sobota, 9 maja 2015

„Krwawe dziedzictwo” (2013)


Brett Ethos kształci się w seminarium duchownym, pragnąc sprostać marzeniom zmarłej matki. Kiedy dziedziczy po krewnych domek w lesie wraz z czwórką znajomych postanawia spędzić w nim weekend. Po drodze młodzi potrącają psa, który chwilę później znika i spotykają strażnika, który obiecuje sprowadzić kogoś, kto odholuje ich popsuty samochód. Niecierpliwi turyści ruszają jednak do domku Bretta pieszo. Wkrótce odkrywają, że coś śmiertelnie niebezpiecznego grasuje w tych lasach.

Pierwszy horror w reżyserskiej karierze Matta Thompsona, który udowadnia, że to samowystarczalny artysta. Twórca nakręcił „Krwawe dziedzictwo” na podstawie własnego scenariusza, wykreował postać głównego bohatera oraz był współproducentem filmu. Takie „łapanie się wszystkiego” zdaje egzamin w wykonaniu bardziej doświadczonych artystów, ale Thompson dopiero rozpoczyna swoją reżyserską przygodę i zauważalnie potrzebuje wsparcia od bardziej wytrawnych twórców, aby się rozwinąć.

Horrory propagujące motyw grupki przyjaciół, która gdzieś tam wyjeżdża zazwyczaj celują w gusta mniej wymagających odbiorców, poszukujących czegoś lżejszego na urozmaicenie wieczoru. Ich scenariusze rzadko pretendują do czegoś głębszego, na ogół nie eksperymentują z formą przekazu i nie starają się niczego komplikować. Tak też jest i w „Krwawym dziedzictwie”. Pierwsza połowa filmu koncentruje się na piątce młodych ludzi, która przyjeżdża do domku w lesie jednego z nich. Z całej tej ferajny tylko główny bohater, Brett Ethos, wyróżnia się czymś oryginalnym na tle protagonistów innych tego typu filmów. Otóż, chłopak odbiera nauki w seminarium, po weekendzie ma przejść święcenia i zostać księdzem, ale ma wątpliwości, czy obrał właściwą drogę życiową. Na jego niezdecydowanie wpływa fakt, że od lat podkochuje się w Katie, która również wybrała się na wycieczkę do jego chatki oraz nie jest przekonany, czy w ogóle wierzy w istnienie Boga. Jego wiarę zachwiała tragiczna śmierć rodziców, w drodze do rzeczonego domku w lesie. Brettowi Thompson poświęcił zdecydowanie najwięcej uwagi (aczkolwiek nie przyłożył się należycie do wykreowania jego postaci), ale podczas tej pierwszej statecznej połowy filmu podrzucił również jakieś strzępy informacji o jego przyjaciołach. Wyłania się z nich obraz kilku konwencjonalnych osobowości – bogaty macho i jego posłuszna dziewczyna o blond włosach (jakżeby inaczej), racjonalna sympatia głównego bohatera, będąca idealnym materiałem na final girl i wreszcie prowadzący długie rozmowy z samym sobą żartowniś, najlepiej czujący się w swoim własnym towarzystwie. Tego typu filmy najczęściej przykuwają moją uwagę monotonnymi wprowadzeniami w akcję. Brak innowacyjności w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadza, znajduję nawet upodobanie w szukaniu oczywistych nawiązań do innych horrorów, dlatego też bez irytacji przyjęłam podobieństwo kilku motywów do „Śmiertelnej gorączki” (nawet znalazło się miejsce na wypoczynek nad jeziorem). Natomiast w drodze do chatki protagoniści spotykają podejrzanie zachowującego się strażnika leśnego, co zaznajomionym z kinem grozy odbiorcom zapewne miało zasygnalizować powtórkę z remake’u „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, ewentualnie z „W głębi lasu”. Thompson zauważalnie świadomie zmiksował kilka ogranych motywów, tak jakby miał podobny pogląd na kino grozy do mojego – po co silić się na oryginalność, jak eksploatowanie schematu również ma swój urok?

Scenarzysta długo utrzymuje widzów w niepewności, co do właściwej problematyki filmu. Z prologu wiemy jedynie, że dotyczy to waśni Indian z Amerykanami, i że na ród Ethosów rzucono jakąś klątwę. Chwali się, że Thompson musnął ten problem Zachodu, ale w zalewie akcji w dalszej partii filmu zapomniał należycie go rozwinąć. Fabułę dynamizuje scena zniknięcia dwójki turystów, która rozbiła obóz na brzegu jeziora, w pobliżu domku Bretta. Młodzi rano zastają jedynie zakrwawiony namiot, żadnych ciał, a chwilę potem stają oko w oko z prawdziwym koszmarem. Owo zagrożenie, dzięki minimalistycznej charakteryzacji prezentuje się całkiem znośnie (choć nie odstręczająco, czy niepokojąco), ale późniejszym scenom mordów zdecydowanie brakuje polotu. Mało widowiskowe, często rozgrywające się poza wzrokiem widzów eliminacje protagonistów przeplatają się z sekwencjami chaotycznej bieganiny po lesie i to w dodatku podanej bez poszanowania napięcia, czy klimatu grozy i wyalienowania. Przyzwoicie potęgowana aura tajemnicy (co do zagrożenia i klątwy rzuconej na Ethosów) podczas pierwszej partii filmu przekształca się w typową rąbankę, a rozwiązanie całej intrygi nie zaskakuje niczym szczególnym. Ot, fabułka jakich wiele, która może i by nie rozczarowywała, gdyby twórcy pokusili się o wygenerowanie duszącego klimatu i zaakcentowanie survivalowych aspektów scenariusza.

Średniak? Dla mnie tak. Pierwsza, stateczna połowa filmu, całkiem udana, jeśli oczywiście znajduje się upodobanie w oglądaniu maksymalnie konwencjonalnych, niewymagających myślenia horrorów spod znaku „grupa przyjaciół wyjeżdża”. Ale druga niestety udowadnia, że Thompson nie wyczuł jeszcze reguł rządzących gatunkiem, nie potrafi należycie, z poszanowaniem klimatu oddać ich na ekranie, chociaż jeśli jeszcze troszkę popracuje może zaskoczyć nas jakąś zapadającą w pamięć rąbanką. Na razie się wprawia i to niestety widać w „Krwawym dziedzictwie”.

6 komentarzy:

  1. No to się zawiodłam. Niestety mam już dość horrorowych średniaków.
    Oglądałaś film pt. "Zejście"? Jesli nie to polecam, a jeśli tak to dawaj mi tu szybko link do recenzji.
    Oo ! Widzę, ze KIng ma na Twoim blogu osobną etykiete :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam.
      Link: http://horror-buffy1977.blogspot.com/2012/12/zejscie-2005.html

      Usuń
    2. A "Coś za mną chodzi" widziałaś? Jak tak to proszę o link.

      Usuń
    3. Hehe, nawet jeszcze nie widziałam, a co dopiero o recenzji mówić;) Jutro postaram się wrzucić coś o tym filmie.

      Usuń
  2. Wczoraj pisałem recenzję, ale nie skończyłem. Film jest mniej więcej na takim poziomie jak Ani drgnij. Troszkę powyżej średniej dla podobnych mu niezależnych produkcji. Mimo, że ten poprzedni był bardziej oryginalny, to na tym bawiłem się lepiej. Takie 6/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie masz rację. Inna tematyka, ale zbliżona a la telewizyjna realizacja. Porównując te dwa filmy nie jestem w stanie wyróżnić jednego - oba to dla mnie czyste przeciętniaki na jeden raz.
      Dokończ reckę! Z chęcią przeczytam.

      Usuń