poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Henry James „W kleszczach lęku”


Młoda guwernantka podejmuje się opieki nad dwójką sierot na zlecenie ich wuja w wiktoriańskim dworze we wsi Bly. Początkowo jest zachwycona ośmioletnią Florą i dziesięcioletnim Milesem, ale kiedy zaczyna widywać zjawy poprzedniej guwernantki i sługi jej pracodawcy nabiera przekonania, że dzieci coś przed nią ukrywają. Wraz z gosposią, panią Grose, stara się chronić ich dusze przed nieczystymi siłami.

Po raz pierwszy wydana w 1898 roku najsłynniejsza powieść amerykańsko-brytyjskiego pisarza, Henry’ego Jamesa. Tekst latami był przedmiotem sporów akademickich – analizowany pod każdym możliwym kątem podzielił badaczy literatury i krytyków na kilka obozów, optujących za różnymi interpretacjami problematyki „W kleszczach lęku”. Ponadto powieść wielokrotnie przenoszono na ekran. Najbardziej doceniono adaptację Jacka Claytona z 1961 roku, która moim zdaniem jest dobrym, klimatycznym reprezentantem gotyckich ghost stories, ale w porównaniu do literackiego pierwowzoru wypada bardzo jednoznacznie.

Powieść rozpoczyna krótki prolog przytoczony przez bezimiennego narratora (w domyśle mającego udawać samego autora) koncentrujący się na ludziach raczących się opowieściami z dreszczykiem. Podobny wątek w późniejszych latach w swojej twórczości będą poruszać między innymi Stephen King („Metoda oddychania”) i Peter Straub („Upiorna opowieść”). Właściwa akcja książki następuje z chwilą rozpoczęcia lektury wspomnień z pobytu w Bly, spisanych przez pewną bezimienną guwernantkę. W dalszych partiach powieści to ona przyjmie rolę narratorki, ale chociaż sam zabieg „opowieści w opowieści” był całkiem ciekawym pomysłem już rezygnacja z jego domknięcia, przybliżenia reakcji słuchaczy w epilogu, pozostawia spory niedosyt. Tak jakby James zapomniał o tym wstępnym wątku, chociaż z drugiej strony biorąc pod uwagę wszystko inne zapewne uczynił to rozmyślnie, ażeby dodatkowo zdezorientować czytelników.

Historia młodej guwernantki nosi wszelkie znamiona gothic ghost story. Wiktoriański dworek, zamieszkały przez dwójkę dzieci i nieliczną służbę, skrywający przerażające tajemnice, niechlubne wydarzenia z przeszłości, rzutujące na teraźniejszość. Ale już konstrukcja narracyjna każe brać pod uwagę inną interpretację „W kleszczach lęku”, pomimo zapewnień samego autora, że podczas spisywania tej opowieści kierowała nim chęć stworzenia typowej ghost story. Wszystkie wydarzenia rozgrywające się w starym, ale okazałym domostwie w Bly poznajemy z subiektywnego punktu widzenia – młodej, narcystycznej nauczycielki oraz opiekunki Milesa i Flory, wynajętej przez ich odżegnującego się od wszelkiej odpowiedzialności wuja, mieszkającego w Londynie. Nieograniczona władza nad służbą i młodymi wychowankami, jaką skwapliwie przekazał jej pracodawca, co prawda nie objawia się w stosunku do służby żadnym dyktatem, ale napełnia główną bohaterkę przekonaniem o swojej wyjątkowości. Aby podporządkować sobie wolę innych guwernantka korzysta raczej z siły swojej perswazji, aniżeli wyraźnego zaznaczania swojej wyższości. Doskonale widać to na przykładzie jej relacji z dobrotliwą analfabetką, gosposią Grose. To od niej dowiaduje się, że w przeszłości Milesa i Flora przebywali pod opieką guwernantki panny Jessel i sługi jej pracodawcy, Petera Quinta. Z enigmatycznych wypowiedzi pani Grose nie sposób wyklarować sobie jasnego obrazu ówczesnej sytuacji Flory i Milesa. Nie ulega wątpliwości, że owa parka miała romans, a dzieci darzyły ich bezwarunkową miłością i oddaniem, czyli podobnie jak naszą główną bohaterkę. Bezimiennej narratorce jednak owe fakty wystarczą do wypracowania sobie jakiejś przerażającej teorii, której jednak nie zdradza czytelnikom (ja podejrzewałam pedofilię). Każde w jej mniemaniu niepokojące zachowanie dzieci jest dowodem traumy, jaką przeżyli i poddawania się woli duchów swoich poprzednich opiekunów. Choć narratorka obiektywnie zauważa, że w ich postępowaniu nie widać żadnych oznak zepsucia wcale jej to nie powstrzymuje przed konkluzją, że Miles i Flora prowadzą z nią osobliwą grę, mającą na celu uśpić jej czujność. Innymi słowy mamy tutaj do czynienia z typową cechą bohaterki gotyckiej – rozbuchaną wyobraźnią, której kobieta nie jest w stanie oddzielić od rzeczywistości. Bądź odważną jednostką, która samotnie stawia czoła zjawom, gnieżdżącym się w domu w Bly i dybiącym na dusze niewinnych dzieci.

Jak przystało na reprezentanta realizmu psychologicznego Henry James unika dosadnej ingerencji sił nadprzyrodzonych w życie mieszkańców dworku. Duchy widuje jedynie narratorka, oraz w jej mniemaniu Miles i Flora, ukrywający przed nią ten fakt, ale ich każdorazowa manifestacja jest właściwie wyjałowiona z wszelkiego klimatu grozy. Głównie za sprawą kreowania tych (i wszystkich innych) zdarzeń przez pryzmat emocji guwernantki. Zamiast skupić się na drobiazgowych opisach miejsc, aury i aparycji duchów James zagłębia się w psychikę głównej bohaterki, pokazując jak jej umysł reaguje na owe niecodzienne zjawiska. Rysowi psychologicznemu postaci istotnie nie można niczego zarzucić – operując złożonymi, długimi zdaniami, mnogością epitetów i synonimów autor wykreował wielowymiarową, prawdziwie zagadkową, egzaltowaną bohaterkę, z którą łatwo się utożsamić, ale równie łatwo ją potępić. Taka konstrukcja narracyjna ma więc swoje plusy, ale niestety równocześnie przez owy zabieg powieść traci na klimacie. A szkoda, bo samo miejsce akcji obiecywało prawdziwie niepokojącą, gotycką historię – wystarczyło jedynie dopracować kilka szczegółów, z czego autor nie skorzystał.

„W kleszczach lęku” to opowieść oparta na niuansach, niedopowiedzeniach, które można interpretować w dowolny sposób, przy czym każde wyjaśnienie właściwej problematyki pozostawia jakieś „ale”. UWAGA SPOILER Na podobnym zamyśle, acz przedstawionym w o wiele lepszym stylu bazowała w XX wieku Shirley Jackson pisząc swoje arcydzieło zatytułowane „Nawiedzony” KONIEC SPOILERA. Liczne podteksty, strzępy informacji, które można różnie odczytywać oraz pozostawiające więcej pytań aniżeli odpowiedzi wielorakie interpretacje zaskarbiły sobie szacunek zarówno krytyków, jak i wielbicieli ambitnej literatury. I gdyby rozpatrywać „W kleszczach lęku” jedynie przez taki pryzmat należałoby oddać jej należyty hołd. Gorzej wypada w porównaniu z innymi kultowymi dziełami literatury grozy. Inaczej mówiąc rzecz przeznaczona przede wszystkim dla wielbicieli powieści psychologicznych, aniżeli fanów horroru, choć niewykluczone, że ci drudzy dopatrzą się w niej atmosfery podskórnej grozy, której ja zauważyłam jedynie zalążki. A to za mało, żebym mogła polecić tę książkę akurat tej grupie – choć jak już mówiłam koneserów historii psychologicznych zachęcam do lektury.

1 komentarz:

  1. "ja podejrzewałam pedofilię" - Też o tym myślałam. Ogólnie bardzo podobała mi się ta opowieść, pozwala na wiele domysłów, a to jest fajne. :) Tylko polski tytuł nietrafiony.

    OdpowiedzUsuń