niedziela, 14 grudnia 2014

„Zbaw nas ode złego” (2014)


Nowy Jork. Dwóch policjantów, Sarchie i Butler, na nocnej zmianie zajmują się serią tajemniczych incydentów, które zdają się ze sobą łączyć. Pobicie żony przez męża, wrzucenie niemowlaka do stawu w zoo przez jego matkę i ciało mężczyzny odnalezione w piwnicy domu uważanego przez jego właścicieli za nawiedzone. Na każdym miejscu zdarzenia widnieje łaciński tekst spisany na ścianie. Ponadto we wszystkie te sprawy wydaje się być zamieszany weteran wojny w Iraku, Santino. Borykający się z przywidzeniami Sarchie nawiązuje kontakt z młodym księdzem, Mendozą, który przybliża mu duchowy wymiar prowadzonych przez niego spraw.

Adaptacja powieści non-fiction (wedle niepopartych dowodami słów autorów) pt. „Beware the Night” pióra Ralpha Sarchiego i Lisy Collier Cool. Film wyreżyserował, Scott Derrickson, twórca między innymi sequela “Ulic strachu”, piątej części „Wysłannika piekieł”, „Egzorcyzmów Emily Rose” i „Sinister”. Scenariusz Derrickson napisał wspólnie z Paulem Harrisem Boardmanem, z którym w takim samym charakterze współpracował już przy pierwszych trzech wymienionych wyżej obrazach. Reżyser „Zbaw nas ode złego” ostatnimi czasy ma szczęście do producentów, którzy na jego przedsięwzięcia wykładają wielomilionowe budżety, które notabene zwracają się z nawiązką. Dystrybucja kinowa przyniosła najnowszej produkcji Derricksona ogromne zyski, pomimo niepochlebnych opinii krytyków. Reżyser zdaje się powielać komercyjny sukces Jamesa Wana, którego filmy również cieszą się dużym zainteresowaniem masowych odbiorców. Ciekawa jestem, czy podtrzymałby poziom, gdyby przy realizacji następnego horroru dysponował groszowym budżetem…

Po obejrzeniu trailera nie spodziewałam się niczego po niniejszej produkcji. I pewnie dlatego miło się zaskoczyłam. Co prawda w mieszaniu kryminału z horrorem niekwestionowanymi mistrzami są Włosi, twórcy nurtu giallo, ale jak się okazuje można zgrabnie zmiksować oba te gatunki również w wysokobudżetowym amerykańskim współczesnym obrazie, którego fabuła nie skupia się na sukcesywnym eliminowaniu ofiar, ale problematyce opętania i egzorcyzmów. W tej materii właściwie już wszystko zostało powiedziane w „Egzorcyście” – kolejne filmy o opętaniach nie były niczym innym jak powielaniem spopularyzowanego przez Williama Friedkina schematu. Twórcy „Zbaw nas ode złego” bardzo starali się urozmaicić tę oklepaną konwencję innymi elementami, jednakże z marnym skutkiem.

Jestem przekonana, że osoby zmęczone horrorami o opętaniach i egzorcyzmach nie będą zadowoleni z seansu, ale wielbiciele tych motywów, czy chociażby osoby takie jak ja, którzy nie poszukują w kinie daleko idącej innowacyjności mogą całkiem nieźle się bawić. Zdecydowanie największą siłą tej produkcji jest wtłoczenie głównego wątku scenariusza w konwencję kryminału. Interwencje dwóch policjantów, Sarchiego i Butlera, oraz ich mozolne śledztwo, pełne dowcipnych dialogów, intrygują przede wszystkim za sprawą długiego utrzymywania klucza do trzech kryminalnych zagadek w tajemnicy. Od początku wiadomo, że trzy dziwaczne sprawy, z którymi konfrontują się w trakcie jednej nocy coś łączy. Nie wiadomo tylko co. Bałam się, że scenarzyści uciekli się tutaj do zbiegu okoliczności, co jest niewybaczalne w kryminałach, ale na szczęście w późniejszych partiach filmu przekonująco wyjaśnili powody, dla których akurat ci policjanci zajęli się tymi incydentami. Obok kryminału dosyć często pojawiają się również elementy stricte horrorowe. Derrickson nawet nie próbuje straszyć widzów, stawiając raczej na jump scenki, które jak wiadomo bardziej bazują na zaskakiwaniu odbiorców. Nawet zaniedbany wygląd opętanej kobiety z połamanymi paznokciami, chociaż staranny nie idzie w daleko idącą dosłowność, tak jakby Derrickson doskonale zdawał sobie sprawę, że efekty jego starań i tak przegrałyby w starciu z kultowym „Egzorcystą”. Tak, więc w dosłowność poszedł jedynie w scenie znalezienia zwłok mężczyzny w piwnicy domu, uważanego przez jego właściciela za nawiedzony – rozdęte ciało, z którego wylatuje chmura much - oraz w finalnym egzorcyzmie. Poza tym reżyser bazuje przede wszystkim na jump scenach, z których kilka jest na tyle nieprzewidywalne, że istnieje szansa, iż podobnie jak mnie przyprawią o szybsze bicie serca. Jak na przykład podczas sceny przeglądania przez Sarchiego i Butlera nagrań z monitoringu w zoo, kiedy nagle na ekranie wyrasta postać okaleczonego mężczyzny. Czy przegląd pokoju córki Sarchiego – gdy główny bohater podnosi się z klęczek widzi siedzącego na łóżku prześladującego go w halucynacjach widmowego mężczyznę, przy akompaniamencie szarpiącego nerwy piszczącego dźwięku. Takich scen jest o wiele więcej, a ich największą siłą nie są mrożące krew w żyłach charakteryzacje (te akurat są mało widowiskowe), ale dokładnie obliczone w czasie nagłe pojawianie się zagrożenia oraz oprawa dźwiękowa.

Mroczny klimat filmu tworzy wspomniana muzyka oraz ciemna kolorystyka obrazu, ale odrobinę zniechęca praca kamery. Podczas budujących napięcie scen, jak na przykład wędrówka Sarchiego i Butlera po „nawiedzonym domu”, operatorzy są za bardzo wyrywni, zresztą montażyści również. Twórcy stawiają na dynamiczny przebieg całej w zamyśle nastrojowej sekwencji, tak jakby bali się, że przydługie wędrówki bohaterów po mrocznych wnętrzach przy akompaniamencie ich przyśpieszonych oddechów znużą masowych odbiorców. Czyli w domyśle nie kręcili tego filmu z myślą o wielbicielach nadprzyrodzonych straszaków tylko przypadkowej multipleksowej publiczności. Ale to jedyne znaczące mankamenty, jakie zauważyłam. Nawet późniejsza relacja Sarchiego z księdzem Mendozą, która skupia się głównie na teologicznych wynurzeniach, mnie nie znudziła. Wręcz przeciwnie – zaintrygowała mnie postać księdza po przejściach i jego optymistyczne spojrzenie na naturę ludzką. Choć to maksymalnie konwencjonalna postać wykreowano ją tak sugestywnie, aby nie pozostawić we mnie poczucia, że oto obcuję z „papierową” osobą na siłę wtłoczoną w scenariusz. Ale gdyby nie obsada pewnie nie odniosłabym tak pozytywnego wrażenia w stosunku do Mendozy i kilku innych bohaterów. Obok profesjonalnego odtwórcy głównej roli, Erica Bany, podobał mi się również warsztat Edgara Ramireza i Joela McHale’a. No, ale czegóż innego można było oczekiwać od obsady wysokobudżetowej amerykańskiej produkcji, jak nie przekonującego oddania bohaterów na ekranie?

Gdyby zestawić „Zbaw nad ode złego” z „Egzorcystą”, czy choćby „Egzorcyzmami Emily Rose” przegrałby w przedbiegach. Ale w porównaniu do innych powstałych w tym roku horrorów o opętaniach, jak choćby „The Possession of Michael King”, czy „Asmodexia” wypada bardzo dobrze. Pomimo niemalże dwugodzinnej długości nie nudzi, a bo liczne jump scenki i rozwój intrygi kryminalnej to uniemożliwiają. Mogło być oczywiście lepiej, Derrickson mógł wystarać się o mocniejszy klimat i jakieś sceny próbujące straszyć charakteryzacją, a nie zaskakiwać nagle pojawiającą się skądś oszczędnie wymalowaną maszkarą, ale w ogólnym rozrachunku w takim kształcie, w jakim film się prezentuje nie jest źle. Choć na pewno nie innowacyjnie.  

7 komentarzy:

  1. Przyznam się, że mam jakiś taki strach wewnętrzny jeżeli chodzi o filmy, których tematyka sięga opętania przez szatana. Rzadko oglądam takie filmy, ale jak już się zdecyduje to połowę seansu staram się nie patrzeć na ekran. Mam taki wewnętrzny strach i nie potrafię tego zmienić. Recenzowany przez Ciebie film być może kiedyś obejrzę, ale będę musiała psychiatrycznie się do tego przygotować.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja bym obejrzała chętnie właśnie ze względu na obsadę. Może to głupie, ale przyjemniej się ogląda, gdy człowiek patrzy na pięknych ludzi, obojętnie co by nie robili.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie osobiście przeraziła muzyka. Znam i bardzo lubię The Doors, ale po tym filmie nie było mowy żeby ich słuchać:) całe szczęście po dwóch tygodniach przeszło... Ufff ... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądałam i jestem pod miłym wrażeniem, że okazał się tak dobry :3 Od początku do końca zaskakiwał mnie i trzymał w niepokoju. Gra aktorska również była dobra i myślę, że z chęcią obejrzałabym ponownie ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też niedawno widziałem i mi się nie podobał.

    Liczyłem na ten film, bo miał niezłą obsadę, ale wg mnie byli raczej zmarnowani. Bana miał komiczny akcent. Édgar Ramírez, jako seksi ksiądz, też był raczej niepoważny. Sean Harris, który jest świetnym aktorem, (grał tutaj głównego opętanego) nie miał nic do roboty, cała jego rola sprowadzała się do efektów specjalnych. Olivia Munn też nie miała wiele do zagrania.

    Poza tym drażniło mnie trochę takie dziwne, pozytywne przedstawianie religii. W The Conjuring też coś takiego było, i no nie wiem, to chyba trochę dziwne po prostu. Derrickson jest chyba katolikiem, ale i tak dziwnie to wyszło.

    Sinister mi się nie podoba, ale ten film był jeszcze gorszy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Film nie jest może najgorszy (w zastawieniu z innymi filmami z tego roku), ale mimo wszystko tyłka mi nie urwał. Według mnie więcej miał z kryminału, aniżeli z horroru. Oczywiście nie mam nic przeciwko takim hybrydom gatunkowym, ale Derrickson mógł jednak tchnąć w ten obraz więcej klimatu, postawić na znacznie bardziej upiorniejszą charakteryzację. Gra aktorska do przełknięcia, chociaż chwilami denerwowało mnie - jak wspomniał wyżej Daniel - to nieco komiczne zachowanie niektórych bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Niczego nie oczekiwałem, bawiłem się przednio. Ten film ma zabawną kombinacje powagi i kiczu, ograne schematy horrorów i coś z telenoweli. Atmosfera miasta, deszczu, nocy, ma w sobie wciągającą prostote jednak razem z postaciami i elementami egzorcyzmów tworzą kozacką mieszankę, pewna mozolność wątków i długi czas seansu jest moim zdaniem wielkim plusem, wspominając choćby debilne Demonic (2015). Nie wypada wybitnie jako horror, nie winiłbym jednak reżysera za taki a nie inny nacisk, rozegrał co miał i dostaliśmy coś specyficznego, mnie ucieszyło i zapadło w pamięć.

    OdpowiedzUsuń