poniedziałek, 20 kwietnia 2015

„2001 Maniacs” (2005)


Trzech zaprzyjaźnionych studentów postanawia spędzić przerwę wiosenną na Florydzie. Po drodze zatrzymują się w malowniczej wiosce Pleasant Valley, zamieszkałej przez dwa tysiące jeden Południowców. Tutejsza społeczność obchodzi właśnie jubileusz na cześć wojny secesyjnej. Z tej okazji skłaniają studentów i pięcioro innych przyjezdnych do skorzystania z ich gościny i wspólnego świętowania. Skuszeni kobiecymi wdziękami i nieodpłatnym ucztowaniem młodzi ludzie z entuzjazmem przystają na tę propozycję, nie wiedząc jeszcze, że mieszkańcy Pleasant Valley planują złożyć ich w ofierze.

Pełnometrażowy debiut reżyserski Tima Sullivana, do którego scenariusz napisał wspólnie z Chrisem Kobinem na podstawie filmu Herschella Gordona Lewisa z 1964 roku, powszechnie uważanego za pierwszą produkcję gore. Remake wyprodukowali między innymi Scott Spiegel, który wyreżyserował „Od zmierzchu do świtu 2”, „Hostel 3” i kilka innych, mniej znanych obrazów oraz Eli Roth, którego z kolei nie trzeba nikomu przedstawiać.

„2001 Maniacs” to horror komediowy, z którego przebija niczym nieskrępowana zabawa gatunkiem. Widać, że ekipa miała na planie sporo frajdy, ale nie do końca rzutowała ona na mój odbiór tej pozycji. Jak to zwykle w takich połączeniach dwóch zgoła odmiennych gatunków bywa akcenty komediowe przyćmiły elementy stricte horrorowe. Początek nastroił mnie pozytywnie, głównie za sprawą taniej realizacji, wywołującej skojarzenia z kinem grozy lat 70-tych XX wieku, którą psuła jedynie aparycja protagonistów. Wypacykowani, skąpo odziani, nabuzowani hormonami młodzi ludzie reprezentowali komediową stronę „2001 Maniacs” – wyglądali, jakby właśnie porwano ich z planu jakiejś głupiutkiej, współczesnej, młodzieżowej, amerykańskiej komedyjki. Kontrastować z nimi mieli mieszkańcy Pleasant Valley, na czele których stał charyzmatyczny burmistrz, major George W. Buckman, idealnie wykreowany przez legendę kina grozy, Roberta Englunda i ekscentryczna babcia Boone, w rolę której wcieliła się również znana wielbicielom horrorów Lin Shaye. Eli Roth też mógł zaprezentować swoje zdolności aktorskie, w epizodycznej rólce pomysłowego autostopowicza. Cała społeczność Pleasant Valley, co prawda stała po „złej stronie mocy”, ale w ich charakteryzacji zabrakło mi brudu, którym przede wszystkim odznaczali się szaleńcy w kinie grozy lat 70-tych i 80-tych. Przypomnijmy sobie chociażby odstręczającą rodzinkę kanibali z hooperowskiej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Zresztą Sullivan jedną sceną oddał hołd temu kultowemu dziełu. Konsumowanie mięsa przyjezdnej dziewczyny podczas kolacji zorganizowanej przez babcię Boone, co prawda ma charakter przede wszystkim prześmiewczy, ale nie ociera się to o parodię na tyle, aby dopatrywać się złej woli twórców w stosunku do oryginalnej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Antagonistów pozbawiono odstręczającej charakteryzacji (wyłączając robaki wypadające z oczodołu Buckmana), ale ich demoniczno-groteskowy charakter na szczęście podkreślono szaleńczymi, oderwanymi od rzeczywistości osobowościami. Otóż, nasi Południowcy żyją sobie na odizolowanym od świata kawałku ziemi, bez bieżącej wody, prądu i innych zdobyczy cywilizacyjnych. Przywdziewają XIX-wieczne stroje, jakby nadal egzystowali w tamtych czasach, ale choć na pierwszy rzut oka reprezentują konserwatywną mentalność twardych amerykańskich południowców szybko dają naszym protagonistom do zrozumienia, że są bardziej wyzwoleni seksualnie od nich. Damska część społeczności Pleasant Valley chętnie korzysta ze swoich wdzięków, aby urozmaicić jankesom pobyt na ich wsi. Chociaż w decydujących momentach wyzwolone kuzyneczki wolą oddawać się wzajemnym pieszczotom, z wyłączeniem podnieconego, obserwującego ich studenta, a biuściasta mleczarka woli raczej potraktować swojego przygodnego partnera kwasem, aniżeli zaspokoić go seksualnie. Za to odżegnywanie się od dosadnych scen erotycznych muszę twórców pochwalić – oczywiście mamy tutaj sporo nagich piersi oraz relacji homoseksualnych, ale w ogólnym rozrachunku bohaterowie więcej konwersują o seksie, aniżeli go uprawiają (przynajmniej przed oczami widzów).

Wszystkie koszmarnie rozpisane dialogi miały za zadanie bawić odbiorców, ale mnie udało się scenarzystom rozśmieszyć tylko raz – podczas „jakże błyskotliwej” sentencji Buckmana, który stwierdza, że kiedyś myślał, iż bez żadnych konsekwencji może puszczać wiatry, aż narobił w spodnie (w oryginale artykułuje to oczywiście bardziej wulgarnie). Poza tym w wymuszonych tekstach, z ust protagonistów, w dodatku „kwadratowo” wygłaszanych, nie zauważyłam nic zabawnego – już bardziej żałosnego. Ale groteskowy wydźwięk filmu, oprócz tytułowych szaleńców, podratowały liczne, pomysłowe sceny mordów. Rażąco sztuczne (ale takie miały być) eliminacje protagonistów, spośród których na największą uwagę zasługuje odrywanie kończyn dziewczyny z wykorzystaniem koni, parodia palowania: pręt wbity w odbyt i wychodzący ustami i wreszcie wspomniane już wlewanie do wnętrza chłopaka za pomocą gumowej rurki żrącego kwasu. Ponadto mamy odgryzanie penisa, kanibalizm, przecięcie jadącej na motorze parki drutem kolczastym i rzecz jasna latające po całym planie ludzkie kończyny, które są tak „gumowe”, że chyba żaden widz nie poczuje się zniesmaczony. Nie to zresztą było nadrzędnym celem twórców – sceny gore podobnie jak dialogi miały przede wszystkim śmieszyć i w moim przypadku lepiej wywiązały się z tego zadania, aniżeli wymuszone teksty bohaterów.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby za remake filmu Lewisa zabrał się Rob Zombie o wiele zgrabniej zrównoważyłby akcenty komediowe z grozą. Niedoświadczony Sullivan bardziej skłonił się w stronę tego pierwszego gatunku. Efekt jest średni, ale myślę, że wielbiciele takich groteskowych „dziwolągów”, jeśli nawet nie będą pod wrażeniem to może przynajmniej unikną nadmiernej nudy podczas projekcji. Ot, taki kolejny „zapychacz czasu” na jeden raz, który mógłby być czymś więcej (bo potencjał był), gdyby bardziej dopracować scenariusz. No, ale chyba zarobił wystarczająco, bo w 2010 roku Tim Sullivan pokazał światu sequel, zatytułowany „Zemsta Południa”, o wiele chłodniej przyjęty przez opinię publiczną, aniżeli „2001 Maniacs”.

2 komentarze: