sobota, 21 czerwca 2014

„Nierozłączni” (1988)


Bracia Elliot i Beverly Mantle są bliźniakami. Od kiedy sięgają pamięcią wszystko robią wspólnie. Razem przeprowadzali proste doświadczenia w dzieciństwie, razem studiowali medycynę i wreszcie razem założyli prywatną klinikę ginekologiczną, skupiając się przede wszystkim na leczeniu bezpłodności kobiet. Kiedy do Elliota przychodzi nowa pacjentka, Claire Niveau ten zafascynowany mutacją jej macicy wdaje się w romans. Jednak chcąc nieco rozerwać nieśmiałego brata namawia go, aby kontynuował ten związek, podszywając się pod niego. Wkrótce Beverly zakochuje się w Claire, co znacznie komplikuje relacje między braćmi.

Nagrodzony przez Los Angeles Film Critics Association i New York Film Critics Circle oraz nominowany w pięciu kategoriach do Saturna jeden z najsubtelniejszych thrillerów w dorobku genialnego Davida Cronenberga, który zabłysnął przede wszystkim na polu body horrorów. Fabułę odrobinę zainspirowała prawdziwa historia bliźniaczych braci-ginekologów, Stewarta i Cyrila Marcusów z Nowego Jorku, którzy przedawkowali narkotyki w 1975 roku, choć Peter Greenaway był przekonany, że Cronenberg czerpał z jego filmu zatytułowanego „Zet i dwa zera”.

Każdy, kto sięga po jakikolwiek film Davida Cronenberga oczekuje czegoś na wskroś dziwacznego, oryginalnego i ambitnego. Jego produkcje to już wyższa półka światowej kinematografii, absolutnie nie dla każdego. Swoich zagorzałych wielbicieli Cronenberg przyzwyczaił do maksymalnie odjechanych wizji, świadczących o niezmierzonych pokładach jego wyobraźni. Ale jakkolwiek szokujące nie byłyby jego body horrory szczególny nacisk zawsze kładł na liczne podteksty i symbolikę, co widać przede wszystkim w „Nierozłącznych”. Prawie całkowicie odchodząc od makabry Cronenberg pokazał widzom swoje drugie delikatniejsze oblicze. Film, podobnie jak jego wcześniejsze dzieła zmusza do myślenia, ale w przeciwieństwie do nich odchodzi od dosłowności, co może zawieść odbiorców nieprzepadających za monotonią.

Gdybym przed seansem „Nierozłącznych” nie znała nazwiska ich reżysera z pewnością odgadłabym je już w trakcie pierwszych minut widowiska, ponieważ każdy film Davida Cronenberga realizowany jest na jego indywidualną modłę. Delikatna ścieżka dźwiękowa, ostre kontrasty oraz surowy klimat, spod którego przebija drugie głębsze dno i wszędobylska aura rozpadu – tym razem nie cielesnego, a mentalnego. To wizytówki tego nietuzinkowego reżysera, jego artystyczne „ja”, doskonale znane fanom jego twórczości. W „Nierozłącznych” poznajemy braci bliźniaków, Elliota i Beverly’ego, którzy nie potrafią bez siebie żyć pomimo rozbieżnych charakterologii. Ten pierwszy jest pewnym siebie, impertynenckim lowelasem, który nie ma absolutnie żadnych oporów moralnych przed uwodzeniem swoich pacjentek. Beverly to jego całkowite przeciwieństwo – wyalienowany, nieśmiały i ułożony mężczyzna żyjący w cieniu swojego brata. Skojarzenia z doktorem Jekyllem i panem Hydem nasuwają się same. Rolę obu braci przyjął na siebie Jeremy Irons, który akcentował ich różnicę odmienną paletą mimicznej ekspresji. Elliot poważny, Beverly rozchwiany emocjonalnie – zadanie niełatwe i Irons rzeczywiście zaniedbał dykcję tego drugiego: przekonująca, wręcz szaleńcza mimika stała w sprzeczności z miejscami spokojnym tonem głosu. Ale za to Elliota wykreował w iście mistrzowskim stylu. Klin między braci wbije ich nowa pacjentka, aktorka Claire, borykająca się z nietypową mutacją (trzema szyjkami macicy), która uniemożliwia jej zajście w upragnioną ciążę. Podmiana braci doprowadzi do romansu pomiędzy nią i Beverly’m, który u jej boku odkryje tajniki innego świata, z dala od kontrolującego go brata. Choć dane nam będzie dobrze poznać psychiczną więź pomiędzy Elliotem i Beverly’m, dokładnie obejrzeć sobie rozpad ich mentalności w chwilach oddalenia od siebie, ich fizyczny związek zostanie jedynie zasugerowany. Rozmowa pomiędzy Claire i jej kochankiem, w której pyta go, czy łączą go z bratem stosunki homoseksualne i jego dwuznaczna reakcja pozwala nam sądzić, że obu mężczyzn połączyło coś więcej, aniżeli tylko duchowa kompatybilność, ale Cronenberg pozostawia ten szczegół do indywidualnej interpretacji. Za to troszkę bardziej dosłowne znaczenie nadaje uzależnieniu Beverly’ego od narkotyków, które po jakimś czasie „infekuje” również Elliota. Moim zdaniem narkotyki mają symbolizować ich uzależnienie od siebie nawzajem.

Choć „Nierozłączni” w zamyśle miały być produkcją nadzwyczaj stonowaną, kładącą nacisk przede wszystkim na fabułę, a nie efekciarskie ozdobniki, Cronenberg nie byłby sobą, gdyby chociaż raz nie uciekł się do estetyki, w której zasłynął. Sen Beverly’ego to scena, która jestem tego pewna, na długo zapadnie mi w pamięci. Widzimy jego zespolenie z Elliotem i Claire przegryzającą łączącą ich tkankę. Tutaj oczywiście też mamy ukrytą symbolikę – kobieta ma być osobą, która przerwie ten destrukcyjny, chory związek. Jak? Tego możemy się łatwo domyślić. To niepodobne do Cronenberga, ale zakończenie jest na wskroś przewidywalne – na jego usprawiedliwienie można jedynie powiedzieć, że porwał się na jedyny właściwy motyw, spójny z wcześniejszymi wydarzeniami i umożliwiający pozostawienie widza z ostatnim, dającym do myślenia przesłaniem.

„Nierozłączni” to jeden z trudniejszych interpretacyjnie obrazów Davida Cronenberga i z całą pewnością jeden z najbardziej stonowanych. Niemniej jestem przekonana, że koneserów ambitnego kina grozy zachwyci jego podskórna potworność i dojrzałe przesłania. Moim zdaniem monotonia realizacyjna zadziałała na jego korzyść, ale to wcale nie oznacza, że każdego przekona taka delikatna estetyka.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz