piątek, 24 października 2014

„Demony” (1985)


Kilka osób dostaje darmowe bilety na specjalny pokaz beztytułowego horroru. Przed seansem jedna z dziewcząt przymierza rekwizyt z filmu – maskę demona, którą nieopatrznie zacina sobie policzek. Podczas seansu widzowie świadkują podobnemu wydarzeniu z udziałem bohatera filmu, który chwilę potem zamienia się w demona, wykańczającego swoich przyjaciół. W tym samym momencie potwory wkraczają do świata realnego, siejąc terror wśród przerażonej publiczności.

Udana współpraca kilku mistrzów włoskiego kina grozy przy realizacji „Kościoła” zachęciła mnie do zapoznania się z ich wcześniejszym i najsłynniejszym wspólnym dziełem, „Demonami”. Film wyprodukował Dario Argento, będąc również współscenarzystą wraz z Dardano Sacchettim, Lamberto Bavą i Franco Ferrinim. Reżyserii podjął się Lamberto Bava, a Michele Soavi (twórca „Kościoła”) dostał jedną z epizodycznych ról. Chociaż „Demony” nie cieszyły się zbytnim uznaniem krytyków zarobiły tyle, aby rozciągnąć tę historię na dwie kolejne części. Bezpośrednia kontynuacja również jest dziełem panów pracujących przy pierwowzorze, a druga, wyreżyserowana przez Umberto Lenzi’ego ma mało wspólnego z wcześniejszymi filmami. Twórcy „Demonów” przyznali, że odrobinę nawiązywali do filmów o żywych trupach George’a Romero, ale ja dostrzegałam większe podobieństwo do „Martwego zła”. Włoskie spojrzenie na demonologię, co prawda pozbawione jest tych niezapomnianych wstawek z kamerą przedzierającą się przez las, będących swego rodzaju wizytówką najsłynniejszej produkcji Sama Raimi’ego, ale za to wygrywa efektami specjalnymi. Summa Summarum w moim mniemaniu, choć zdecydowanie mniej znane, „Demony” jako całość jakościowo zrównały się z kultowym „Martwym złem”, tym samym automatycznie dołączając do listy moich ulubionych horrorów.

Zaskoczył mnie już początek, odżegnujący się od przydługich dialogów o niczym, mającymi na celu zapoznać nas z protagonistami. Mistrzowie włoskiego kina grozy, pracujący nad scenariuszem do „Demonów” chyba doskonale zdawali sobie sprawę, że ta denerwująca maniera, widoczna w większości krwawych horrorów, tak rozwlekle przedstawiająca nam bohaterów jest bezcelowa, ponieważ prawie wszystkie tego rodzaju produkcje propagują podobne typy charakteru. A więc skorzystali z najlepszego z możliwych zabiegu, czyli błyskawicznego przejścia do właściwej akcji, w trakcie której dowiadywaliśmy się co nieco o osobowościach protagonistów. Główną bohaterką jest Cheryl (całkiem niezła Natasha Hovey), która na stacji metra dostaje od zamaskowanego mężczyzny dwa bilety na specjalny pokaz beztytułowego horroru. Od razu rusza do kina w towarzystwie przyjaciółki. Przed pokazem kamera na krótko skupia się na innych protagonistach, w tym na dwóch chłopakach zalecających się do głównych bohaterek oraz czarnoskórym macho, któremu towarzyszą dwie przyjaciółki. Jedna z nich przymierza metalową maskę, rekwizyt z filmu, która rani ją w twarz. To wydarzenie dosłownie parę minut później zawiąże właściwą, jakże krwawą akcję. Kiedy już widzowie zajmą swoje miejsca na sali kinowej i zacznie się film Bava zapozna swoich odbiorców z jego akcją, ponieważ ta wkrótce zazębi się z wykreowaną przez niego rzeczywistością.

Mroczny, lekko przybrudzony klimat utrzymuje się przez cały czas, a znacznie potęguje go skomponowany przez klawiszowca zespołu Goblin, Claudio Simonetti temat przewodni oraz chwytliwe kawałki rockowe. Praca kamery, pomimo niewielkiego budżetu również może pochwalić się maksymalnym profesjonalizmem, dzięki czemu film po upływie tylu lat jeszcze się nie zestarzał. Ale w tej całej niekończącej się liście plusów i tak największe wrażenie robią fenomenalne efekty specjalne Sergio Stivaletti. Już pierwsza, zawiązująca właściwą akcję scena, która ma miejsce już po kilku wstępnych minutach seansu poraża bezkompromisowością, daleko idącą przesadą w epatowaniu makabrą i czystą frajdą twórców. Kiedy dziewczyna, która nieopatrznie zraniła się metalową maską przegląda się w lustrze w łazience widzi jak zacięcie na jej twarzy zaczyna pulsować i pęcznieć. Twarda gulka w pewnym momencie pęka bluzgając białą, odstręczającą ropą, a chwilę później przerażona niewiasta zamienia się w plującego zieloną mazią demona z wielkimi zębami i pazurami oraz wyłupiastymi oczami. Przy kreacji potworów twórcy przeszli samych siebie – bez posiłkowania się efektami komputerowymi udało im się stworzyć obrzydliwe wizualnie kreatury, dokonujące prawdziwej rzezi w jakże chwytliwej scenerii mrocznego kina. Właśnie to jest prawdziwa magia horroru – kostiumy i fizycznie obecne na planie rekwizyty, zamiast sztucznych CGI. Nie potrafię wypunktować wszystkich krwawych wydarzeń, mających miejsce potem z tego prostego powodu, że mordy następują po sobie w błyskawicznym tempie, tak dalece dynamizując akcję, że można ją porównać jedynie z późniejszą „Martwicą mózgu”, równie umiejętnie bawiącą się konwencją kina gore. Mamy między innymi rozrywanie paznokciami szyi, z obowiązkowym zbliżeniem na zwisającą zewsząd skórę, odrywanie skalpu kobiecie, wkładanie palców w oczodoły niewidomego mężczyzny (któremu nieco wcześniej film relacjonowała córka…), porażające przemiany w demony i rzeź tychże za pomocą między innymi miecza i wirników helikoptera. Niezapomniana jest transformacja dziewczyny w potwora, mająca miejsce krótko po pierwszej pokazanej rzezi, ze szczególnym wskazaniem na jej wypadające zęby i wyrastanie w ich miejscu dwóch dłuższych. Miażdży też sekwencja wychodzenia demonicznego potworka z pleców jednej z bohaterek – cóż za dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, oryginalne ujęcie.

W środkowej partii filmu, po zabarykadowaniu się bohaterów na sali kinowej akcja na chwilę zwalnia, skupiając się przede wszystkim na czwórce narkomanów, uciekających przed policją i znajdujących „schronienie” w budynku opanowanym przez demony. Ten wątek sugeruje już jedyną właściwą w kontekście takiego scenariusza końcówkę, która równocześnie otworzy furtkę dla kolejnej części, aczkolwiek mocno inspirując się konwencjonalnym motywem przewodnim zombie movies. Podejrzewam, że mówiąc, iż inspirowali się twórczością Romero twórcy mieli na myśli finał „Demonów”. W każdym razie ten krótki przestój w akcji bardzo mi się przydał dla zaczerpnięcia oddechu i wczucia się w niekomfortowe położenie sterroryzowanych bohaterów filmu. Nie trwa jedna długo, bo zaraz po wejściu do środka narkomanów akcja znowuż zacznie gnać do przodu w zastraszającym tempie, popisując się bryzgającymi zewsząd wnętrznościami, krwią, ropą i zielonymi płynami. Frajda gwarantowana, przynajmniej fanom mocnego kina gore, które choć nie dąży do jakiegoś dobitnego zniesmaczenia widzów, głównie przez swoje lajtowe podejście do problematyki, emanuje miłością twórców do tego nurtu horroru, zarażając nią odbiorców.

Moim zdaniem „Demony” to perła włoskiego kina grozy, w której nie potrafię dostrzec jakichś znaczących mankamentów. Dynamiczna akcja, mroczny klimat, pomysłowe miejsce akcji, chwytliwa ścieżka dźwiękowa, profesjonalna realizacja, niezapomniane efekty specjalne… i wiele innych znakomicie wyeksploatowanych części składowych kina grozy, których nie sposób wymienić w jednej recenzji. Dla mnie to arcydzieło kina gore i nie obchodzi mnie niestosowność użycia tak wielkiego słowa w kontekście tak niewymagającego myślenia obrazu, przynajmniej w pojęciu tak zwanych znawców kina. Fani kina gore na pewno mnie rozumieją, a tylko to się liczy;)

4 komentarze:

  1. Dokładnie. Fantastyczna produkcja, która się nigdy nie znudzi , idealna na poprawę nastroju . Mega hit frekwencyjny w swoim czasie. Zrobiony z wyczuwalną na kilometr pasją całej ekipy. Najwyższa półka thrashu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałam, że istnieje taki ciekawi i oryginalny film, na dodatek nawiązujący do moich ulubionych produkcji. Koniecznie muszę obejrzeć ten fenomenalny obraz.

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest prawdziwy majstersztyk. Rewelacyjnie się go ogląda. Najlepszy film Lamberto Bavy. Do tego jeszcze scenariusz i produkcja Argento, a przede wszystkim świetne efekty specjalne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Włoskie kino grozy jakoś specjalnie mnie nie fascynowało nigdy, ale tak tutaj zachwalacie, że aż mam ochotę ten film obejrzeć z czystej ciekawości :-)

    CAT
    http://catinthewell.pl/

    OdpowiedzUsuń