czwartek, 19 marca 2015

Najlepsze horrory 2013/2014

Głosowanie na Waszym zdaniem najlepsze horrory roku 2013 i 2014 dobiegło końca. Poniżej prezentuję zwycięskie tytuły.

1. „Obecność” (2013), reż. James Wan (USA) recenzja
19 głosów

Ghost story okrzyknięta jednym z najbardziej dochodowych filmów wszech czasów. Scenarzyści, Chad i Carey Hayes, inspirowali się rzekomo prawdziwą historią rodziny Perronów z lat 70-tych XX wieku. Bohaterami obrazu są między innymi badacze zjawisk paranormalnych, Ed i Lorraine Warren. Aby uwiarygodnić ich sylwetki odtwórcy tych ról, Patrick Wilson i Vera Farmiga, spędzili trochę czasu w towarzystwie Lorraine, która służyła im bezcennymi wskazówkami niemożliwymi do pozyskania z innych źródeł. Rzetelne podejście twórców do historii jakoby terroryzowanej przez byty z zaświatów rodziny Perronów tylko w części przyczyniło się do kasowego sukcesu „Obecności”. Najpopularniejszy współczesny reżyser horrorów nastrojowych, James Wan, z typowym dla siebie wyczuciem gatunku połączył dynamiczny montaż i nieprzesadzone, wiarygodne efekty specjalne ze stylizacją na lata 70-te. Ponadto zadbał o nieustającą akcję, nieprzewidywalne jump sceny oraz gęstą atmosferę niezdefiniowanego zagrożenia. I w ten sposób powstał film przez wielu widzów i krytyków określany mianem najlepszego horroru XXI wieku. Na 2016 rok zapowiedziano sequel „Obecności”, za reżyserię którego ponownie ma odpowiadać Wan, a za scenariusz bracia Hayes.

2. „Martwe zło” (2013), reż. Fede Alvarez (USA) recenzja
11 głosów

Remake kultowego horroru Sama Raimiego z 1981 roku, w niektórych kręgach określany, jako kolejna część serii. Reżysera, Fede Alvareza, osobiście wybrał pomysłodawca „Martwego zła”, współproducent uwspółcześnionej wersji Sam Raimi (za produkcję filmu odpowiadali również Robert Tapert i gwiazda starej trylogii, Bruce Campbell), co biorąc pod uwagę brak doświadczenia Alvareza w pełnym metrażu było decyzją zaskakującą. Jak się okazało Raimi dokonał właściwego wyboru – nowa wersja „Martwego zła” okazała się sukcesem kasowym i zdobyła sympatię większości krytyków, a nawet niektórych fanów pierwowzoru. Połączenie gore ze znakomicie ucharakteryzowanymi demonami i stricte nastrojowymi, bazującymi na emocjach scenami okazało się być przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Krążą plotki, że Alvarez, Raimi i Tapert pracują nad kolejną produkcją spod szyldu „Martwego zła”.

3. „Mama” (2013), reż. Andres Muschietti (Kanada, Hiszpania) recenzja
7 głosów

Osobliwa mieszanka dark fantasy i ghost story, wyprodukowana między innymi przez Guillermo del Toro, oparta na krótkometrażowym, zaledwie trzyminutowym obrazie Muschiettiego z 2008 roku. Połączenie dosłownego straszenia efektami komputerowymi z sekwencjami bazującymi na niepokojącej tajemnicy, z idealnie obliczonymi kulminacjami napięcia oraz trafny wybór daty premiery, niekonkurującej z innymi wyczekiwanymi produkcjami grozy przyczyniły się do komercyjnego sukcesu „Mamy”. Ale choć film zaskarbił sobie sympatię rzeszy odbiorców, w tym wielu krytyków nie udało mu się przekonać wszystkich sympatyków tradycyjnego straszenia.

4. „Babadook” (2014), reż. Jennifer Kent (Australia, Kanada) recenzja
6 głosów

Obsypany nagrodami i nominacjami australijski ukłon w stronę niemieckiego kina ekspresjonistycznego, wedle słów reżyserki i zarazem scenarzystki zainspirowany jej dziesięciominutowym obrazem z 2005 roku pt. „Monster”. Kręcąc „Babadooka” Kent postawiła na minimalizm, ograniczając efekty specjalne, ale równocześnie uwypuklając uniwersalne życiowe prawdy. Sama podkreśla, że scenariusz miał przede wszystkim traktować o trudach rodzicielstwa i strachu przed szaleństwem. Akcenty ze stylizowanym na maszkarę z kina ekspresjonistycznego potworkiem z książeczki dla dzieci miały za zadanie przede wszystkim spotęgować wszechobecną aurę paranoi i rzecz jasna złożyć należny hołd niemieckim produkcjom z pierwszych dekad XX wieku. Zachwyceni filmem Kent krytycy dopatrywali się w postaci Babadooka alegorii do tragicznej, pełnej smutku i samotności doli człowieczej.


5. „Starry Eyes” (2014), reż. Kevin Kolsch, Dennis Widmyer (USA, Belgia) recenzja
4 głosy

Wyróżniony na festiwalach filmowych niezależny body horror, nawiązujący zarówno do cronenbergowskiej tradycji tego nurtu, jak i współczesnych obrazów, typu „Contracted”. Akcję napędza motyw chorobliwego pragnienia młodej kobiety o zostaniu gwiazdą kina. Długi, stateczny wstęp bez pośpiechu wprowadza widza w delikatnie zarysowaną aurę szaleństwa i psychikę głównej bohaterki. Z biegiem trwania fabuły twórcy z doskonałym wyczuciem dramaturgii podrzucają sygnały świadczące o rychłej autodestrukcji, będącej następstwem marzeń o sławie i bogactwie. Obok akcentów stricte psychologicznych scenariusz obfituje w wątki rodem z kina satanistycznego, z jakże oryginalną formą podpisania cyrografu z diabłem oraz w rzecz jasna elementy rozpadu ciała i sekwencje krwawych mordów. W największym uproszczeniu „Starry Eyes” jest krytyką światka filmowego i swego rodzaju formą przestrogi dla ambitnych młodych ludzi, dążących do wytyczonego celu, bez zważania na ewentualne tragiczne konsekwencje swoich czynów. Minimalistyczna, z wyłączeniem finalnej eskalacji przemocy, realizacja i konsekwentne odżegnywanie się twórców od sprostania gustom masowych odbiorców (celowanie w niszę) paradoksalnie przekonało krytyków oraz sporą rzeszę widzów rzadko obcujących z body horrorami.

6. „Naznaczony: rozdział 2” (2013), reż. James Wan (USA, Kanada) recenzja
3 głosy

Po spektakularnym sukcesie „Naznaczonego” z 2010 roku tylko kwestią czasu było nakręcenie kolejnego filmu pod tym samym szyldem. Na krześle reżyserskim ponownie zasiadł najbardziej doceniany przez opinię publiczną współczesny twórca horrorów nastrojowych, James Wan, rozpoczynając fabułę od miejsca, w którym skończył się pierwowzór. Sequel „Naznaczonego” odniósł kasowy sukces, co zawdzięcza podpięciu się pod znany masowym odbiorcom tytuł, sławie reżysera i jego charakterystycznemu podejściu do kina grozy, kompilującemu tradycyjne straszenie, miejscami osnute klimatem rodem z ostatnich dekad XX wieku z nowoczesnym montażem i efektami specjalnymi. Choć film nie sprostał oczekiwaniom krytyków, utyskujących głównie na pozbawiony zaskoczenia, często kopiujący ograne motywy ghost stories scenariusz zdobył serca większości widzów. Tym samym motywując twórców do nakręcenia kolejnej części, tym razem wyreżyserowanej przez Leigha Whannella, która ukaże się w tym roku.

6. „The Possession of Michael King” (2014), reż. David Jung (USA) recenzja
3 głosy

Satanistyczny found footage, będący debiutem reżyserskim relatywnie dobrze zapowiadającego się twórcy, Davida Junga. Artysta przyznał, że kreację opętanego Michaela Kinga zainspirował Jack Torrance w wykonaniu Jacka Nicholsona w „Lśnieniu” z 1980 roku. Zdradził również, że tzw. kręcenie z ręki miało przede wszystkim ułatwić widzom „wejście w skórę głównego bohatera” oraz przekonująco zestawić subiektywizm dokumentalisty z podejściem naukowym. Przygotowując się do realizacji filmu Jung sporo czasu poświecił studiowaniu demonologii i nekromancji oraz oglądaniu innych straszaków, osadzonych w tej samej konwencji, aby upewnić się, które rozwiązania narracyjne, stylistyczne i fabularne najlepiej wypadają na ekranie. Ogrom pracy, jaki sobie narzucił, rzetelne podejście do sztuki nie zaprocentowało uznaniem krytyków, ale przynajmniej zapewniło mu grupkę oddanych, czujących takie klimaty widzów.

6. „The Canal” (2014), reż. Ivan Kavanagh (Irlandia) recenzja
3 głosy

Irlandzka ghost story, pokazująca szczególnie Amerykanom, jak we współczesnych czasach właściwie wyeksploatować ograne schematy. Według Kavanaugha, który oprócz reżyserii podjął się również napisania scenariusza kluczem do serc wielbicieli kina grozy nie jest innowacyjna fabuła tylko zgrabna realizacja. Eksperymentowanie z montażem i dźwiękiem oraz oszczędne epatowanie efektami komputerowymi na rzecz zaskakujących jump scen i realistycznych charakteryzacji niezdefiniowanych zagrożeń, jak trafnie przewidział Kavanaugh nie tyle zrekompensowały konwencjonalny scenariusz, ile uwypukliły jego opierające się próbom czasu pozytywne strony. Rzadko spotykane wyczucie prawideł, którymi rządzi się filmowy horror wespół ze znakomitą realizacją pokazało nawet wymagającym odbiorcom (w tym krytykom), że w znanych schematach, nawet po tak długoletniej ich eksploatacji, nadal tkwią niezmierzone pokłady potencjału.

7. „Następny jesteś ty” (premiera festiwalowa 2011, szeroka dystrybucja 2013), reż. Adam Wingard (USA, Wielka Brytania) recenzja
2 głosy

Dwa lata po pokazach premierowych przyszło czekać Adamowi Wingardowi i scenarzyście „Następny jesteś ty” Simonowi Barrettowi na szeroką dystrybucję ich dzieła, pomimo pozytywnych recenzji krytyków, którym dane było obejrzeć film na festiwalach. „Następny jesteś ty” najkrócej można podsumować słowem „dziwoląg” w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Scenariusz jest pastiszem slasherów i home invasion. Dowcipna, miejscami makabryczna i trzymająca w napięciu realizacja nie zaskarbiła sobie sympatii wielbicieli czystości klasowej, ale poszukiwaczom oryginalnych, pastiszowych dzieł, znających reguły, jakimi rządzą się dwa wyśmiewane przez Wingarda i Barretta popularne nurty kina grozy owe dzieło dostarczyło sporo frajdy. Wymykające się ciasnym ramom gatunkowym wyróżniło się na tle innych współczesnych rąbanek na tyle, aby zwrócić uwagę spragnionych innowacyjności odbiorców na dalszy przebieg artystycznej kariery Wingarda i Barretta, czego dowodem jest popularność ich najnowszego filmu pt. „Gość”.

7. „Annabelle” (2014), reż. John R. Leonetti (USA) recenzja
2 głosy

Rzekomo częściowo oparty na faktach spin-off i zarazem luźny prequel hitowej „Obecności” Jamesa Wana, który wraz z Peterem Safranem podjął się wyprodukowania „Annabelle”. Scenariusz, napisany przez Gary’ego Daubermana traktował o początkach rzekomo nawiedzonej lalki, obecnie przechowywanej w muzeum demonologów Eda i Lorraine Warrenów w Monroe w stanie Connecticut. Gatunkowo „Annabelle” najbliżej do horroru satanistycznego i to silnie nawiązującego do „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego, ale można w nim odnaleźć również cechy klasycznego nawiedzenia – przez byt tkwiący w tytułowej lalce. Wedle obiegowych opinii największą siłą filmu jest zapewne zainspirowana „Obecnością” stylizacja obrazu na lata 70-te XX wieku oraz przez większą część seansu delikatnie nakreślona aura niezdefiniowanego zagrożenia. Krytycy i wymagający widzowie narzekali natomiast na sztuczne efekty komputerowe, szczególnie przy kreacji demona tudzież diabła oraz niewywierające pożądanego efektu jump sceny. Pomimo mieszanych recenzji „Annabelle” zarobiła dość, aby wymusić na branży filmowej rozważania na temat ewentualnego sequela.

9 komentarzy:

  1. "Obecność" oraz "Annabele", ponieważ te dwa filmy są ze sobą związane. Resztę muszę nadrobic :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Obecność" jest jednym z lepszych filmów jakie ostatnio oglądałam, przede mną jeszcze „Annabelle”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ANNABELLE.FILM DO NICZEGO

      Usuń
    2. ANNABELLE JEST DO NICZEGO,SZAJS A JESTEM MIŁOŚNIKIEM HORRORÓW,WIĘC WIEM CO PISZE.

      Usuń
    3. Tak, piszesz bez sensu :) Jesteś miłośnikiem horrorów - super, ja też. Ale to, że lubisz je oglądać i znasz/oglądałeś/łaś ich dużo, a Annabelle nie przypadła ci do gustu, nie ma znaczenia. Jeśli jesteś miłośnikiem to nie możesz powiedzieć " O, to mi się nie podoba więc jest do dupy!"....Po prastu może nie wpadła w twój gust, mi się bardo spodobała :) A i radzę nigdy nikogo nie zniechęcać do oglądania czegoś. Tobie się nie spodobało, ale może ktoś inny straci szansę zobaczenia czegoś, co bardzo przypadnie mu do gustu?

      Usuń
  3. Z wymienionych przez Ciebie filmów najbardziej przypadł mi do gustu „Babadook” oraz remake "Martwego Zła". Być może dlatego, że reszta jest dla mnie mniej więcej na zbliżonym poziomie. No może oprócz „Następny jesteś ty” ;-)

    Pozdrawiam

    CAT
    http://catinthewell.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, nie jest ze mną tak źle jak myślałem - aż pięć filmów z tej listy zaliczyłem :) Nie wszystkie co prawda bym na topce umieścił, ale o gustach się nie dyskutuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Babadook to nie jest horror tylko komedia/thriller... jak to jest straszne to ja jestem księżniczka disneya... Fakt, klimat swój ma, ale straszny nie jest, a jak na ekranie pojawi się rzekomy potwór to jest większa beka niż przerażenie

    OdpowiedzUsuń