wtorek, 4 listopada 2014

„Housebound” (2014)


Po nieudanym rabunku Kylie Bucknell zostaje skazana na areszt domowy u matki i ojczyma. Kobieta nie jest zadowolona z kary, ponieważ nigdy nie mogła znaleźć wspólnego języka z ekscentryczną rodzicielką, Miriam oraz zawsze pałała niechęcią do swojego starego rodzinnego domu. Przez pierwsze dni aresztu zbuntowana Kylie uprzykrza życie pozostałym domownikom, szczególnie natrząsając się z matki, która jest przekonana, że dom nawiedzają duchy. Zmienia jednak zachowanie, kiedy sama zaczyna świadkować tajemniczym zjawiskom.

Pełnometrażowy, zrealizowany w Nowej Zelandii debiut reżyserski Gerarda Johnstone’a, na podstawie jego własnego scenariusza, który w Stanach Zjednoczonych zbiera bardzo pozytywne recenzje. Zarówno krytycy, jak i fani kina grozy doceniają między innymi oryginalne rozwiązania fabularne „Housebound” oraz zwariowane kreacje bohaterów, całkowicie akceptując miszmasz gatunkowy. Owe zachwyty przełożyły się też na nagrody rzeczowe – „Housebound” zdobył nagrodę publiczności na Dead by Dawn, festiwalu filmowym w Edynburgu w Szkocji, otrzymał H.R. Giger Award "Narcisse" za najlepszy film fabularny na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Neuchatel Fantastic oraz został uhonorowany Nagrodą Publiczności dla międzynarodowego filmu fantastycznego na Europejskim Festiwalu Filmowym Fantastic w Strasburgu, we Francji. Gerard Johnstone przyznaje, że inspiracją do jego filmu były klasyczne ghost stories, takie jak „Zemsta po latach” i „Legenda piekielnego domu”, ale osobiście dostrzegam w „Housebound” więcej indywidualizmu, aniżeli kopiowania z innych produkcji.

Ambicją Gerarda Johnstone’a zauważalnie była zabawa schematami, dlatego też jednoznaczna klasyfikacja „Housebound” jest niemożliwa. Skompilowano tutaj zarówno konwencję ghost story, thrillera, jak i gore (umiarkowanego, ale zawsze), a to wszystko podlano dużą dawką czarnego humoru. Początkowo „Housebound” sprawia wrażenie typowej opowiastki o duchach. Złodziejka, Kylie Bucknell, zostaje skazana na areszt domowy u matki Miriam i ojczyma Graeme’a. Zarówno ona, jak i jej rodzicielka już od pierwszych minut seansu przyciągają uwagę swoimi nietypowymi dla gatunku rysami charakterologicznymi. Zbuntowana, agresywna i rzucająca niemiłymi ironicznymi żartami główna bohatera mimo swojego odpychającego sposobu bycia wzbudza sympatię. Sporą zasługę w tym ma odtwórczyni tej postaci Morgana O’Reilly, która tak bardzo utożsamiła się ze swoją rolą, że chwilami można zapomnieć, że mamy do czynienia z fikcyjną bohaterką. Podobny kunszt aktorski zaprezentowała Rima Te Wiata, odtwórczyni równie barwnej roli Miriam. Ekscentryczna, naiwna, rozgadana kobieta, która nie chwyta ironicznych dowcipów córki i całkowicie się jej podporządkowuje wprowadza sporo humoru do scenariusza – szczególnie w trakcie jej konwersacji z Kylie. Choć cały scenariusz obfituje w dojrzale rozpisane, żartobliwe dialogi w najmniejszym stopniu nie niszczy to klimatu. A to rzadki talent – na ogół twórcy nie potrafią zrównoważyć komedii z horrorem. W „Housebound” swoje miejsce znalazły oba te gatunki, i co więcej oba prezentują naprawdę wysoki poziom. Początkowo twórcy bazują na klimacie tajemniczości. Piękne zdjęcia nowozelandzkiego pustkowia z lotu ptaka, pastelowe, nasycone kolory, płynny montaż, idealnie zsynchronizowana z obrazem ścieżka dźwiękowa oraz zakurzone wnętrza wiekowego domu rodzinnego Kylie wręcz hipnotyzują. Tak bardzo, że w ogóle nie przeszkadza oszczędna ingerencja domniemanych zjawisk paranormalnych w życie doczesne. Samo napięcie, prowadzące do danej stricte horrorowej sceny grozy całkowicie rekompensuje odżegnywanie się reżysera od większej dosłowności. Przez cały seans zobaczyłam właściwie tylko dwie idealnie zrealizowane jump scenki – kiedy Kylie ktoś chwyta za stopę w piwnicy i kiedy zgaszone światła nagle się zapalają, ukazując postać odzianą w stare prześcieradło stojącą nad gościem głównych bohaterek. Poza tym twórcy bardzo stonowanie podchodzą do manifestacji grozy. Dobitniej akcentują ujęcia komediowe, jak na przykład walkę z pluszowym misiem, czy finalną chaotyczną bijatykę, choć nawet tutaj nie zapominają o ciężkim klimacie grozy.

Po konwencji ghost story nastąpi pierwszy z trzech zwrotów akcji, przybliżający nam niechlubną historię domu Kylie i Miriam i akcja na chwilę skupi się na przezabawnym amatorskim śledztwie dziewczyny i jej opiekuna. Zostaniemy skonfrontowani z morderstwem sprzed lat i poznamy głównego podejrzanego domorosłych detektywów. To moim zdaniem najsłabsza partia filmu, której scenarzysta nie potrafił natchnąć jakimiś bardziej intrygującymi rozwiązaniami, aż do kulminacji, która jednocześnie jest drugim i najbardziej zaskakującym zwrotem akcji UWAGA SPOILER taką kompilacją „W mroku pod schodami” (1991) z „Dziwnym lokatorem” (2004) KONIEC SPOILERA. Owe odwrócenie fabuły filmu o sto osiemdziesiąt stopni uświadomiło mi, że Johnstone w pierwszej połowie filmu grał moimi oczekiwaniami. Dał mi do zrozumienia, że kino grozy tak bardzo przyzwyczaiło mnie do pewnych motywów, iż podświadomie, wręcz naiwnie spodziewałam się powtórki z rozrywki, w przekonaniu o swojej nieomylności. Lubię, jak twórcy robią ze mnie wariata, a Johnstone’owi ta sztuka udała się idealnie. Potem oczywiście musiałam szybko przestawić się na inny rok rozumowania, ale i tak nie udało mi się rozszyfrować personaliów prawdziwego zagrożenia. W finale znowuż klimat się zmienia. Reżyser przeprowadził nas już przez gęstą atmosferę wszechobecnej tajemnicy oraz suspens, więc na końcu uciekł się do większego dynamizmu. Finalna bijatyka bardziej bawi, aniżeli trzyma w napięciu (szczególnie ujęcie pocierania twarzy tarką do warzyw), ale też delikatnie dotyka estetyki gore. Co prawda sztucznego, a bo posiłkującego się zbyt jasną posoką, ale też nieuciekającego przed dokładnym zobrazowaniem efektów umiarkowanie krwawej rzezi.

„Housebound” to prawdziwa zabawa z gatunkami, która kpi z przyzwyczajeń widzów i płynnie przechodzi z jednej estetyki w drugą. Polscy widzowie w większości mogą nie zaakceptować takiego pomieszania z poplątaniem, a już na pewno nie ci preferujący czystość gatunkową. Ta produkcja jest przeznaczona raczej dla osób tęskniących za czymś nietypowym, za takimi dziwacznymi eksperymentami, które nie poddają się jednoznacznej klasyfikacji. Jak dla mnie spory powiew świeżości w skostniałym kinie grozy.

5 komentarzy:

  1. Świetny plakat.... dzięki niemu mam ochotę obejrzec ten film. Zobaczymy, jak to będzie ;)
    http://pasion-libros.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam w planach. Recenzje zbiera bardzo dobre (95% na RT!). Wymarzony debiut. Liczę, że mi się spodoba, zwłaszcza że ma w sobie coś świeżego - mnie horrorowe schematy wychodzą już bokiem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja kocham horrorowe schematy;) Ale czasem fajnie jest urozmaicić sobie życie taką zabawą konwencjami, tym bardziej jak jest tak dobrze, z wyczuciem zrealizowana.
      Ocena na RT też mnie zdziwiła - rzadko się zdarza, żeby krytycy tak wysoko cenili kino grozy.

      Usuń
    2. Jestem właśnie po seansie :) wszystko się zgadza, połączenie thrillera, gore, komedii i dramatu obczajowego. Najlepsze jest to, że mimo takiego miszmaszu nic się ze sobą nie gryzie, świetne są te komediowe scenki między Kylie a matką czy Amosem. :D Kiedy jednka trzeba ma tą niepokojącą atmosferę. Nie wiem czy to dobry trop, ale widziałbym to pewien wpływ, a może hołd, dla Petera Jacksona, w końcu rodaka reżysera. On też łączył komedię i gore. :D

      Jedyne do czego bym się doczepił to dwie spore dziury w scenariuszu:
      SPOILER

      1) Kylie ciężko rani ojczyma, i co? No i nic. W normalnym świecie już by siedziała w pudle za nieumyślną próbę zabójstwa. Wiem, że nie jest to film do końca na serio, ale trochę to razi. W ogóle służby porządkowe traktują ją bardzo pobłażliwie.
      2)Moment, kiedy psycholog wmawia jej, że wymyśliła sobie obecność Eugene między ścianami domu. Ok ściany były zabite, ale jest przecież Amos i sąsiad, którzy mogliby potwierdzić, że Kylie nie zwariowała, a tu nic, Amos milczy jakby sam przestał wierzyć w to co widział.

      Mimo wszystko to naprawdę udany film, a jak na debiutanta nawet rewelacyjny. :)

      Usuń
  3. U mnie moment wyboru horroru na wieczór to przeczytanie ostatniego akapitu w Twoich recenzjach, jeśli jest w miarę pozytywny, oglądam :)
    Co do filmu, to mnie się bardzo podobał, zaliczę go do ulubionych. Był zaskakujący swoimi zwrotami akcji dla mnie, szczególnie kiedy były wzmianki o Eugene.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń