wtorek, 13 stycznia 2015

„Frontiere(s)” (2007)


We Francji kandydat skrajnej prawicy wygrywa wybory prezydenckie. W Paryżu wybuchają zamieszki. Grupa młodych ludzi korzysta z zamieszania i kradnie pieniądze. W obawie przed schwytaniem złodziejaszki opuszczają stolicę. Po drodze zatrzymują się w rodzinnym pensjonacie. Wkrótce odkrywają, że przybytkiem zarządzają żywiący się ludzkim mięsem neonaziści, którzy obrali sobie ich za kolejny cel.

Francusko-szwajcarski, głośny swego czasu horror Xaviera Gensa na podstawie jego własnego scenariusza. Koproducentem filmu był sam Luc Besson, popularny twórca głównie obrazów sensacyjnych i science fiction. „Frontieres(s)” przekornie reklamowano, jako film dla nienormalnych ludzi, ale wbrew temu zyskał sympatię rzeszy masowych odbiorców i niemałej liczby krytyków. W pierwsza dekadzie XXI wieku krwawe kino grozy najlepiej miało się we Francji, nie ilościowo, tylko jakościowo, aczkolwiek obecnie torture porn odchodzi tam w zapomnienie. 

Gdyby porównać produkcję Gensa do „Najścia”, czy nawet „Bladego strachu” w moim odczuciu wypadłaby nieco gorzej. Natomiast większość widzów na swojego faworyta francuskiego torture porn zapewne wybrałaby „Martyrs. Skazanych na strach”, której to opinii z kolei nie podzielam. Przez większość polskich widzów „Frontiere(s)” jest krytykowany za zbyt dosadną makabrę, która w ich mniemaniu przysłania wszystko inne. Polemizowałabym z tymi opiniami, bo choć twórcy zadbali o realizm krwawych ujęć i ich zadowalającą ilość to odżegnywali się od długich, skupiających się na najdrobniejszych szczegółach sekwencji tortur i mordów. Dla przykładu najbardziej widowiskowe odstrzelenie palców jednemu z protagonistów, czy przecięcie ścięgna Achillesa innemu widoczne są jedynie przez mgnienie oka. Taki zabieg z jednej strony pozwala uniknąć groteski, ale z drugiej pozostawia pewien niedosyt – szczególnie w kręgach wielbicieli kina gore. W efekcie gdybym miała wybrać najbardziej zniesmaczającą scenę „Frontiere(s)” paradoksalnie postawiłabym na bezkrwawy moment przedzierania się głównej bohaterki, Yasmine (przyzwoita kreacja Kariny Testy), przez błoto pełne świńskich ekskrementów, ponieważ jedynie tą sekwencję znacząco rozciągnięto w czasie. Jednakże „Frontiere(s)” to nie tylko ujęcia gore i właśnie te pozostałe części składowe filmu zaskarbiły sobie moją sympatię.

Wszystkie wydarzenia rozgrywają się na tle zamieszek, które wybuchły w Paryżu po objęciu władzy przez radykalną prawicę, co w zgrabny sposób utrudnia wszelkie ewentualne próby szukania pomocy przez protagonistów oraz ułatwia zadanie szaleńcom dybiącym na ich życie. Kolejnym elementem ograniczającym pole działania ofiar jest miejsce akcji. Obskurny pensjonat, stojący na całkowitym odludziu i zarządzany przez pokaźną liczbę neonazistów-kanibali. Mocno przybrudzony klimat wyalienowania wespół z wręcz mistrzowskim montażem, znacznie potęgującym napięcie (tutaj na uwagę zasługuje szczególnie pościg samochodowy śladami dwóch mężczyzn) sprawiają iście odstręczające wrażenie. Postacie antagonistów również znacznie potęgują uczucie wszechobecnego zagrożenia, przy okazji mocno ubarwiając fabułę. Odrobinę odrealniona rodzinka kanibali, która uwielbia zasiadać do wspólnych posiłków, złożonych z ludzkiego mięsa bez wątpienia była zainspirowana antybohaterami z serii „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, ale Gens wzbogacił ich charakterologie odniesieniami do neonazizmu. Pragnąc stworzyć nową rasę panów, która mogłaby w przyszłości zdominować świat właściciele pensjonatu nie wahają się przed związkami kazirodczymi, równocześnie poszukując osobników godnych zasilić ich ród. Gens celowo odrobinę przerysował sylwetki morderców, zapewne zdając sobie sprawę, że w kinie grozy taka szczypta przesady służy antagonistom – wzmaga antypatię do nich i eliminuje przewidywalność ich zachowań. Nieobliczalność działa tylko na ich korzyść. Ponadto, co ciekawe scenarzysta nie przedobrzył. Wszak doświadczenie uczy nas, że twórców horrorów często ponosi przy kreacjach szaleńców – zbyt wiele odrealnionych cech może obrócić się w zwykłą groteskę, a co za tym idzie bardziej śmieszyć niż niepokoić. Na szczęście Gens wyczuł tę granicę, dzięki czemu jego neonaziści-kanibale nie trącą śmiesznością. Kolejnym plusem scenariusza jest rozwój akcji. Początkowo twórcy stawiają na brudny klimat i aurę niezdefiniowanego zagrożenia, które z czasem przechodzą w szybko zmontowaną rzeź, rozciągnięte w czasie pościgi i liczne pojedynki. Taka konwencjonalność zapewne pogrążyłaby ten obraz, gdyby Gens stopniowo, z idealnym wyczuciem suspensu nie podrzucał widzom kolejnych makabrycznych faktów z życia odrażającej familii. Nieodsłanianie wszystkich kart w pierwszej połowie seansu pozwala uniknąć znużenia, bardziej dynamiczną, acz mniej tajemniczą drugą partią filmu.

Gdyby rozpatrywać „Frontiere(s)” tylko pod kątem czystego torture porn to niestety w porównaniu do innych krwawych horrorów nie ma zbyt wiele do zaoferowania, bo choć trup ściele się gęsto twórcy unikają długich, pornograficznych zbliżeń na efekty tortur ofiar. Ale film ratuje brudny klimat, znakomity montaż i umiejętnie wyważona akcja, wzbogacana idealnie obliczonymi w czasie makabrycznymi szczegółami z działalności oprawców. Polecam fanom takich umiarkowanie krwawych, obskurnych klimatów z mistrzowsko rozpisanymi postaciami antybohaterów.

9 komentarzy:

  1. Lubię ten film, bo uwielbiam obrazy w stylu "Teksańskiej masakry", ale w moim mniemaniu "Frontiere(s)" jest zbytnio zrobiony na modłę remake'u kultowego horroru... NIe dość, że jest fabularne podobieństwo, to jeszcze stylistyczne, a jedna scena została po prostu bezczelnie zerżnięta - ta, gdzie Yasmin wsiada do ciężarówki z tym wielkim kolesiem i panikuje, że jadą w złym kierunku, tak samo jak Jessica Biel w "Masakrze". Reżyser nie ukrywa, że inspirował się tym filmem, lecz jak na mój gust trochę za bardzo go poniosło ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ludzie nie oglądajcie horrorów , nie lepiej czuć się zdrowszy ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Już jest pierwszy film z 2015 roku!!! Dark Summer. Proszę, proszę o twoją opinię o nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tego filmu ciągnie mnie nazwisko reżysera. Jego "Grace" strasznie przypadła mi do gustu (polecam). Jak się wyrobię to może jutro machnę reckę "Dark Summer", ale niczego nie obiecuję...

      Usuń