sobota, 2 sierpnia 2014

„Boogeyman” (2005)


Tim Jensen w dzieciństwie widział, jak tajemnicza siła zabija jego ojca. Teraz, po upływie kilkunastu lat i długotrwałym leczeniu psychiatrycznym Tim jest przekonany, że potwór mieszkający w szafie był tylko wytworem jego dziecięcej wyobraźni. Do czasu śmierci matki, która zmusza go do powrotu do rodzinnego domu, w którym odżywają wspomnienia i potwory.

Horror nastrojowy Stephena Kay’a, który swego czasu cieszył się sporą komercyjną popularnością, wbrew niepochlebnym opiniom krytyków. Fanów kina grozy do seansu „Boogeymana” zachęcało nazwisko Sama Raimi’ego, twórcy kultowego „Martwego zła”, wśród producentów, a przypadkowym odbiorcom wystarczały szumne reklamy, przyzwoity budżet i dystrybucja kinowa. Teraz, po latach, entuzjastyczne kiedyś recenzje widzów mocno się ostudziły. Być może opinię publiczną zniechęciły późniejsze dwa sequele, które odeszły od klimatycznej konwencji pierwowzoru w stronę rąbanki (choć ja tam i tak najbardziej lubię dwójkę), albo zwyczajnie dostrzegli brak większego potencjału w obrazie Kay’a.

Zapożyczona ze szkockich legend przerażająca istota mieszkająca w szafach i pod łóżkami dzieci, strasząc ich w nocy jest bardzo żywa w amerykańskiej kulturze. Nic więc dziwnego, że artyści czasami uciekają się do legendy Boogeymana zarówno w literaturze, jak i filmie. Stephen Kay owego antybohatera wtłoczył w ramy typowej ghost story, z obowiązkową czasową przeprowadzką tym razem nie do nowego, ale rodzinnego domu, stojącego na odludziu. Czyniąc głównym bohaterem Tima Jensena (całkiem dobra kreacja Barry’ego Watsona), który w dorosłym życiu nadal boryka się ze wspomnieniami tragicznej śmierci ojca w swojej szafie twórcy mogli uciec się do typowego zabiegu powrotu „na stare śmiecie”, celem przypomnienia sobie prawdziwych, nie jak sądzi Tim, wyimaginowanych wydarzeń. Właściwa akcja filmu zawiązuje się podczas nocowania mężczyzny u dziewczyny, Jessici (przyzwoita Tory Mussett), kiedy to Tim dostrzega swoją wymizerowaną matkę, szybkim krokiem zbliżającą się do niego. Moim zdaniem to ujęcie ma w sobie największą dawkę grozy, głównie dzięki szybkiemu montażowi, który później również będzie obecny, ale też minimalistycznej, a co za tym idzie przekonującej charakteryzacji niepokojącej postaci matki chłopaka. Chwilę po tym wydarzeniu z Timem skontaktuje się jego wujek, który poinformuje go o śmierci rodzicielki. Wszystkie późniejsze wydarzenia będą miały miejsce w starym, rodzinnym domu chłopaka, w którym jak można się tego spodziewać spotka się ze swoimi demonami z dzieciństwa. Odnowi kontakty z dawną koleżanką, Kate (również przyzwoita aktorsko, Emily Deschanel) i pozna pewną dziewczynkę, która też wierzy w Boogeymana.

Przez pierwszą połowę seansu twórcy uciekają się do tanich chwytów, mających zasugerować odbiorcom chorobę psychiczną Tima, tak aby zaskoczyć ich końcówką, ale robią to na tyle nieudolnie, aby nikt nie miał wątpliwości, na czym polega właściwe zagrożenie. Co gorsza, Kay nie potrafił wykrzesać większej grozy z tej opowieści, co tym bardziej zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę chwytliwą ścieżkę dźwiękową i znakomity montaż, które w rękach dobrego reżysera stanowiłyby już połowę sukcesu. Wszystkie sceny samotnych wędrówek Tima po ciemnych, zaniedbanych korytarzach i… szafach w domu kończą się jakąś delikatną, przewidywalną jump scenką, a sama fabuła tylko z rzadka ucieka się do czegoś bardziej intrygującego. Jak na przykład gromadka bladolicych dzieci chwytająca Tima w holu, czy całkiem oryginalny zabieg nagłego przejścia głównego bohatera przez szafę w motelu do swojego domu. Późniejszy powrót w towarzystwie Kate do pokoju motelowego, w którym powinni zastać Jessicę, a znajdują jedynie ślady zbrodni ma oczywiście insynuować winę Tima, co się nie udaje, ale z pewnością są ostatnią dosyć nastrojową sekwencją tej produkcji. Wszystko, co dzieje się potem jest nieznośnie wręcz przewidywalne (prawdziwa natura małej przyjaciółki naszego protagonisty) i efekciarskie. W końcówce na uwagę zasługuje jedynie koncepcja przemieszania się kilku czasów i przenoszenia się w nie za pośrednictwem szaf i przestrzeni pod łóżkiem, którą niestety przyćmiewa nieudolnie wklejona w obraz, maksymalnie sztuczna facjata Boogeymana. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, że żałosne efekty komputerowe podratują kulejącą fabułę tego obrazu, bo o ile wcześniej bywało nudnawo to przynajmniej nieśmiesznie, za to w trakcie końcówki nie mogłam powstrzymać się od chichotu. Koneserom przesadnego efekciarstwa na pewno taki zabieg przypadnie do gustu, ale obawiam się, że poszukiwaczom nastrojowych produkcji pozostanie jedynie niesmak.

Nigdy nie przepadałam za „Boogeymanem” i bynajmniej nie z powodu jego daleko idącej konwencjonalności, bo tą zawsze akceptuję. Problem tkwi w niemożności przekucia schematyczności w choćby odrobinę interesującą opowiastkę o siłach nadprzyrodzonych, bez nieudolnych jump scenek, prób zaskakiwania i efektów komputerowych. Za to lubię sequel, który odszedł od konwencji ghost story w stronę slashera, również konwencjonalnego, ale przynajmniej nieodwracającego uwagi od fabuły tanimi chwytami. No, ale tutaj jestem w zdecydowanej mniejszości – widzowie na ogół wolą pierwowzór, więc kwestię seansu całej (jak dotychczas) trylogii zostawiam każdemu do indywidualnego rozpatrzenia.

4 komentarze:

  1. To był czas, kiedy jeszcze lubiłam oglądać horrory (bo teraz boję się okrutnie :( ) i pamiętam, że ten film akurat bardzo chciałam obejrzeć i bardzo mi się podobał. Ciekawa jestem, czy dziś moje odczucia byłby podobne do tamtych. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie oglądne, bo będę się bała otworzyć szafy z ubraniami, i nie będe miała w czym chodzić :D
    Ale ciekawy film, może jak będe starsza to obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie przepadałam za ,,Boogeymanem '', uważam te ten horror i ,,martwe zło'' są słabymi horrorami. Lecz jak na tamte czasu były kultowe ( przynajmniej ,, Martwe zło ''). Można powiedzieć że to klasyka. Oglądałam, polecam, ie bardzo straszne. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety również nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam tego filmu.

    OdpowiedzUsuń