawostka.

Gdybym miała najkrócej podsumować „Wzgórza mają oczy 2” to powiedziałabym, że pozostaje daleko w tyle za wersją z 1977 roku i jej remake’iem, ale równocześnie, jako taki samodzielny survival bez porównań z poprzednimi filmami z serii ogląda się go całkiem przyjemnie. Największe kłopoty Weisz miał ze stworzeniem duszącego klimatu całkowitego wyalienowania głównych bohaterów. Zauważalnie inspirował się Ają, szczególnie w trakcie pierwszej połowy seansu, kiedy to próbował wycisnąć maksimum grozy z kontrastu – stworzyć aurę zagrożenia na skąpanej w palącym słońcu, rozległej pustyni. Alexandre udało się tego dokonać bez większego problemu, natomiast Weisza pogrążył dobór bohaterów. W końcu o wiele silniej odczujemy zagrożenie życia bezbronnej rodziny, aniżeli elitarnej, przeszkolonej i uzbrojonej jednostki żołnierzy Gwardii Narodowej. Nie twierdzę, że ich rysy psychologiczne, choć nieprzystające do stereotypowych typów wojaków, mnie nie zadowoliły (wręcz przeciwnie), aczkolwiek nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że film sporo zyskałby na klimacie, gdybyśmy znowuż mieli do czynienia z jakąś kompletnie bezbronną, głupkowatą zbieraniną postaci, choćby tak popularną w horrorach grupką młodych ludzi. Jak już zaznaczyłam charakterologia niektórych postaci, choć często wykorzystywana przede wszystkim w slasherach, przyciągnęła moją uwagę. Szczególną sympatią zapałałam do czarnoskórego Delmara Reeda (przyzwoita kreacja Lee Thompsona Younga) oraz blondwłosej Amber Johnson (najlepsza warsztatowo Jessica Stroup). Ten pierwszy obejmuje dowodzenie po śmierci sierżanta – i słusznie, bo z całej tej plejady bohaterów wydaje się być najlepiej przeszkolony. Natomiast Amber posiada wszelkie cechy final girl, które szczególnie uzewnętrzniają się po porwaniu przez kanibali jej przyjaciółki, Missy Martinez (znana mi z „Drogi bez powrotu 2”, Daniella Alonso) – nie bacząc na własne bezpieczeństwo upiera się, aby odbić ją z rąk degeneratów. Czarnoskóry i blondynka na pierwszym planie… hmm, i kto powiedział, że takie postaci w horrorach giną na początku? ;)

Choć klimat mocno kuleje (co nie znaczy, że wcale go nie ma) o wiele bardziej przypadła mi do gustu pierwsza połowa seansu, kręcona w palących promieniach słońca. Po obowiązkowym w kinie grozy rozdzieleniu się bohaterów, kiedy dwoje z nich zostaje w obozie, próbując wywołać kogoś przez radio, a reszta wędruje po wzgórzach, przychodzi pora na dość szybką jak na survival właściwą akcję. Amber i Napoli odnajdują w toi toiu na wpół żywego, skąpanego w ekskrementach człowieka (jakże odstręczająca scena), który zaraz po wydostaniu się z wychodka umiera. Napoli podejrzewa, że ktoś wrzucił go w odchody celowo, aby bakterie zainfekowały jego rany, co naturalną koleją rzeczy skazało go na powolną śmierć (no, no nasi kanibale odznaczają się tutaj naprawdę bogatą wyobraźnią). Gdy ruszają ostrzec pozostałych po drodze napotykają jednego kolegę, który zaraz potem ginie przeciągnięty przez małą jamkę w skale przez ukrytego w środku osobnika. Chociaż scenariusz „Wzgórz mających oczy 2” postawił przede wszystkim na rozlew krwi, której jest zdecydowanie więcej, aniżeli w poprzednich filmach z serii to oprócz tych dwóch początkowych scen mordów w pamięć zapada jeszcze wyrwanie ręki zwisającemu ze skały mężczyźnie, końcowe ujęcia w składowisku mięsa naszych antagonistów i oczywiście scena gwałtu. Po seansie remake’u najwięcej osób wspominało szokujące zgwałcenie Emilie de Ravin przez odrażającego antropofaga, choć pozbawione szczegółów filmowanie pozostawiło pewne wątpliwości, czy aby dziewczyna istotnie została wykorzystana. Tutaj takich wątpliwości nie będzie, bowiem Weisz żerujący na popularności tej sceny u Aji, poświęcił kilka dobrych sekund na dokładne oddanie koszmaru Martinez. Kiedy nasi protagoniści dowiadują się od jednego ocalałego, że mężczyźni służą kanibalom jako pokarm, a kobiety są porywane w celach rozpłodowych, dla widzów staje się jasne, co też stanie się z Missy w kopalni, do której ją zaciągnięto. Podczas gdy ona przeżywa swój koszmar z obleśnym degeneratem, który najpierw zapamiętale liże ją swoim nienaturalnie długim jęzorem po twarzy, a następnie przechodzi do zapładniania, reszta bohaterów krąży po walącej się kopalni. I od tego momentu akcja zaczyna odrobinę przynudzać, szczególnie jeśli oglądało się „Zejście” (a bo Craven przy pisaniu scenariusza zauważalnie się nim inspirował) oraz remake „Wzgórz…” – tutaj mowa oczywiście o wybawicielu z klanu antropofagów, będącym takim męskim odpowiednikiem Ruby Alexandra Aja.

Choć sequel uwspółcześnionych „Wzgórz mających oczy” zdecydowanie mógłby być lepszy – szczególnie zabrakło pomysły na poprowadzenie drugiej części seansu oraz większej staranności przy tworzeniu klimatu całkowitego wyalienowania – to w ogólnym rozrachunku, jako taki niewymagający myślenia survival spisuje się całkiem przyzwoicie. Ciekawe rysy psychologiczne bohaterów (jak na taką typową rąbankę), należycie wykreowanych przez aktorów oraz kilka krwawych i odstręczających scen przemawiają na jego korzyść. Moim zdaniem warto dać mu szansę, bo choć zapewne nie znajdzie się widz, który po obejrzeniu remake’u nie będzie mógł wyjść z zachwytu to może przynajmniej znajdzie się jakiś entuzjasta filmowych rąbanek, który chociaż nie będzie się nudził – a to już coś, prawda?  

5 komentarzy:

  1. Przyznam szczerze, że oba remake'i Wzgórz mi się podobają i chociaż widziałam je kilka razy to zawsze trzymają mnie w napięciu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu postanowiłem się z Tobą podzielić pewnym znaleziskiem. Przeglądam i namiętnie wczytuje się w Twój blog od dobrych blisko 2 lat, i uważam że to jedno z najlepszych o ile nie najlepsze miejsce wśród naszych Polskich horror blogów w sieci i do wczorajszego dnia nie trafiłem jeszcze na nic podobnego co by zwróciło moją uwage na dłuższą chwile. I wkońcu trafiłem na stronke podobnego świra grozy oczywiście w pozytywnym sensie świra w Twoim stylu -- i chciałem Ci polecić jego strone jako skarbnice wiedzy, w wolnej chwili możesz sprawdzić poczytać również starsze wpisy, naprawde fantastyczna sprawa i wiele filmów o których nie slyszałem nie czytałem nawet tutaj u Ciebie. Myślę że z tego miejsca można wyhaczyć wiele nieznanych perełek kina grozy dlatego też pierwsze co sobie pomyślałem to że podsune Ci ten link, może znajdziesz tam też coś dla siebie czego jeszcze nie widziałaś a co zachęci Cie do recenzjii. Pozdrawiam :)

    https://www.facebook.com/HorrorshowJarajaMnieHorrory

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dzięki - tego fanpage'a nie znałam. Dodałam już sobie do ulubionych, a w wolnej chwili pogrzebię za tytułami;)
      Dziękuję również za miłe słowa, choć całkowicie niezasłużone.

      Usuń
  3. Jedynka była mega, kolejne części już nie... Ale tego pierwowzoru nie widziałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się, że kto oglądał wcześniej "Zejście", na drugiej części "Wzgórz..." może się troszeczkę znudzić, widać tu inspirację Cravena tym filmem:) Pierwowzór z 1977 roku oraz oraz jego remake w wykonaniu Aji najbardziej przypadły mi do gustu, ale nie porównując dwójeczki z poprzednikami, również prezentuje się całkiem całkiem.

    OdpowiedzUsuń