niedziela, 25 października 2015

„Blair Witch Project” (1999)


Heather Donahue kręci dokument o straconej w XVIII wieku Wiedźmie z Blair, obecnie Burkittsville w stanie Maryland. Kobieta naprawdę nazywała się Elly Kedward i jak głosi legenda w 1940 roku jej duch wymusił na pustelniku, Rustinie Parze, morderstwo kilkoro dzieci. Heather skłania znajomych, Joshuę Leonarda i Michaela Williamsa, do pomocy w kręceniu filmu dokumentalnego. Cała trójka domorosłych filmowców przyjeżdża do Burkittsville i przeprowadza wywiady z miejscowymi, z których wielu wierzy w legendę Wiedźmy z Blair. Aby uatrakcyjnić film młodzi ludzie wchodzą do lasu rzekomo nawiedzonego przez ducha Elly Kedward. Zamierzają spędzić tam jakiś czas utrwalając na taśmie owiane złą sławą miejsca, ale po spędzonej w głuszy nocy nie mogą znaleźć drogi powrotnej. Na domiar złego dziwaczne zjawiska, którym świadkują wkrótce każą im sądzić, że las rzeczywiście jest miejscem żerowania okrutnej wiedźmy.

Wspólny niskobudżetowy projekt found footage Daniela Myricka i Eduardo Sancheza, który został okrzyknięty jednym z najbardziej dochodowych niezależnych horrorów wszech czasów. Nieoczekiwaną popularność „Blair Witch Project” często przypisuje się akcji marketingowej, która bazowała na przekonywaniu opinii publicznej, że film jest autentycznym zapisem wydarzeń mających miejsce w lasach Burkittsville z udziałem trójki młodych ludzi, którzy zaginęli pozostawiają po sobie tylko to nagranie. Sprokurowana strona internetowa pełna fałszywych raportów policyjnych i wywiadów, czy rozdawane na ulicach ulotki z twarzami rzekomych zaginionych w pierwszym roku dostępności produkcji wywarły silne przekonanie u opinii publicznej, że mają do czynienia z zapisem autentycznych wydarzeń, co spotęgowało przerażenie na seansach. I oczywiście przyciągnęło przed ekrany miliony spragnionych mocnych wrażeń widzów, zapewniając twórcom milionowe zyski. Choć przychylam się do tezy, że największy wpływ na popularność filmu miała akcja marketingowa jednocześnie jestem przekonana, że pozytywne opinie wymusiła jedynie na pewnej grupie odbiorców z końcówki XX wieku. Obecni widzowie są już świadomi fałszerstw promocyjnych, co wielu z nich nie przeszkadza w formułowaniu opinii, że „Blair Witch Project” jest jednym z najlepszych horrorów w historii kina oraz podziwianiu w ich mniemaniu oryginalnej kampanii reklamowej. W rzeczywistości „Blair Witch Project” jedynie spopularyzował ten manipulacyjny chwyt - przed nim podobną akcję przeprowadzono w odniesieniu do „Porwanych przez obcych” Deana Alioto.

Zagorzali wielbiciele „Blair Witch Project” wykazują, że kultowy już film Daniela Myricka i Eduardo Sancheza na podstawie ich wspólnego scenariusza jest przeznaczony głównie dla widzów z wyobraźnią i określonym zmysłem estetycznym, którym wystarczy zasugerować jakieś okropieństwa, żeby odmalować w ich umysłach iście przerażające obrazy. W drugim członie tych opinii jest trochę racji, choć biorąc pod uwagę inne zbliżone w formie horrory, którym daleko do sławy niniejszej pozycji to nie tłumaczy ogromnej popularności „Blair Witch Project”. Found footage Myricka i Sancheza prezentuje się raczej, jako kino niszowe, skierowane do wąskiej grupy odbiorców, spoza mainstreamu, a jednak jego sława kwitnie po dziś dzień. Ktoś powie, że nadal działa chwytliwa kampania promocyjna, ale zważywszy na fakt, że wszystkie kłamstwa zostały już dawno obnażone nie wydaje mi się, żeby wytłumaczenie fenomenu „Blair Witch Project” było takie proste. Cóż, zbiorowy zachwyt nad „Blair Witch Project” chyba już zawsze pozostanie dla mnie zagadką… Od czasu premiery filmu wykształciły się dwa obozy widzów – zagorzałych wielbicieli produkcji i mniej licznych antyfanów. Obie grupy w swoich dyskusjach o filmie nierzadko wdają się w kłótnie, mniej lub bardziej merytoryczne, nie potrafiąc zaakceptować zapatrywań drugiej strony. Choć osobiście nie rozumiem, aż tak dużego fenomenu „Blair Witch Project” cieszy mnie, że horror, nawet taki, w którym nie potrafię się odnaleźć wypracował sobie tak ogromną liczbę oddanych fanów.

W prostocie tkwi siła – ta zasada sprawdza się w większości oglądanych przeze mnie horrorów, ale istnieje oczywiście kilka wyjątków, do których jestem zmuszona dopisać „Blair Witch Project”. Pomysł na kręcenie dokumentu o legendarnej Wiedźmie z Blair w lasach w okolicy Burkittsville, w których mają miejsce niewyjaśnione zjawiska nie nosi w sobie znamion większego skomplikowania. Tym bardziej, że owe nadprzyrodzone wydarzenia oddano z daleko idącą powściągliwością. Mogę chyba zaryzykować hipotezę, że Myrick i Sanchez pragnęli zbudować całą dramaturgię na sugestiach, niedopowiedzeniach, tajemnicy, której istota będzie skrzętnie ukrywana przed wzrokiem widzów. Na początku to nawet działa. Krótkie wywiady przeprowadzane z mieszkańcami Burkittsville przez trójkę młodych ludzi noszących takie same nazwiska, jak w rzeczywistości (co miało potęgować wrażenie oglądania autentycznych taśm odnalezionych po ich zaginięciu) wyłania przed nami obraz prawdziwie makabrycznych wydarzeń mających rzekomo miejsce w 1940 roku w okolicznych lasach. Opowieści o pustelniku mordującym dzieci w zgodzie z okrutnym modus operandi (jedno stoi twarzą do ściany podczas, gdy on zabija drugie), sugerowanie opętania mężczyzny przez nawiedzającą owe lasy Wiedźmę z Blair i opowieść tutejszej paranoiczki, która upiera się, że widziała kobietę z ciałem pokrytym czymś na kształt końskiego włosia. To pobudza wyobraźnię i obiecuje mrożącą krew w żyłach rozrywkę w dalszych partiach filmu. Więcej: kiedy domorośli filmowcy wchodzą do niesławnej głuszy klimat się zagęszcza głównie za sprawą przybrudzonych zdjęć jesiennej scenerii wprawianych w ruch za sprawą trzęsących się rąk osób, którzy w danej chwili dzierżą kamerę. Na początku niestabilność obrazu nie męczy zanadto oczu, sprawa komplikuje się dopiero, kiedy protagoniści zaczynają panikować (obraz często wpada w niekontrolowane drgania, zamazuje się, co przynajmniej u mnie wywoływało mdłości). A mają ku temu powody, bo oto zgubili się w wielkim, rzekomo nawiedzonym lesie, w którym nocami rozlegają się dziwne odgłosy. Płacz dzieci, szelesty, trzaski, wrzaski, odgłosy ludzkich kroków – wszystkie stłumione, a więc niepełniące roli trywialnych jump scen, prędzej mających za zadanie wzmóc w widzach i bohaterach przekonanie o prawdziwości krążących na temat tego miejsca legend. I kiedy już wiemy, że w lesie coś złego przyczaiło się na naszych domorosłych filmowców scenarzyści przechodzą do wydawać by się mogło właściwej akcji filmu, czyli… krążenia coraz bardziej spanikowanych bohaterów po lesie.

Zamysł był prosty – za dnia skonfrontujemy odbiorców z powolnym przedzieraniem się skonfliktowanych protagonistów przez las, a nocami damy im odsłuchać kilka przytłumionych dźwięków rozlegających się niedaleko namiotu przerażonych bohaterów. Z obowiązkowym punktowym oświetlaniem chaszczy, pomiędzy którymi absolutnie nic się nie czai (nawet niezidentyfikowane cienie) oraz częstym zaciemnianiem obrazu, w trakcie którego słyszymy jedynie konwersacje i pojękiwania bohaterów. Budżet był skromny, więc w miarę zrozumiała jest tak daleko idąca oszczędność w przekazie. Odrobinę usprawiedliwiony wydaje się fakt, że jedynymi nazwijmy je efektami specjalnymi są stosy kamieni układane przed namiotem bohaterów nocami (w końcu wiedźma miała ułatwione zadanie, bo z jakiegoś powodu nie chciało im się obejmować wart), dziwne symbole sklecone z gałęzi porozwieszane na drzewach i krzewach oraz ludzkie zęby. Ale choć brak zapadających w pamięć ujęć można po części wytłumaczyć niewielkim budżetem nie można tego samego powiedzieć o liniowej akcji, w głównej mierze zasadzającej się na próbach wydostania się z przeklętego lasu. Bohaterowie krążą po głuszy obwiniając się nawzajem, w pewnym momencie odkrywając, że podążanie cały czas w jednym kierunku i tak doprowadzi ich do punktu wyjścia. Sprzeczne z prawami fizyki zjawisko, które mogło być zaczątkiem, jakichś bardziej intrygujących incydentów, ale niestety scenarzyści nie pociągnęli tego wątku, uparcie wracając do nudnawych wędrówek po lesie. Taka koncepcja z czasem wypiera nawet klimat wyalienowania i niezdefiniowanego zagrożenia, bo sama mroczna kolorystyka i idealne dla tego gatunku miejsce akcji nie są w stanie zrekompensować braków. Jeśli z atmosfery grozy wiele nie wynika to sceny szczytowej grozy nie wywołują we mnie pożądanego efektu. Co z tego, że słyszę płacz dzieci rozlegający się w nocnej głuszy, jak twórcy już wcześniej dali mi do zrozumienia, że nie doprowadzą tej i innych scen do niepokojącej kulminacji, że zaraz przeskoczą z akcją do poranka i kolejnego znaleziska – czarnoksięskich utensyliów. Minimalizm w przekazie jest po części usprawiedliwiony niskimi nakładami pieniężnymi, ale nawet groszowy budżet wystarczy, żeby wtłoczyć w akcję kilka bladolicych postaci dzieci bądź cienia przemykającej między drzewami wiedźmy. Jeśli już rozwiewamy wątpliwości, co do natury zagrożenia czyhającego na protagonistów, jeśli dajemy dobitnie do zrozumienia, że ich początkowe przekonanie, iż padli ofiarami niewybrednego żartu miejscowych mija się z prawdą to wypadałoby odpowiednio sfinalizować sekwencje szczytowej grozy, choćby na zasadzie minimalistycznego w wymowie poupychania jakichś tajemniczych sylwetek okrążających namiot młodych ludzi. Pozostawianie wszystkiego wyobraźni widzów może i ma sens, chociaż z drugiej strony równie dobrze można by sprzedać czarne tło ze wskazaniem, aby widz wszystko odmalował sobie w umyśle. Ponadto film odebrałabym zdecydowanie bardziej entuzjastycznie, gdyby okrojono rozwleczone do granic możliwości bezproduktywne wędrówki po lesie z drętwymi kwestiami rzucanymi pod adresem kolegów. Ale gwoli sprawiedliwości w ostatnich sekundach filmu coś zaczyna się dziać, coś co nawiązuje do legendy o Wiedźmie z Blair. Szkoda tylko, że zanim człowiek zdąży zawiesić na tym oko obraz zapełniają napisy końcowe…

Popularność „Blair Witch Project” przyczyniła się do powstania innych nawiązujących do niego dzieł. Komiksy, gry, książki, z których szczególnym zainteresowaniem czytelników cieszyła się powieść D.A. Sterna pt. „Blair Witch. Sekretne wyznanie Rustina Parra” oraz filmy - pełnometrażowy sequel, który cenię sobie nieporównanie bardziej od pierwowzoru i kilka krótkometrażówek. Cokolwiek by o „Blair Witch Project” nie powiedzieć na pewno produkcja dała zarobić niejednemu artyście oraz dostarczyła ogromnych pokładów mocnych wrażeń osobom „czującym takie klimaty”. Ja tam ich nie czuję, ale cieszy mnie, że są ludzie, którym film dał tyle przyjemności.      

9 komentarzy:

  1. Miałam okazję obejrzec ten film, choc było to bardzo dawno emu. Pamiętam, że mnie wtedy nie zachwycił, ale chyba warto dac mu drugą szansę i spojrzeć na tą produkcje po latach. Jak uważasz?
    http://kruczegniazdo94.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie tak, bo przez lata Twoje poglądy, gusta mogły się nieco zmienić. Zaryzykować warto, jak masz chwilę wolnego czasu, a nuż teraz coś Cię urzeknie.
      Moje zapatrywania na ten film po latach się nie zmieniły, ale różnie to bywa.

      Usuń
  2. Jestem zagorzałym wielbicielem "Blair Witch Project". Widziałem to raz w kinie w 1999 roku. Pamiętam, że zabraliśmy jednego kumpla na seans, który nie trawi horrorów. Strasznie to przeżył :) Nie widziałem żadnej następnej części.

    OdpowiedzUsuń
  3. pamiętam jaki byłem zniesmaczony kiedy wkońcu obejrzałem te popeline. To było x lat temu, czasy wypożyczalni kaset video, te sprawy. Pamiętam jak znajomy który te wypożyczalnie prowadził strzelał tekstami w stylu że posramy się taki dobry horror, jeden z najlepszych dawno nie było tak dobrego itd bla bla. Zaryzykowałem, dostałem kuśwa przyrodniczy seans o liściach, pamiętam jaki byłem wkurwiony za przeproszeniem na koniec filmu, że facet polecił mi film przyrodniczy rodem z Discovery. Totalna katastrofa. Ale przynajmniej można sporo liści się naoglądać. Dla koneserów będzie w deche.. To nie jedyna próba przełknięcia tego arcydzieła. x lat później kiedy juz leciał w TV, dałem mu drugą szanse. Tym razem przygotowałem się lepiej. Seans rozpoczął się o północy, oczywiście w całkowitej ciemności..Pomyślałem sobie że dam mu szanse bo może za pierwszym razem moje zniesmaczenie nie pozwoliło mi obiektywnie ocenić tego obrazu..Usnąłem po niecałej godzinie, był dokładnie tak samo beznadziejny i zamulający jak za 1razem.

    Dwójka jest średnia, ale o wiele lepsza od jedynki. Może dlatego że nakręcona w normalnym stylu.

    OdpowiedzUsuń
  4. To był pierwszy found footage, jaki obejrzałem i od razu zapałałem sympatią do tego rodzaju przekazu. Potem pojawił się Paranormal Activity itp. Lubię i chętnie oglądam, chociaż akurat w przypadku PA to tylko 2 pierwsze części, bo każda następna to już śmieszna była, a nie straszna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdybym go teraz zobaczyła moje wrażenie nie byłyby tak pozytywne jak w 1999/2000 roku, ale obejrzałam będąc jeszcze pod wpływem promocji i "dokumentu" jakoby to co działo się w filmie wydarzyło się naprawdę. Sadziłam, że możliwe iż jest na podstawie faktów. Ta cała otoczka dużo dawała przy oglądaniu, dlatego nie dziwie się, że młodszym odbiorcom nie podoba się ten film. Dodatkowo od tego czasu found footage stał się dużo popularniejszy i filmy z tym motywem są wszystkim znane.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie narażę się fanom tego filmu, ale nie przepadam za tego rodzaju horrorami. Film wydał mi się nudny, po prostu nie znalazłam w nim niczego ciekawego. Nie mniej, ciekawie go opisałaś, z pewnością będę do Ciebie zaglądać. Zapraszam do siebie, mimo że dopiero zaczynam: http://waniliowykoktajl.blogspot.com/ .

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe, jakbym teraz go odebrała. Za pierwszym razem nie doglądałam do końca, bo za bardzo się bałam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dla mnie niesamowicie nudny. Skończył się zanim się zaczął.

    OdpowiedzUsuń