niedziela, 23 sierpnia 2015

„The Boy” (2015)


Rok 1989. John Henley kontynuuje po ojcu prowadzenie rodzinnego biznesu, Mt. Vista Motel. Pomaga mu dziewięcioletni syn, Ted. Lata użytkowania i brak większych funduszy sprawiły, że dawniej cieszący się sporą liczbą gości, stojący z dala od wielkomiejskiego zgiełku motel przekształcił się w nierzucający się w oczy przybytek, w którym z rzadka zatrzymują się przejezdni. Mały Ted każdą wolną chwilę spędza na sprzątaniu pokoi, starając się pomóc ojcu w doprowadzeniu motelu do dawnej świetności, ale dokucza mu samotność. Odnajduje przyjaciela w Williamie Colbym, mężczyźnie, który po wypadku samochodowym został zmuszony do kilkudniowego pobytu w Mt. Vista Motel. Chłopiec ma nadzieję, że nowy znajomy zabierze go ze sobą. Tymczasem jednak jego zachowanie ulega drastycznej zmianie. Tedowi coraz trudniej jest stłumić agresję, która narastała w nim od dłuższego czasu.

W 2011 roku Craig William Macneill nakręcił jedenastominutowy short zatytułowany „Henley”, do którego scenariusz napisał wspólnie z Clay’em McLeodem Chapmanem, delikatnie inspirując się powieścią tego drugiego pt. „Miss Corpus”. Z czasem panowie postanowili rozwinąć opowieść zaprezentowaną w „Henley” w długometrażowym thrillerze „The Boy”. Pomimo mieszanych recenzji krytyków, którzy zarzucali ich produkcji zbyt dużą monotonię Macneill i Chapman planują dokręcić jeszcze dwa filmy, których bohaterem będzie trzynasto i osiemnastoletni Ted Henley. Dla mnie osobiście trylogia wydaje się być ciekawym założeniem, pod warunkiem, że twórcy zadbają o taką samą formę, jak w „The Boy”.

Thriller Macneilla zauważalnie był kierowany do wąskiej grupy odbiorców. W czasach, w których prym wiodą dynamiczne, efekciarskie obrazy, niepozwalające widzom na chwilę zadumy nad poszczególnymi sekwencjami „The Boy” nie ma większych szans sprostać oczekiwaniom wielbicieli mainstreamowego kina. Zamysłem scenarzystów było zobrazowanie narodzin zła, w postaci dziewięcioletniego Teda. Sęk w tym, że środki, jakimi posiłkowali się twórcy przekładając swoją historię na ekran nie przystają do wymagań masowych odbiorców. Akcja w całości rozgrywa się w stojącym z dala od miasta, małym motelu i jego wyludnionych okolicach, co z miejsca przywodzi na myśl „Psychozę”, choć tematyka jest nieco inna. Przybytek prowadzi John Henley, idealnie wykreowany przez Davida Morse’a z pomocą swojego dziewięcioletniego syna, Teda. Lwią część seansu poświecono żmudnej, monotonnej pracy chłopca, który za jedynego przyjaciela ma małego króliczka. Chłopiec sprząta pokoje, w przemyślny sposób eliminuje szkodniki i karmi kury, w nieustannym poczuciu dojmującej samotności. Operatorom w iście przygnębiający sposób udało się oddać realia, w jakim przyszło żyć chłopcu. Długie najazdy na stateczne sekwencje, wyblakłe barwy i smętny wygląd Mt. Vista Motel podkreślają monotonność egzystencji Henley’ów oraz ich wyalienowanie, które okazuje się zgubne dla chłopca. Bardzo powolne zawiązanie akcji zapewne znuży, co bardziej niecierpliwych odbiorców, ale pozostali powinni dostrzec w podtekście prawdy, jakie scenarzyści przekazują tymi pozornie statecznymi scenami. Kameralna, jednostajna forma sprawia, że wydźwięk psychologiczny „The Boy” uderza w widzów z podwójną siłą, jeśli oczywiście zaakceptują oni nieśpieszną stylistykę produkcji. Nadrzędnym celem scenarzystów nie było portretowanie zbrodniczych czynów Teda, na czym skupili się twórcy choćby takich thrillerów o małoletnich mordercach, jak „Synalek”, czy „Mikey”. Macneill i Chapman przede wszystkim starali się skupić na okolicznościach, które mogą wywrzeć negatywny wpływ na psychikę dziecka. Sporo miejsca poświęcono relacji Teda z ojcem, który pomimo braku większej ilości przyjezdnych nie poświęca czasu swojemu synowi. Ich rozmowy dotyczą głównie pracy w motelu, choć John stara się również przekazać jakieś nauki synowi. Problem tylko w tym, że zdecydowanie nie są one przeznaczone dla młodego umysłu. Henley uczy Teda patroszyć zwierzę i w jednoznaczny sposób tłumaczy mu, czemu będą oddawać się młodzi ludzie, którzy zatrzymają się w ich motelu po balu. Brak mocniejszych, rodzinnych więzi z ojcem, również z jego winy (scena z kolacją urodzinową) procentuje zawiązaniem przyjaźni z Williamem Colbym, mężczyzną, który po wypadku zatrzymał się w przybytku Henley’ów.

Macneill i Chapman pozornie stateczną pierwszą przeszło godzinną partią filmu dawali do zrozumienia, że egzystencja dziecka bez matki (która uciekła na Florydę), jedynie w towarzystwie niepoświęcającego mu czasu ojca, bez możliwości zawiązywania przyjaźni z rówieśnikami, może mieć zgubny wpływ na psychikę małoletniego. Samotny chłopiec, który ilekroć zaprzyjaźni się z którymś z gości jest zmuszony zderzyć się ze stratą, kiedy ten rusza w dalszą drogę. Nieuczęszczający do szkoły, poświęcający się męczącym obowiązkom w rodzinnym motelu z dnia na dzień coraz bardziej odrywa się od rzeczywistości. Jego tłumiona przez długi czas agresja w końcu znajduje ujście w przygnębiającej, acz odżegnującej się od drastycznych szczegółów scenie zabicia kury w stanie dzikiego szału. Owa sekwencja ostatecznie udowadnia to, co w subtelniejszy sposób dawali nam do zrozumienia twórcy nieco wcześniej – że oto mamy do czynienia z niebezpiecznym młodym człowiekiem, którego tak przygniotło nudne bytowanie z dala od społeczeństwa, że zaczął wyładowywać negatywne emocje na innych. Najpierw na zwierzętach, ale jak można się tego spodziewać wkrótce jego złość skoncentruje się na ludziach. Tylko, że nawet wówczas twórcy nie zdecydują się na większą dosłowność, tak jakby bali się, że makabra zniszczy psychologiczny wydźwięk scenariusza. I być może tak by się stało. W takiej formie, w jakiej finalnie ostał się „The Boy” nie można narzekać na ładunek emocjonalny, ale przyznaję, że eskalacja przemocy następuje zbyt późno, że film wywarłby na mniej większe wrażenie, gdyby ofiary Teda szerzej rozłożono w czasie. Oprócz tego, odrobinę psującego seans potknięcia „The Boy” posiada jeszcze jedną, istotniejszą przywarę, a mianowicie odtwórcę głównej roli. Warsztatowi Jareda Breeze’a obiektywnie nie mogę niczego zarzucić, ale subiektywnie zabrakło mi w jego oczach charakterystycznych dla małoletnich czarnych charakterów „łobuzerskich błysków”. Macaulay Culkin w „Synalku” to miał, Brian Bonsall w „Mikey’u” również, podobnie, jak Harvey Stephens w „Omenie”. Breeze natomiast był pozbawiony owego lekko demonicznego akcentu, ale wyłącznie w moim odczuciu – być może inni widzowie inaczej odbiorą jego osobę.

„The Boy” mogę z czystym sumieniem polecić wielbicielom kameralnych thrillerów, które w nieśpieszny sposób budują dramaturgię, więcej treści przekazując w podtekstach, aniżeli za pośrednictwem dialogów. To z całą pewnością niszowa pozycja, przeznaczona dla wąskiej grupy cierpliwych odbiorców, dla których emocje są ważniejsze od dynamiki. Czyli dla mnie, ale niekoniecznie dla każdego, kto przeczytał moją pochlebną opinię.

4 komentarze:

  1. Witaj! Na sam początek muszę ci powiedzieć że trafiłam na twój blog podczas oglądania Niezapominajka szukając informacji o tym filmie, w efekcie zamiast oglądać film czytałam twoje recenzje. Są świetne, już znalazłam killa filmów które oceniłaś bardzo dobrze i muszę je zdecydowanie obejrzeć. W każdym razie, mam pytanie czy widziałaś może film "Unfriended"? Zastanawiam się czy go obejrzeć i jestem ciekawa twojej opinii.
    Pozdrawiam hug ya :) x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ale muszę ostrzec, że mam dziwny gust, więc radzę nie przykładać dużej wagi do moich opinii;)
      Co do "Unfriended" to jeszcze nie widziałam, ale postaram się w miarę szybko nadrobić tę zaległość i podzielić się swoim zdaniem na temat filmu.

      Usuń
  2. Akurat dla mnie ten film wydaje się być idealny. Poszukuje właśnie tego typu produkcji i mam nadzieję, ze prędzej czy później znajdę czas aby go obejrzeć. Dzięki wielkie za polecenie :>
    http://kruczegniazdo94.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja szczerze mówiąc miałem go sobie odpuścić. No, ale zobaczymy, czuję się zachęcony :)

    OdpowiedzUsuń