wtorek, 10 lutego 2015

„Starry Eyes” (2014)


Pracownica restauracji, Sarah, w wolnych chwilach usilnie stara się wykazać w branży aktorskiej. Jednak zbyt duża konkurencja innych młodych, marzących o sławie dziewcząt minimalizuje szanse Sarah, coraz bardziej zirytowanej monotonną egzystencją u boku beztroskich przyjaciół. Kiedy w Internecie pojawia się ogłoszenie dużej wytwórni filmowej, która zaprasza młode, początkujące aktorki na przesłuchanie do głównej roli w horrorze, zatytułowanym „The Silver Scream”, Sarah bez wahania deklaruje swój udział. Nie wie jeszcze, że stawką za spełnione marzenia będzie strata wszystkiego, co znała.

Doceniony przez amerykańską publiczność i krytyków body horror Kevina Kolscha i Dennisa Widmyera, na podstawie ich wspólnego scenariusza. Film miał swoją premierę w marcu 2014 roku na South by Southwest Film Festival, gdzie nagrodzono plakat „Starry Eyes”. Ale to nie koniec wyróżnień – na Boston Underground Film Festival odznaczono produkcję Kolscha i Widmyera nagrodą zarządu za najlepszy film, ponadto uhonorowano ją BloodGuts UK Horror Award, a odtwórczynię roli głównej, Alex Essoe, FANGORIA Chainsaw Award Best Actress. Festiwalowe sukcesy przełożyły się na opinie krytyków, którzy dopatrywali się w „Starry Eyes” spuścizny po Davidzie Cronenbergu, z w ich mniemaniu pozytywnym skutkiem. W Polsce obraz Kolscha i Widmyera zapewne zyska uznanie długoletnich fanów body horrorów, ale jego specyfika, zbliżona do niedawnego, niedocenionego przez polskich masowych odbiorców „Contracted” najprawdopodobniej również rozczaruje szerszą grupę widzów.

Współcześni twórcy kina grozy odchodzą od popularnych w latach 70-tych i 80-tych XX wieku nurtów krwawego horroru. Brakuje takich pionierów makabry, jak David Cronenberg, czy choćby Clive Barker, którzy najsilniej przyczynili się do rozkwitu body horrorów. Jeśli już ktoś, jak na przykład Eli Roth, czy Alexandre Aja rezygnuje z propagowania modnych obecnie nastrojówek to po kilku przyzwoicie zrealizowanych rąbankach zatraca swój indywidualizm na rzecz czystej komercji. O przyszłym losie Kevina Kolscha i Dennisa Widmyera nie można jeszcze przesądzać, bowiem „Starry Eyes” jest ich pierwszym pełnometrażowym horrorem. Być może zachęceni sukcesem w Stanach Zjednoczonych będą kontynuować swoją przygodę z body horrorem, zapełniając puste miejsce po poruszającym się obecnie w ramach dramatu Cronenbergu, bądź wykorzystają rozgłos do pozyskania funduszy na jakieś bezpłciowe, efekciarskie twory nieustannie serwowane nam przez Hollywood. Wyjątkowość „Starry Eyes” wynika przede wszystkim z indywidualności jego twórców, widocznej dosłownie w każdym ujęciu. Scenariusz wtłoczono w ramy nurtu, propagowanego niegdyś głównie przez Cronenberga i Barkera, a ostatnie pół godziny kilkoma ujęciami przywoływało na myśl „Contracted”, ale pomimo tego Kolschowi i Widmyerowi udało się pokazać mi siebie – swoją wizję artystyczną nieskażoną tanim efekciarstwem i odżegnującą się od usilnych prób zaskarbienia sobie sympatii mas. Wyglądało to tak, jakby twórcy „Starry Eyes” wybrali sobie jedną grupę docelową (wielbicieli body horrorów) i tylko z myślą o nich kręcili ten film. Po pozytywnych reakcjach krytyków i amerykańskiej publiczności można wnosić, że wtłoczenie scenariusza w ową docelową niszę paradoksalnie zdobyło uznanie również nieczęsto obcujących z body horrorami odbiorców.

Indywidualizm Kolscha i Widmyera zasadza się głównie na zachwycającej realizacji. Metaliczna kolorystyka współmiernie do rozwoju dramaturgii wzbogacana aurą wszechobecnego rozkładu i odstręczającego brudu przy akompaniamencie melancholijnego motywu muzycznego, skomponowanego przez Jonathana Snipesa. Pierwsza połowa filmu koncentruje się tylko i wyłącznie na obrazowaniu ponadprzeciętnie wysokich ambicji głównej bohaterki, Sarah. Przekonana o swoim niemałym talencie dziewczyna jest zdecydowana poświęcić wszystko dla kariery aktorskiej. Odtwórczyni tej roli, Alex Essoe, nie miała łatwego zadania. Emocje targające Sarah, najsilniej uzewnętrzniane podczas ataków paniki, w trakcie której kobieta rwie sobie włosy z głowy, a jej ciałem wstrząsają spazmatyczne dreszcze w rękach mniej sprawnej aktorki szybko popadłyby w zwykłą groteskę. Podobnie jej wewnętrzna i zewnętrzna przemiana, w trakcie której na twarzy Sarah odmalowuje się cała gama często sprzecznych odczuć. Dawno już nie widziałam w kinie grozy takiego kunsztu aktorskiego, jaki pokazała mi Essoe – daleka od maniery i egzaltacji, które w obliczu tak celowo przerysowanej roli byłyby naturalnym następstwem mniej przykładającej się do swojego zadania, pseudoaktoreczki, jakich pełno w straszakach spoza głównego nurtu. Typowe dla wielu młodych dziewcząt ambicje u Sarah z czasem osiągają niebotyczne wymiary. Dochodzi nawet do tego, że na przesłuchaniu do głównej roli w horrorze znanej wytwórni jest gotowa pokazać swoje masochistyczne zapędy, a nawet zrzucić ubranie, w manifestacji pozbywania się wszelkich zahamowań, które mogłyby uniemożliwić całkowite wczucie się w proponowaną jej postać „The Silver Scream”. Szczególnie zachwyca tutaj drugie przesłuchanie, sprytnie wykorzystujące oświetlenie. Naga Sarah prężąca się przed przesłuchującymi w rozbłyskach rażącego, reflektorowego światła. Po paru sekundach wpatrywania się w takie bombardowanie zmysłu wzroku mroczki zaczęły nakładać się na obraz Sarah z zakrwawionymi ustami – efekt wprost nieziemski, spotęgowany w kulminacji szybkim montażem wstawek widzianych chwilę wcześniej. Kluczowe dla fabuły filmu są również relacje Sarah z jej przyjaciółmi, początkującymi artystami, żyjącymi niczym hipisi tu i teraz bez zaprzątania sobie głowy długofalowymi planami. Zżerana przez ambicję i kompleks wyższości główna bohaterka ma wrażenie, że to otoczenie podkopuje jej wartość, „podcina jej skrzydła” w drodze do wielkiej kariery. A tę może zapoczątkować jedynie oddanie swojego ciała podstarzałemu producentowi, które ma być symbolicznym wyrazem jej gotowości do zaprzedania wszystkiego w zamian za spełnienie marzeń. Seks oralny to taka nowa wersja cyrografu z diabłem – w tym przypadku hersztem sekty, kompletującym nowych członków, gotowych zaprzedać duszę siłom ciemności.

Po tym jakże innowacyjnym „podpisaniu” umowy z propagatorami zniszczenia ciało Sarah, jak przystało na każdy szanujący się body horror zaczyna się zmieniać. Długo trzeba czekać na właściwe, makabryczne uderzenie, ale wydarzenia do niego prowadzące tak silnie przykuwały moją uwagę, że nawet nie zauważyłam, kiedy upłynęła mi godzina seansu. UWAGA SPOILER Nie będę wdawać się w szczegóły mistrzowsko zrealizowanego rozpadu doczesnego ciała Sarah. Nie zabrakło w nim takich znanych, odstręczających ujęć, jak odpadanie paznokci, wymiotowanie białymi robakami i wyrywanie sobie skalpu. Twórcy nie zrezygnowali również z czystej rzezi, podlanej jakże realistyczną posoką. Ważne jest nie to, co pokazali mi Kolsch i Widmyer, bo podobne zdjęcia widziałam już choćby w „Contracted”, ale jak to zrobili. Minimalistyczna, a co za tym idzie mocno realistyczna charakteryzacja Sarah, z dnia na dzień ulegającej coraz bardziej wyrazistej destrukcji. Wręcz oddziałująca na odbiorcę zagubieniem i czystym przerażeniem swoim stanem bezbłędna warsztatowo, zakrwawiona Essoe, w panice pełzająca po podłodze. Spece od efektów w tej ostatniej półgodzinie projekcji zadbali dosłownie o każdy niuans – od rozpadu ciała głównej bohaterki, przez brudną atmosferę wszechobecnej degradacji po odpowiednio ciemną barwę i konsystencję sztucznej krwi KONIEC SPOILERA. Podejrzewam, że wyczucie makabry twórców „Starry Eyes” i jej odważne ukazanie zachwyci nawet stałych widzów kina gore, przyzwyczajonych do wszelkich wynaturzeń w kinie grozy.

„Starry Eyes” to perła współczesnego body horroru! Śmiały, idealnie zrealizowany krwawy film z przesłaniem skierowany głównie do fanów tego nurtu. Masowych polskich odbiorców raczej nie przekona, ale fanom twórczości Davida Cronenberga i Clive’a Barkera może dać nadzieję na rozkwit takiej stylistyki, o której obecnie pamięta już niewielu. WSPANIAŁA produkcja, o której długo nie zapomnę, pozostając z nadzieją na więcej takich niszówek.

4 komentarze:

  1. Właśnie zauważyłam, że dodali ten film na zalukaj.tv
    Nie byłam pewna, czy go obejrzeć, teraz wiem, że warto :)
    Pozdrawiam, Mz.Hyde

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałem wczoraj i jestem pod wrażeniem! Sceny rozpadu ciała Sary nie były przerysowane, do tego dostaliśmy równie realistyczne akty mordów. Świetnie zrealizowany, wciągający horror, który zmusza do myślenia. Dzięki za tę reckę bo dzięki niej wczorajszy seans mogę zaliczyć do udanych (ostatnio trafiam na same szmiry).

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie warto i to wszystko w tym temacie

    OdpowiedzUsuń