niedziela, 28 czerwca 2015

„Poltergeist” (2015)


Pięcioosobowa rodzina Bowenów kupuje tani dom na przedmieściu. Najmłodsza członkini familii, Madison, już w dniu przeprowadzki prowadzi rozmowy z czymś, co tylko ona jest w stanie dostrzec, ale rodzice są przekonani, że dziewczynka wymyśliła sobie przyjaciela. Jej brat, Griffin, od początku boi się nowego domu, ma przeczucie, że nie wszystko jest z nim w porządku, ale dorośli o te reakcje obwiniają strachliwą naturę chłopca. Kiedy Griffin zaczyna świadkować nadnaturalnym wydarzeniom próbuje skłonić rodziców do wyprowadzki, ale Bowenowie zrzucają to na karb jego wybujałej wyobraźni. Ich lekceważące podejście do ostrzeżeń chłopca wkrótce procentuje porwaniem Maddie przez złośliwe byty, które próbują przedostać się na „drugą stronę”.

W czasach, kiedy remakuje się prawie wszystko, co odniosło większy komercyjny sukces nie dziwi „wzięcie na tapetę” jednego z najpopularniejszych horrorów Tobe’a Hoopera. „Duch” z 1982 roku w czasach swojej świetności straszył i zachwycał miliony widzów. Dla współczesnego pokolenia jawi się raczej, jako czysta, klimatyczna rozrywka, którą należy traktować z lekkim przymrużeniem oka, ale nawet jako taka ghost story w wersji lajt dostarcza sporo przyjemności. Biorąc pod uwagę familijną otoczkę starego „Ducha” raczej nie dziwi wybór reżysera jego uwspółcześnionej wersji. Gil Kenan dał się już poznać w tym gatunku filmowym („Straszny dom”, „Miasto cienia”), za to w kinie grozy, jak dotychczas nie miał żadnego doświadczenia, a jak pamiętamy „Duch” Tobe’a Hoopera najsilniej egzystował właśnie w tym gatunku, pomimo swojej delikatnej z dzisiejszej perspektywy formy. Choć nazwisko reżysera nie nastrajało pozytywnie do nowego „Poltergeista” uwagę zwracała obecność Sama Raimiego wśród producentów, ale jak się niestety okazało nie miało to wpływu na poprawę jakości filmu.

Krytycy nie szczędzili gorzkich słów pod adresem nowego „Poltergeista”, szczególnie zarzucając mu niski poziom straszenia i częste acz nieudolne kopiowanie pierwowzoru. Scenariusz Davida Lindsay’a-Abaire’a istotnie nie miał zbyt wiele nowego do powiedzenia – oczywiście parę modyfikacji się znalazło, ale nie miały one żadnego wpływu na problematykę filmu i co ważniejsze prezentowały się dużo gorzej od rozwiązań Hoopera. Moim zdaniem tej produkcji najbardziej zaszkodził pokaźny budżet – 35 milionów dolarów to jak na horror istny majątek, a doświadczenie już miał nauczyło, że w większości przypadków im więcej pieniędzy na realizację straszaka tym gorszy finalny efekt. Jednak, w przeciwieństwie do większości krytyków i masowych odbiorców udało mi się odnaleźć w tym obrazie kilka może nie wspaniałych, ale znośnych elementów. W zasadzie wszystkie superlatywy zawarto w pierwszej, statecznej połowie filmu. Jako, że mamy do czynienia z remakiem o żadnej innowacyjności nie może być mowy, jednakże o dziwo wstęp bardziej nasuwał mi na myśl „Horror Amityville” niż „Ducha” Hoopera. Szczególnie przez częste zaznaczanie problemów finansowych Bowenów, które wymusiły na nich przeprowadzkę do taniego domu na przedmieściu i przez pierwsze dni pobytu w nim kierowały ich wszystkimi poczynaniami. Gdyby Bowenowie nie borykali się z niedostatkami w domowym budżecie być może ich reakcja na ostrzeżenia syna, Griffina, byłaby inna, być może wykazaliby się większą czujnością bądź zwykłym przestrachem na wieść o zakupieniu domu położonego na dawnym cmentarzysku Indian. Stephen King zapewne określiłby nowego „Poltergeista” mianem horroru ekonomicznego (jak uczynił w przypadku „Horroru Amityville” w „Danse Macabre”) i ten termin istotnie można z powodzeniem zastosować w tym konkretnym przypadku. Co więcej problemy finansowe odrobinę modyfikują wydźwięk zawarty w pierwowzorze. U Hoopera mieliśmy do czynienia przede wszystkim ze szczęśliwą familią, która osiedliła się w wymarzonym domu, u Kenana natomiast rodzinną sielankę nieco zaburzają kłopoty finansowe Bowenów.

Właściwie wszystkie ghost stories bazują na takiej samej konstrukcji, na ogół zauważalnie dzielącej film na dwie części. Najpierw delikatnie sugeruje się nam obecność czegoś nieznanego, z wykorzystaniem najróżniejszych operatorskich chwytów, żeby z czasem przejść do bardziej dosadnych rozwiązań. Kenan postawił przede wszystkim na jump sceny, najprymitywniejszy model straszenia, ale jak uczy doświadczenie we wprawnych rękach mogący dostarczać równie silnych emocji, co bardziej wyrafinowane formy niepokojenia opinii publicznej. Niestety, Kenan nie należy do wąskiego grona współczesnych twórcy doskonale odnajdujących się w specyfice jump scen. Właściwie jestem przekonana, że z nagła wskakujące w kadr elementy w wydaniu tego reżysera nie poderwą z fotela absolutnie żadnego odbiorcy, nawet niezaznajomionego z ghost stories. Dźwięki towarzyszące tym ujęciom są za ciche, a i momenty zaistnienia takich wydarzeń można przewidzieć z dokładnością do ułamka sekundy. Rozczarowują też bardziej dosadne formy straszenia – przesuwające się po podłodze zabawki, czy przezabawna scena walki ze szmacianym klownem – ale nie wszystkie. Skopiowana kultowa scena „Ducha”, podczas której najmłodsza członkini rodziny nawiązuje kontakt za pośrednictwem telewizora z bytami gnieżdżącymi się w domu to właściwie jedyna sekwencja, w której można wyczuć zalążki klimatu grozy. Migająca, biała poświata i Griffin wolno zmierzający w stronę siostry przemawiającej do „zaśnieżonego” ekranu. Finalne „wykwitanie” z drugiej strony dłoni duchów również oddano całkiem realistycznie, ale zabrakło mi instrumentalnej wersji „Gwiaździstego sztandaru”, moim zdaniem nierozerwalnie związanego z tą konkretną sceną i piszczącego, podnieconego głosiku zjawiskowej Heather O’Rourke. Jej zastępczyni, Kennedi Clements była tak beznamiętna (nie tylko w tym konkretnym ujęciu, ale we wszystkich), że aż zaczęłam się zastanawiać, co też skłoniło twórców remake’u „Poltergeista” do zaangażowania właśnie jej. Przecież to była najważniejsza rola! W zestawieniu z nią prawie wszyscy pozostali członkowie obsady wypadli nieporównanie lepiej. Szczególnie Sam Rockwell i mały Kyle Catlett. Kiedy Maddie zostaje porwana przez duchy Indian, Bowenowie, jak w oryginale zwracają się o pomoc do parapsychologów, którzy starają się wydostać dziewczynkę ze sfery bytującej pomiędzy dwoma światami (umarłych i żywych).  W tej środkowej partii filmu tylko jedno ujęcie zasługuje na uwagę – dosyć realistycznie zrealizowane wymiotowanie białymi robakami i spływanie twarzy Rockwella krwią, widoczne w odbiciu z kranu. Twórcy, co prawda próbują wygenerować napięcie sekwencją wciągnięcia ręki jednego z badaczy zjawisk paranormalnych w ścianę i wiercenia w pobliżu jego głowy, ale z marnym skutkiem. Wyczucia klimatu i napięcia Kenan nie ma za grosz, o czym przekonaliśmy się już wcześniej, więc tym bardziej dziwiły jego uporczywe, żałosne próby wykrzesania z siebie takich zdolności w drugiej połowie seansu. Tym bardziej, że stały one w sprzeczności z rażąco sztucznymi efektami komputerowymi, którymi filmowcy dosłownie przeładowali kulminacyjne sceny „Poltergeista”. Kiedy „na scenie” pojawił się nowy łowca duchów, aż parsknęłam śmiechem. Czy twórcy remake’u naprawdę myśleli, że Jared Harris dorówna zjawiskowej, charyzmatycznej Zeldzie Rubinstein z wersji Hoopera? Aktor zasłużony, nie przeczę, ale do tej roli absolutnie się nie nadawał, tym bardziej, że scenarzysta przedstawił go w kategoriach zwyczajnego telewizyjnego showmana... 

Efekty komputerowe… no tak, bez nich film z takim budżetem nie mógłby się obejść. W starym „Duchu” też mieliśmy sporo efekciarstwa, ale tam miało to swój, dopełniony klimatem urok. Tutaj jest jedynie czystą bufonadą, popisywaniem się nowoczesną, jakże sztuczną wizualnie technologią. Wizualizacja sfery usytuowanej pomiędzy światem żywych i umarłych jest… ładna, tak to właściwe słowo: nie niepokojąca, nie odstręczająca tylko ładna. Ale już elektryczne rozbłyski i byty wychodzące z szafy Maddie prezentują się wręcz żenująco. Czy spece od efektów komputerowych naprawdę myśleli, że widzowie nie zauważą, że to wszystko zostało wklejone elektronicznie? Toż piksele, aż biły po oczach!

Pierwsza połowa nowego „Poltergeista” jest całkiem znośna, ale jedynie w kategoriach mało oryginalnego dramatu. Jako horror absolutnie nie zdaje egzaminu – pojedyncze, krótkie, w miarę udane ujęcia nie są w stanie zrekompensować braku klimatu grozy i sztucznych efektów komputerowych, którymi wręcz przeładowano finalne sekwencje. Jeśli współcześni filmowcy planują kręcić takie bogate, plastikowe remake’i to może niech sobie lepiej darują, bo ktoś może pomyśleć, że ich jedynym celem jest profanacja ponadczasowych horrorów. Aż się boję, że ktoś wpadnie na pomysł uwspółcześnienia „Egzorcysty” – jeśli taki materiał wpadnie w ręce ekipy warsztatowo porównywalnej do zespołu pracującego nad nowym „Poltergeistem” to będzie istny cyrk…

9 komentarzy:

  1. Czekałem na twoje 2 recenzje, i jedna z nich już jest :D, w zupełności zgadzam się z każdym zdaniem w tej recenzji.Jedyne sceny w miarę dobre to ta akcja z telewizorem i wymiotowaniem. Już przed premierą podejrzewałem że nic dobrego nie wyjdzie, i że będzie to nawet mniej niż średniawka, za niektóre klasyki lepiej się już nie zabierać i nie tworzyć remake'ów, gdyż można tylko sprofanować pierwowzór, szczególnie jeśli nie można się powstrzymać od sztucznych, efektów komputerowych które można liczyć w hektolitrach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem osobą, która hejtuje jakiś film, bo jest on remake, ale już po zwiastunie miałem mocne obawy i recenzja je niestety potwierdza. Nowego "Ducha" pewnie obejrzę, ale dopiero, gdy wyjdzie na dvd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie. Powstało kilka remake'ów poziomem zbliżonych do oryginału, a nawet czasami (oceniając subiektywnie) je przebijających, ale nie w ostatnich latach, niestety. Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku było kilka dobrych remake'ów, ale wraz z drugą dekadą nastąpił mocny spadek formy.

      Usuń
    2. Taki se :) No w sumie na 6.5/10. Mnie tam CGI za bardzo nie przeszkadzało, a nawet powiedziałbym że jest całkiem niezłe i ta "druga strona" akurat mi się podobała. No i film ma lepsze tempo. Ale ja nigdy nie kochałem oryginalnego Ducha, to też miałem być może obniżone oczekiwania. A może nawet żadnych. Wciąż w kolejce do zrecenzowania :)

      Usuń
  3. Raczej nie obejrzę. W pierwszym momencie się ucieszyłam, poprzednia wersja to horror mojego dzieciństwa! Ale nawet zwiastun był słaby... Wolę chyba mieć w głowie obraz oryginału :)

    Pozdrawiam, Insane z przy-goracej-herbacie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając Twoją recenzję cieszę się, że nie poszedłem na to do kina. Bardzo chciałem zobaczyć film, bo stary Poltergeist jest świetny. Długo też broniłem się przed czytaniem czegokolwiek na temat remake'a, jak również oglądania trailerów. Do kina jednak się nie wybrałem, ale film na pewno zobaczę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurde... Oryginalny duch jest dla mnie przyzwoitym horrorem familijnym, nastawionym bardziej na przygodę a nie straszenie. Remake jest wykonany dobrze pod względem technicznym, jednak pozbawienie filmu charakterystycznego klimatu sprawiło, że ten jest zwyczajnie nudny...

    Można narzekać na powtarzalność Naznaczonego 3, mimo wszystko oglądało się go lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu się zgadzam, Naznaczony 3 mi się podobał, tym bardziej że uwielbiam Stefanie Scott, no i te jump scenki też dawały klimat, oczywiście 1 nadal lepsza, ale 3 bardziej mi się podobała niż 2 a co do tego poltergeista to już napisałem, miałem uczucie że oglądałem kiepski film fantasy aniżeli horror, i porównując naznaczonego 3 do poltergeista to wypada dużo lepiej.

      Usuń
  6. Film obejrzałem dopiero teraz i w sumie nie żałuje. Od razu powiem, że nigdy nie byłem zbytnim fanem orginalnego Ducha, choć oglądałem go w dosyć młodym wieku, gdy straszyło mnie prawie wszystko, to akurat Duch nie zrobił zbytniego wrażenia (a miałem go na tej samej taśmie VHS z filmem Mucha, po którym nie mogłem spać). Obejrzenie po latach zostawiło jescze gorsze wrażenie, trącące myszką efekty i gra aktorska, no i moim zdaniem brak klimatu, film mnie znudził.

    Nowa wersja na tym tle wypada o niebo lepiej, nie jest nudna, choc tak samo nie straszna, o czym wiedzieli twórcy dodając sporo humoru. Oczywiście możliwe, że film mozna było nakręcić w jakiś inny sposób, być może lepszy, ale jeśli twórcy założyli zachowanie orginalnej fabuły i pomysłu to moim zdaniem nic więcej się z tej historii nie dało wycisnąć. Ciężko ten film nzwać horrorem, ale bawiłem się nieźle.

    OdpowiedzUsuń