środa, 4 marca 2015

„Poker Night” (2014)


Młody detektyw, Stan Jeter, zostaje porwany przez seryjnego mordercę i pedofila. Zamaskowany oprawca zamyka go w piwnicy i poddaje psychicznym oraz fizycznym torturom. W sąsiednim pomieszczeniu przetrzymuje jego dziewczynę, Amy, którą wykorzystał do schwytania Jetera. Coraz bardziej wycieńczony policjant przypomina sobie wieczór pokera organizowany przez jego bardziej doświadczonych kolegów dla nowych detektywów. Gra jest tylko pretekstem do snucia pouczających opowieści, związanych z pracą w wydziale zabójstw. Znajdujący się w śmiertelnym niebezpieczeństwie Jeter postanawia wykorzystać rady kolegów w walce z seryjnym mordercą.

Specjalizujący się głównie w serialach kryminalnych i dokumentalnych Greg Francis nie zadowolił krytyków filmowych swoim pełnometrażowym thrillerem, zatytułowanym „Poker Night”. Francis zrealizował tę produkcję na potrzeby systemu „wideo na żądanie” na podstawie własnego scenariusza. I to głównie do niego krytycy mieli zastrzeżenia. Zarzucano mu chaotyczność, irytujące wstawki komediowe i mnogość nieprzystających do głównego wątku retrospekcji. W przeciwieństwie do tak zwanych znawców kina zwykli amerykańcy widzowie byli raczej zadowoleni z niewątpliwego eksperymentu Francisa.

Na ogół nie podzielam zdania krytyków, ale w tym przypadku muszę przyznać im rację. Największą bolączką „Poker Night” jest rozproszony scenariusz, zbyt wielkie eksperymentowanie z konwencją psychothrillerów, którego poszczególne akcenty nie łączą się w zadowalająco spójną całość. Zaczyna się szablonowo – poznajemy głównego bohatera i zarazem narratora filmu, Stana Jetera (w tej roli przyzwoity aktorsko Beau Mirchoff), który próbując ratować swoją dziewczynę Amy (równie dobra Halston Sage) z rąk seryjnego mordercy sam wpada w jego sidła. Zostaje przetransportowany do pomieszczenia piwnicznego, w którym zaczyna przypominać sobie przeszłe wydarzenia. Szczególnie noc pokera połączoną z opowieściami jego starszych kolegów detektywów. I tutaj zaczynają się schody. Retrospekcje w retrospekcjach, w których to Stan występuje w roli opowiadającego bądź jako osoba przyglądająca się danym wydarzeniom z boku to krótkie sekwencje zamkniętych spraw morderstw z morałem na użytek nowego. Dowcip przeplata się w nich z tragedią – na przykład wizualizacja żartu mężczyzn, że jakoby to nie policjant bije podejrzanego tylko on sam się krzywdzi (kpina ze znanej linii obrony brutalnych gliniarzy) i dramat chłopca wykorzystywanego seksualnie przez własnych rodziców. Francis zauważalnie kręcił film z przymrużeniem oka, nie stroniąc również od mocniejszych scen. I to nie tylko w retrospekcjach z retrospekcji, ale też obrazując teraźniejsze wydarzenia w piwnicy seryjnego mordercy. Przyklejenie Jetera do ściany i odrywanie jego twarzy od powierzchni wraz ze skórą robi całkiem realistyczne wrażenie, ale jest zdecydowanie jedyną pomysłową sceną fizycznego nękania ofiary. Natomiast snucie przez zabójcę historii swojego życia na użytek Jetera, podczas wizualizacji której cały czas ma na sobie maskę jest tak dalece przerysowane, na siłę prześmiewcze, że zamiast bawić tylko irytuje. Całość wywoływała u mnie wrażenie przekombinowania – tak jakby Francis nie mógł się zdecydować, czy kręci film na poważnie, czy parodię gatunku, ale liczne sygnały wysyłane przez narratora kazały mi wytrwać przed ekranem, ażeby przekonać się, jak to wszystko się ze sobą zazębi. I jeden motyw (tożsamość Amy) rzeczywiście logicznie i zaskakująco splata się z paroma retrospekcjami, ale na tym koniec, bowiem wbrew oczekiwaniom wszystko, co zobaczyliśmy wcześniej nie ma większego znaczenia dla dalszego rozwoju fabuły. Retrospekcje sobie, a teraźniejszość sobie, co w efekcie daje solidnie zrealizowaną, dynamicznie zmontowaną opowiastkę, składającą się z bezładnie porozrzucanych ujęć. Francis zauważalnie kpi tutaj z oczekiwań widzów, wypracowanych przez lata obcowania z konwencją psychothrillerów. Pytanie tylko, czy taki od początku był zamysł scenariusza, czy jest to jedynie próba przykrycia braku pomysłu na rozwinięcie przypadkowych scen? Odniosłam wrażenie, że raczej to drugie.

Opowieści z nocy pokera wbrew oczekiwaniom nie zostały należycie wplecione w gierkę psychologiczną Jetera z jego przebiegłym oprawcą, ale pod koniec dużą rolę w fabule odgrywają niektórzy starsi koledzy protagonisty (szczególnie zwraca uwagę udział znakomitego Rona Perlmana). Ich zachowanie, jak na doświadczonych policjantów miejscami jest trochę nieprzemyślane, ale to w porównaniu do zamknięcia całej historii w ogóle nie irytuje. Tożsamość sprawcy, jego motywy i wreszcie finał są tak mało charakterystyczne (nie wspominając już o braku jakiegokolwiek zaskoczenia), że jeszcze bardziej rozmywają i tak miałki scenariusz. UWAGA SPOILER Fabuła pozostawiała pole do intrygującego finalnego motywu wypróbowania nowego w ekstremalnych warunkach przez doświadczonych policjantów. Gdyby Francis z nich uczynił oprawców, którzy chcieli tylko sprawdzić wytrzymałość na stres młodego, ale z uwagi na nieprzewidziany rozwój wypadków padli ofiarą Jetera zakończenie całkiem znośnie zazębiłoby się z wcześniejszymi wątkami. Ale scenarzysta nie skorzystał z tej szansy, serwując nam zwykłego, nieznanego mordercę pragnącego zemsty i bohaterskiego policjanta, któremu udaje się wydostać z pułapki. Gdyby jeszcze film zakończono w momencie wrobienie Jetera w te zbrodnie to pomimo często pojawiającego się w kinie grozy takiego motywu przynajmniej twórcy nie pozostawiliby mnie ze znienawidzonym happy endem. Ale nie, brak relacji przyczynowo-skutkowej z retrospekcjami Francisowi nie wystarczało, musiał jeszcze zasygnalizować widzom, że po wyjściu z więzienia Jeter żył długo i szczęśliwie… KONIEC SPOILERA.

Naprawdę starałam się znaleźć w tym filmie coś, co skutecznie przyciągnęłoby moją uwagę. Tym bardziej, że umiejętna realizacja nie zapowiadała półamatorskiej produkcji nakręconej przez kogoś, kto nie ma żadnego doświadczenia w gatunku. Solidna praca operatorska mogła dopomóc Gregowi Francisowi w stworzeniu naprawdę mrocznego klimatu i iście elektryzującej opowieści, gdyby tylko nie uparł się na ciągłe odwracanie uwagi widza niemającymi większego znaczenia dla fabuły retrospekcjami i gdyby wymyślił coś zaskakującego na koniec. Wydumany scenariusz zaprzepaścił potencjał, tkwiący w realizacji, ale to tylko moje zdanie. Jest duża szansa, że spore grono osób zapała sympatią do takiego eksperymentowania z konwencją psychothrillera, zważywszy na w większości entuzjastyczne opinie amerykańskich widzów. Mnie „Poker Night” nie przekonał, ale to wcale nie znaczy, że nie znajdzie w Polsce swoich fanów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz