wtorek, 5 sierpnia 2014

Daphne du Maurier „Ptaki”


„Ptaki” to jedna z najsłynniejszych książek Daphne du Maurier - angielskiej pisarki, żyjącej i tworzącej w XX wieku. Tomik zawiera sześć opowiadań i w takiej formie po raz pierwszy wydano go w 1963 roku, choć teksty pojawiły się już w 1952 roku w zbiorku pod innym tytułem. Największy rozgłos „Ptakom” przyniósł film Alfreda Hitchcocka pod tym samym tytułem, choć z opowiadaniem łączyło go jedynie oszalałe ptactwo i miejsce akcji. W efekcie moim zdaniem historia Hitchcocka była o wiele ciekawsza od tej zaproponowanej przez du Maurier (zajmuje trzecie miejsce w moim osobistym rankingu filmów tego pana, oczywiście spośród tych, które już widziałam), głównie przez większą ilość wątków, ale też bohaterowie ze zjawiskową Tippi Hedren na czele w moim mniemaniu mieli większą głębię.

Odkąd przeczytałam najsłynniejszą powieść Daphne du Maurier pt. „Rebeka”, którą wielokrotnie przenoszono na ekran (szczególnie polecam ekranizację Alfreda Hitchcocka z 1940 roku i włoską adaptację Riccardo Milani z 2008 roku w formie miniserialu) wiedziałam, że czym prędzej muszę zapoznać się z całą wydaną w Polsce twórczością tej autorki. Du Maurier miała tę rzadką, będącą przede wszystkim domeną Anglików zdolność budowania subtelnego klimatu tajemniczości przy wykorzystaniu wyszukanych, pięknych słów. Dla współczesnych czytelników zmęczonych dzisiejszą, często wulgarną prozą takie spotkanie ze światem Daphne może okazać się miłą, wręcz oczyszczającą odmianą.

„Próbował odgadnąć, co te małe móżdżki za ostrymi dziobami i świdrującymi oczkami zmagazynowały w swojej pamięci przez miliony lat, że obecnie instynkt każe ptakom niszczyć ludzkość tak sprawnie i dokładnie, jakby to robiły automaty.”

Sześć opowiadań zamieszczonych w niniejszym zbiorze właściwie całkowicie oddaje ramy gatunkowe, w jakich poruszała się Daphne du Maurier. Autorka łączyła gotycki klimat rodem z horroru z pełnym suspensu dreszczowcem i nutką romansu.
Moim zdaniem prawdziwe wyżyny tego rodzaju miszmaszu osiągnęła w opowiadaniu zatytułowanym „Monte Verita”. Jest to historia o dwóch domorosłych alpinistach, w których życie wkracza piękna Walijka, Anna. Jeden z bohaterów żeni się z nią i skłania do wspólnej wyprawy na wskazaną przez nią górę. Kobieta wybiera Monte Verita, ale z podróży wraca jedynie jej mąż, który przybliża swojemu przyjacielowi niepokojące legendy krążące na temat owej feralnej góry. Otóż, tamtejsi tubylcy utrzymują, że na jej szczycie stoi stary klasztor, w którym zamieszkuje tajemnicza sekta, oddająca cześć Naturze. Co jakiś czas kobiety z wioski odchodzą od swoich rodzin i przyciągane tajemniczą siłą dołączają do owego zgromadzenia. Prawideł rządzących tą religią oraz jej właściwej, czy to racjonalnej, czy nadnaturalnej natury nie poznamy, aż do finału, który jest znakomitym przykładem suspensu, z którego wręcz słynęła Daphne du Maurier. Ale to nie zakończenie najbardziej mnie w tej opowieści urzekło, jego siła tkwi raczej w gęstej atmosferze intrygującej tajemniczości, którą obok dojrzałego stylu autorki najmocniej potęguje górska sceneria i przesądni mieszkańcy wioski.
W estetyce nadnaturalnego horroru najsilniej tkwi „Jabłonka”. Opowiada o starszym właścicielu ziemskim, któremu umarła żona. Mężczyzna jest raczej zadowolony z tej straty, bowiem za jej życia irytował go męczeński sposób bycia swojej wybranki, która rozmiłowała się we wzbudzaniu w nim poczucia winy. Jakiś czas po pogrzebie główny bohater znajduje w swoim sadzie starą, powykręcaną jabłonkę, która przypomina mu postawę jego zmarłej małżonki. Opisując niepokojące tendencje drzewka, które jak się wydaje dokonuje wyszukanej zemsty na właścicielu ziemskim du Maurier zręcznie poruszała się w estetyce opowieści niesamowitej, w której powinni rozsmakować się wielbiciele dobrych nastrojówek.
Wiele osób zachwala tekst zatytułowany „Stary”. Napisana w formie monologu sąsiada tytułowego starszego człowieka i jego rodziny historia o potwornej zbrodni, rodem z najlepszych dreszczowców z fantastycznym finałem, która aż prosiła się o większe rozbudowanie. Choć sam pomysł na fabułę jest godny podziwu to oszczędna treść sprawiła, że miałam największe problemy z właściwym wczuciem się w tę opowieść, a co za tym idzie w moim mniemaniu prezentowała się najsłabiej z całego zbiorku.
„Prowincjonalny fotograf” to już taka typowa dla du Maurier opowiastka łącząca w sobie estetykę thrillera i romansu z zaskakująco dobrym skutkiem. Opowiada o próżnej Markizie, która wraz z dziećmi i guwernantką spędza wakacje nad morzem. Kiedy poznaje przystojnego miejscowego fotografa postanawia zakosztować zakazanej przygody. Zdradza męża, nie wiedząc jeszcze, że będzie to miało katastrofalne dla jej wygodnej egzystencji skutki. Owego efektu jej działań łatwo można się domyślić, ale należy pamiętać, że du Maurier nie zamierzała tutaj nikogo zaskakiwać. Bazowała raczej na suspensie – wstrzymywała akcję rozległymi opisami trudnego, acz w moim mniemaniu bardzo ciekawego charakteru głównej bohaterki i jej życia w przepychu, aby przedłużać przyjemność z oczekiwania na wiadome, mocne zakończenie. Moim zdaniem napięcie potęgowała wręcz po mistrzowsku i choćby dla niego warto zapoznać się z tym tekstem.
Podobny chwyt zastosowała w „Pocałuj mnie jeszcze raz”. Bohaterem tej historii jest mechanik samochodowy, który w kinie poznaje piękną bileterkę. Kiedy ta w nocy wsiada do autobusu, który według niego zmierza w stronę jej miejsca zamieszkania dosiada się do niej i w trakcie jazdy zdobywa jej uczucia. Jednak ku jego zaskoczeniu po wyjściu z autobusu dziewczyna prowadzi go na cmentarz, skąd po krótkiej rozmowie odsyła go do domu. Mężczyzna dopiero nazajutrz pozna motywy kierujące dziewczyną i choć niejeden czytelnik już wcześniej się ich domyśli to jestem przekonana, że podobnie jak mnie zachwyci go stopniowanie napięcia, podczas wydarzeń sprzed finału. To jest właśnie kwintesencja suspensu, który był domeną Daphne du Maurier.
I wreszcie tytułowe „Ptaki”, które tak bardzo różnią się od filmu Alfreda Hitchcocka. Wspomniałam już, że wolę adaptację, ale to wcale nie znaczy, że opowiadanie nie miało w sobie żadnego uroku. Wręcz przeciwnie. Na początku autorka sporo miejsca poświęca barwnym opisom scenerii – odciętego od cywilizacji półwyspu podczas mroźnej zimy. Głównym bohaterem jest Nat Hocken, inwalida wojenny, który dorabia sobie na miejscowej farmie, aby zapewnić byt żonie i dzieciom. Pewnego wieczora do ich domu wlatuje stado oszalałych ptaków. Natowi udaje się je pozabijać, ale nazajutrz wbrew lekceważeniu sąsiadów przystępuje do zabezpieczania domostwa przed, jak informuje radio, plagą atakującego Anglię ptactwa. Du Maurier w przeciwieństwie do Hitchcocka przedstawia wszystkie wydarzenia z punktu widzenia Nata, ograniczając miejsce akcji do jego obleganego przez ptaki domostwa i rzezi na pobliskiej farmie. Prostota fabularna ciekawie kontrastuje tutaj z wyszukanym stylem pisarki, która nie stroni od dokładnych opisów tak antagonistów, jak i skutków ich szturmu. Jedyne, co można temu opowiadaniu zarzucić to brak większej inwencji – odnosiłam bowiem wrażenie, że du Maurier nie wiedziała jak rozwinąć tę historię, przez co ostatecznie postawiła na otwarty finał, które tak bardzo mnie irytują. Choć czyta się tę opowieść bez większego znużenia, choć miejscami mocno trzyma w napięciu to nie ulega wątpliwości, że potencjał w nim tkwiący niestety nie został całkowicie wykorzystany. Za to w filmie już tak.

„Ptaki” to jeden z lepszych zbiorów opowiadań, jaki dotychczas wpadł mi w ręce. Pewnie dlatego, że wprost zakochałam się w warsztacie Daphne du Maurier – jej wyszukanym słownictwie, wrodzonej zdolności do budowania atmosfery tajemniczości i wyczuciu suspensu, w którym zapewne rozmiłował się również Alfred Hitchcock. Dla fanów pięknej, nastrojowej prozy to pozycja wręcz obowiązkowa, natomiast wielbiciele współczesnych często ordynarnych powieści zdecydowanie powinni sobie odpuścić.

2 komentarze: