piątek, 26 czerwca 2015

„[Rec]” (2007)


Reporterka Angela Vidal i jej kamerzysta, Pablo, kręcą reportaż o nocnej pracy strażaków. Kiedy kończą krótkie wywiady z reprezentantami tej profesji i obchód remizy napływa zgłoszenie z pewnej kamienicy. Strażacy pod czujnym okiem kamery Pablo ruszają w rzeczone miejsce, gdzie zastają również policję. Lokatorzy kamienicy informują ich, że zajmująca jedno z mieszkań starsza kobieta wydaje z siebie przeszywające wrzaski. Wkrótce okazuje się, że jest również bardzo agresywna i nie można nawiązać z nią żadnego kontaktu werbalnego. Tymczasem organy porządku publicznego odizolowują kamienicę z powodu zagrożenia biologicznego. Wszyscy, którzy znajdują się wówczas w środku stają się więźniami służb porządkowych. Na domiar złego wirus zamieniający ludzi w mięsożerne bestie rozprzestrzenia się w błyskawicznym tempie.

Reżyserzy i współscenarzyści „[Rec]”, Jaume Balagueró i Paco Plaza, kręcąc ten film mieli już doświadczenie w kinie grozy. Ten pierwszy stworzył „Bezimiennych”, „Ciemność”, „Delikatną” i „Apartament” (produkcję wpisującą się w cykl zatytułowany „Filmy, które nie dadzą ci zasnąć”). Plaza natomiast wyreżyserował „El segundo nombre”, „Romasantę” i „Świąteczną opowieść” (również z serii „Filmów, które nie dadzą ci zasnąć”). Chociaż kilka z tych przedsięwzięć spotkało się z ciepłym przyjęciem opinii publicznej prawdziwą, międzynarodową sławę przyniósł im dopiero „[Rec]”. Hiszpański horror, zrealizowany za dwa miliony dolarów, wpisujący się w stylistykę found footage z naleciałościami mockumentary tak zachwycił krytyków i zwykłych odbiorców, że zachęcił filmowców do dokręcenia, jak dotąd kolejnych trzech części. Ponadto skłonił Amerykanów (jakżeby inaczej) do stworzenia swojej wersji „[Rec] „, zatytułowanej „Kwarantanna” i jej sequela z podtytułem „Terminal”.

„Jeden z najlepszych hiszpańskich horrorów ostatnich lat”, „spośród wszystkich filmów kręconych z ręki ten jest prawdopodobnie najlepszy”, „klaustrofobiczny”, „szarpiący nerwy”, „przerażający” – żeby sparafrazować tylko fragmenty recenzji paru krytyków. Pochwał pod adresem najpopularniejszego dzieła Balagueró i Plazy było dużo więcej, również ze strony wielbicieli kina grozy oraz masowych odbiorców. Co sprawiło, że zrealizowany niskim kosztem horror odniósł tak ogromny sukces? Otóż, złożyło się na to kilka elementów, które traktowane całościowo, bez rozkładania na czynniki pierwsze mogą się podobać, ale wyłącznie widzom akceptującym i/lub miłującym stylistykę found footage. Gorzej sprawa przedstawia się z osobami mojego pokroju, które owszem przymkną oko na tzw. kręcenie z ręki, ale tylko wówczas, gdy inne części składowe kina grozy zrekompensują im taką formę przekazu.

Zamysł Balagueró i Plazy był prosty – pragnęli stworzyć a la zombie movie w formie reportażu. Film kręcili chronologicznie (zgodnie z akcją filmu), a scenariusz przekazywali aktorom w częściach, aby nie zdradzać im przedwcześnie, jaki los czeka ich postacie. Na początku poznajemy rezolutną, młodą dziennikarkę, Angelę Vidal i jej kamerzystę, Pablo (jedynie z subiektywnego punktu widzenia – mężczyzny niedane nam będzie zobaczyć en face), którzy zbierają materiały do swojego nocnego programu. Ten odcinek ma traktować o pracy strażaków. Po początkowych wprowadzających w akcję ujęciach, miejscami nudnawych, ale odrobinę podratowanych mistrzowskim warsztatem odtwórczyni roli głównej, Manueli Velasco, dosyć szybko twórcy przechodzą do właściwej akcji. Kiedy strażacy dostają wezwanie do kamienicy, w której jakaś starsza kobieta niepokojąco się zachowuje najpierw cierpliwie czekają na ociągających się reprezentantów mediów (jakby to oni byli ważniejsi od ewentualnych ofiar), a po przyjeździe pozwalają im podążać ich śladami (bo w końcu nawet, jeśli przeszkadzają im w pracy najważniejszy jest wizerunek w telewizji…). Przymykając jednak oko na te drobne nielogiczności skupmy się na właściwej akcji. Mamy mroczną kamienicę, w której jakaś kobieta nagle wpada w szał. Jej niechlujny wygląd może robić wrażenie, głównie dzięki minimalistycznej, nieprzesadzonej charakteryzacji, ale tylko przez chwilę, bo „[Rec]” to w gruncie rzeczy fragmentaryczny, rozchwiany zapis wydarzeń. Niewidoczny dla widzów Pablo, co jakiś czas przerywa filmowanie i wznawia je dopiero w następnym wątku, co znacząco rozpraszało moją uwagę – ledwo udało mi się skupić na jednym wydarzeniu, a już przeskakiwano do następnego. Ponadto jego niestabilny chwyt, dodatkowo wprawiany w drżenie paniką, dosyć szybko wywołał u mnie mdłości. Doprawdy ciekawy zabieg. Twórcy dwoili się i troili, aby zniesmaczyć odbiorców makabrycznymi ujęciami, a tymczasem w moim przypadku udało się wywołać odruch wymiotny czymś tak zwyczajnym, jak praca kamery. W końcu efekt działań charakteryzatorów i tak objawiał się jedynie w migawkach – ilekroć Pablo skierował kamerę na zakrwawione twarze zarażonych, konsumpcję ludzkiego mięsa, czy odniesione rany po paru sekundach uciekał z nią gdzieś w bok, w efekcie dając mi „niepowtarzalną” okazję do przyjrzenia się podłogom i ścianom. Przeszkadzało to również w planowanych chwilach szczytowej grozy. Balagueró i Plaza połączyli specyfikę jump scenek z dosłownością, a więc na szczęście nie postawili na znane głównie z ghost stories triki zaskakiwania odbiorców nagle zamykającymi się drzwiami, czy znienacka wskakującymi w kadr protagonistami. Nie, jump sceny w ich wydaniu zasadzały się na nieludzkich wrzaskach zarażonych wydawanych z ich gardeł przed niemalże każdym szturmem na zdrowych bohaterów, ale po początkowym efekcie zaskoczenia następowały sekwencje błyskawicznego zbliżania się do ofiar, znacząco potęgujące napięcie, nieżerujące już na prymitywnym zaskakiwaniu widzów. To znaczy do momentu, aż Pablo nie skierował kamery w stronę ściany…

Wielbiciele zombie movies na pewno pamiętają „Świt żywych trupów” George’a Romero, który zamykając akcję filmu w centrum handlowym wygenerował iść klaustrofobiczną aurę. Balagueró i Plaza postawili na ciaśniejsze wnętrza, dzięki czemu bez wątpienia udało im się stworzyć wręcz przygniatający klimat wyalienowania podkreślony śmiertelnym niebezpieczeństwem uspasabianym przez zarażonych. Sceneria, obok kreacji Velasco to w moim odczuciu jedyne elementy, całkowicie wyczerpujące potencjał, jaki w nich tkwił. Twórcy w przemyślny sposób zamknęli bohaterów filmu w tych ograniczonych przestrzeniach – objęcie kamienicy kwarantanną nie pozostawia miejsca na jakieś nieścisłości, nie naciąga faktów do osiągnięcia celów. Słowem: umotywowanie uwięzienia protagonistów jawi się bardzo przekonująco. W dodatku wybór miejsca akcji znacząco podnosi poziom atmosfery grozy. Obskurne, mroczne pomieszczenia, pełne ciemnym kątów, z których w każdej chwili może wychynąć jakaś maszkara – walorów tej scenerii nie przysłoniła nawet wywołująca mdłości, chaotyczna praca kamery. Szkoda tylko, że subiektywne filmowanie obniżyło poziom innych części składowych „[Rec]”. Zresztą tak samo irytują pewne „smaczki” scenariusza, spisane przez Balagueró, Plazę i Luiso Berdejo. O podporządkowaniu strażaków mediom już wspominałam, ale o wiele mocniej zraziły mnie finalne rewelacje przybliżające pochodzenie wirusa. Już wspominałam, że zarażeni nie są stricte zombie, choć przy ich kreacji twórcy bez wątpienia wzorowali się na owych maszkarach (kanibalizm, nadludzka odporność, rozprzestrzenianie się przez ugryzienie), ale czym tak naprawdę są dowiemy się dopiero pod koniec filmu. Akcent pomysłowy, nie przeczę, ale po namyśle tak przekombinowany, wręcz nachalnie próbujący wtłoczyć specyfikę zarażonych w coś oryginalnego, że aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy aby scenarzystów za bardzo nie poniosło (w jednej z interpretacji) i czy to wszystko ma jakiś sens. Być może ma, a ja go nie dostrzegam – cóż, nie każdy musi „nadawać na tych samych falach”, co scenarzyści „[Rec]”.

Przed paroma laty byłam rozczarowana tą produkcją. Teraz, po ponownym obejrzeniu moje ogólne wrażenia właściwie się nie zmieniły. Nadal doceniam scenerię i kreację Manueli Velasco, ale właściwie nic poza tym. Rozumiem fenomen „[Rec]”, wiem dlaczego zaskarbił sobie bezwarunkową miłość rzeszy widzów. Problem jedynie w tym, że to, co podoba się innym nierzadko mnie odrzuca. Innymi słowy problematyczny jest mój gust, a nie poziom tej produkcji. Dlatego też nawet nie śmiem odradzać żadnemu spóźnialskiemu odbiorcy seansu „[Rec]” - w końcu prędzej podzieli zdanie większości, niż mój pojedynczy, niesłyszalny głos.

6 komentarzy:

  1. A mnie się nawet podobał. Co prawda jego poziom straszenia był strasznie płaski i prymitywny, ale to się sprawdziło. Dobra odskocznia od mniej znanych perełek ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo słyszałam o tj produkcji, ale nigdy nie miałam okazji w pełni ją obejrzeć. Może nadrobię, skoro twierdzisz, że to kwestia gustu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie się go oglądało,ale ogólnie to nic wybitnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rec oglądałem ładnych parę lat temu i podobnie jak ciebie mnie nie zachwycił.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja kompletnie nie rozumiem "fenomenu" Rec, podobnie zreszta jak Paranormal Activity.
    Często na nich przysypiałam, chociaż obejrzałam wszystkie części.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się - to nie jest jakaś mega wybitna seria. Wśród horrorów verite trudno o takie ;-) Ale jednak jako horror moim zdaniem sprawdza się znakomicie. Oczywiście biorąc pod uwagę tylko część 1 i 2, bo w przypadku reszty nawet nie ma o czym mówić...

    CAT
    http://catinthewell.pl/

    OdpowiedzUsuń