niedziela, 7 czerwca 2015

Jefferson Bass „Kości z Awinionu”


Miranda Lovelady, asystentka antropologa i właściciela Trupiej Farmy, Billa Brocktona, pomaga znajomemu archeologowi, Stefanowi Beauvoirowi, w pracy w Awinionie. Kiedy w pałacu papieskim zostają znalezione wiekowe kości, w ossuarium zamurowanym w ścianie, kobieta sprowadza do Francji swojego szefa. Charakterystyczne uszkodzenia kości i rekonstrukcja twarzy czaszki, która ujawnia niezwykłe podobieństwo do podobizny na Całunie Turyńskim każą przypuszczać, że przypadkiem odkryto szkielet Jezusa Chrystusa. Brockton jest jednak przekonany, że kości pochodzą z okresu średniowiecza. Kiedy wieść o znalezieniu domniemanych szczątków Jezusa Chrystusa dociera do fanatyków religijnych życiu naukowców zaczyna zagrażać śmiertelne niebezpieczeństwo.

Siódmy tom cyklu „Trupia Farma”, a czwarty wydany w Polsce, autorstwa dziennikarza Jona Jeffersona i założyciela pierwszego na świecie ośrodka badań nad rozkładem ludzkich zwłok, Billa Bassa. Dwie odsłony serii, które dotąd przeczytałam, „Kości zdrady” i „Złodziej kości”, zachęciły mnie do sięgnięcia po kolejny wydany w Polsce tom „Trupiej Farmy”, tym bardziej, że przylgnęła do niego etykietka najbardziej ambitnego dokonania Jeffersona i Bassa w całej ich pisarskiej karierze. Takie opinie recenzentów były podyktowane głównie wtłoczeniem w fabułę książki autentycznych postaci, przybliżeniem ich skrótowych biografii i zapełnieniem luk, jakże fascynującymi fikcyjnymi wątkami.

„Idź, sprzedaj wszystko, a pieniądze rozdaj biednym. Czy nie tak nauczał Jezus? A papieże mówili: Daj pieniądze nam.”

W „Kościach zdrady” Jefferson i Bass również odnosili się do prawdziwych wydarzeń, które zgrabnie przeplatali z literacką fikcją. Ale nie na taką skalę, jak w „Kościach Awionionu”. Niczym „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna siódma odsłona „Trupiej Farmy” zagłębia się w okres niechlubnej działalności Kościoła. Akcja powieści toczy się dwutorowo. W retrospekcjach z XIV wieku autorzy przybliżają nam skrótową historię inkwizytora, kardynała i „prawej ręki” papieża Jana XXII, Jacquesa Fourniera, który po śmierci swojego przełożonego został mianowany trzecim papieżem tzw. niewoli awiniońskiej i przybrał miano Benedykta XII. To są fakty, ale jak na literaturę Jeffersona i Bassa przystało autorzy uatrakcyjniają je szeroko zakrojonym spiskiem, którego korzenie sięgają do tajemnicy Całunu Turyńskiego. W czasach współczesnych antropolog Bill Brockton, jego asystentka Miranda Lovelady i archeolog Stefan Beauvoir badają kości znalezione w średniowiecznym pałacu papieskim. Stygmaty i odlew czaszki odpowiadający podobiźnie na Całunie Turyńskim sugerują, że to szkielet samego Jezusa Chrystusa. Jak można się tego spodziewać informacja zelektryzuje fundamentalistów religijnych, więc naukowcy starają się utrzymywać owe znalezisko w tajemnicy. Przez większą część książki autorzy szczególny nacisk kładą na opisy scenerii, oddawanie z niezwykłą drobiazgowością szczegółów architektonicznych zabytków w Awinionie i na krytykę Kościoła oraz jego wyznawców. Ogrom i bogactwo należących w średniowieczu do papiestwa pałaców jest pretekstem dla Jeffersona i Bassa do snucia długich, krytycznych monologów na temat natury władz kościelnych, którzy w przeciwieństwie do Jezusa nie są w stanie nauczać w ubóstwie, wykorzystując swoje powołanie do gromadzenia dóbr materialnych. Jeśli chodzi o wyznawców Kościoła krytyka autorów dosięga jedynie fanatyków, wypatrujących końca świata i oddających cześć fałszywym relikwiom, na których ktoś przedsiębiorczy zbija kapitał (święta gąbka, święty napletek, święta kanapka, łzy Chrystusa i gwoździe, którymi przytwierdzono go do krzyża etc.). Najwięcej miejsca Jefferson i Bass poświecili natomiast najbardziej oburzającemu procederowi Kościoła w całej jego historii. W retrospekcjach temat inkwizycji jest często poruszany i to w mocno zjadliwym stylu. Autorom w tych krótkich ustępach udało się znakomicie oddać mentalność ówczesnego papiestwa i inkwizytorów (podejrzewam, że dopomogła im w tym lektura „Młota na czarownice”, choć mogę się mylić), którzy wbrew naukom Pisma Świętego poddawali długim torturom osoby podejrzane o herezję, również ze swoich własnych kręgów. W tym miejscu autorzy znowu posiłkują się historyczną postacią, mistrzem Johannesem Eckhartem, dominikańskim teologiem, filozofem i mistykiem, który w wersji Jeffersona i Bassa był męczennikiem, poddanym torturom pod zarzutem herezji, ale jak zauważa jeden z bohaterów powieści jego grzechem był jedynie brak grzechów. Jego tragiczny los jest fikcją literacką, kluczową dla nadrzędnej osi fabularnej „Kości z Awinionu”.

„Dlaczego tyle knowań i zabójstw dokonano w imię Boga?”

W zalewie faktów ze średniowiecznych dziejów chrześcijaństwa i krytyki wymierzonej w Kościół śledztwo Brocktona i Mirandy usuwa się na dalszy plan. Badanie szkieletu znalezionego w pałacu papieskim oraz niemające większego znaczenia dla fabuły wstawki ze śledztwa toczącego się w Stanach Zjednoczonych tropem przemytników to właściwie jedyne ustępy stricte kryminalne. Osoby zaznajomione z prozą Jeffersona i Bassa zapewne nie będą zaskoczeni taką konstrukcją fabularną, bowiem to, co moim zdaniem wyróżnia tych pisarzy na tle innych propagatorów owego gatunku to odchodzenie od konwencjonalnego śledztwa na rzecz bardziej błyskotliwych wątków. One w pewnym momencie (zazwyczaj pod koniec i tak też jest w „Kościach z Awinionu”) splatają się z dochodzeniem Billa Brocktona, ale przez lwią część powieści przede wszystkim pełnią moralizatorską rolę. W „Kościach z Awinionu” rzuca się to w oczy jeszcze bardziej niż w „Kościach zdrady” i „Złodzieju kości”, ale mnie osobiście taki zabieg niemalże w pełni zadowolił (niemalże, bo egzystencje średniowiecznych, również autentycznych artystów, odrobinę nużyły szczegółami ich profesji). W końcu nieczęsto ma się okazję obcować z takim krytycznym dziełem, który w cynicznym, lekceważącym, ale również dowcipnym stylu punktuje grzechy Kościoła. Z tego Jefferson i Bass wywiązali się znakomicie. Jedyne, co mocno mnie rozczarowało to przewidywalna końcówka, jeden zbieg okoliczności mający kluczowe znaczenie dla dochodzenia i wreszcie zbyt pośpieszne zamknięcie tej historii, podczas którego agresorzy dosłownie „wyskakiwali, jak króliki z kapelusza”. W kontekście takiej intrygi można było pokusić się o zdecydowanie mocniejszy finał, silniej dawkujący napięcie i bazujący na jakichś zaskakujących rewelacjach.

„Kości z Awinionu” zapewne nie przypadną do gustu wielbicielom konwencjonalnych kryminałów, opartych tylko i wyłącznie na szczegółowym dochodzeniu. Ale każdy, kto już obcował z prozą Jeffersona i Bassa na pewno to wie. Fanów ich pióra nie muszę zachęcać do lektury tej pozycji, natomiast czytelników, którzy nie mieli jeszcze okazji obcować z ich twórczością, gorąco zachęcam. Tym bardziej, jeśli gustują w intrygach, których korzenie sięgają władz Kościoła a la Dan Brown (tylko lepiej napisanych) i oczywiście których nie zraża krytyka wymierzona w tę instytucję.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu 
                            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz