wtorek, 13 października 2015

„Śmiertelna gorączka” (2002)


Pięcioro zaprzyjaźnionych studentów, Paul, Karen, Jeff, Marcy i Bert, wynajmują chatkę w lesie, aby odprężyć się we wspólnym gronie z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Krótko po przyjeździe nachodzi ich poważnie chory mężczyzna, prosząc o pomoc. Jego coraz bardziej natarczywe zachowanie wywołuje panikę u młodych ludzi. Pragnąc przepędzić nieznajomego przez przypadek go podpalają. Ciało zarażonego wpada do zbiornika z wodą pitną. Nazajutrz studenci skupiają się na poszukiwaniu sposobu opuszczenia tego miejsca, ale ich plany krzyżuje choroba koleżanki.

Zrealizowany za półtora miliona dolarów pełnometrażowy debiut Eliego Rotha przy zawrotnych wpływach rzędu przeszło trzydziestu milionów dolarów stał się swego rodzaju przepustką do kariery dla tego reżysera. Choć lwia część widzów nadal nie widzi w „Śmiertelnej gorączce” zbyt wielu elementów przemawiających na jej korzyść, wykształciła się pewna grupa krytyków i zwykłych odbiorców „czujących takie klimaty”, która nie waha się przed definiowaniem owego horroru, jako jednego z najlepszych reprezentantów gatunku powstałych w XXI wieku. Sama przez długi czas uważałam, że późniejsze „Hostele” Rotha, mainstreamowe torture porn, są odrobinę zacniejszymi pozycjami, ale z czasem zmieniłam zdanie. Obecnie „Śmiertelną gorączkę” uważam za najlepsze dokonanie tego reżysera, bezsprzeczny dowód na to, że aby w bieżącym wieku móc nakręcić naprawdę wartościowy film nie potrzeba wielomilionowych nakładów pieniężnych, umożliwiających generowanie widowiskowych efektów komputerowych.

Nominowana do Saturna „Śmiertelna gorączka” całą sobą krzyczy, że została stworzona przez wielbiciela gatunku, a nie zwykłego, nastawionego wyłącznie na zysk wyrobnika. Scenariusz autorstwa Eliego Rotha i Randy’ego Pearlsteina konwencją nawiązuje do niskobudżetowych rąbanek z lat 70-tych i 80-tych XX wieku, a żeby dodatkowo uwypuklić zamiar złożenia hołdu tego rodzaju obrazom twórcy dodają kilka, czytelnych dla długoletnich fanów gatunku, acz subtelnych smaczków. Domek, w którym zatrzymują się protagoniści przywodzi na myśl „Martwe zło”, co zapewne było zamierzonym zabiegiem. Podobnie, jak główny motyw muzyczny, kawałek Davida Hessa zatytułowany „Wait for the Rain”, pamiętany jako jeden z bardziej charakterystycznych utworów w „Ostatnim domu po lewej” Wesa Cravena. Doszukujący się mniej oczywistych nawiązań widzowie mogą odebrać dziwaczną rodzinkę, prowadzącą sklep, jako ukłon w stronę „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, szczególnie patrząc na sceny z dzieciakiem przejawiającym wielkie zamiłowanie do gryzienia ludzi. Ale wbrew pozorom Roth i Pearlstein nie przejawiali chęci kręcenia kolejnego filmu o kanibalach, gwałcicielach, czy demonach, inspirację do właściwiej tematyki scenariusza czerpiąc z nieprzyjemnego incydentu z życia Rotha, który podczas pobytu w Islandii dostał zakażenia skóry. W ten sposób powstał w moim mniemaniu jeden z ciekawszych horrorów o śmiertelnej chorobie, dziesiątkującej bohaterów.

Eli Roth utrzymuje, że „Śmiertelna gorączka” miała stać w opozycji do mainstreamowych współczesnych horrorów, garściami czerpiąc z dokonań najpopularniejszych twórców gatunku z ostatnich dekad XX wieku. I to widać na ekranie. Stylowe zdjęcia leśnej scenerii w porze jesiennej, kiedy to nieliczne liście pokrywające gałęzie mienią się różnymi kolorami, a zamglone niebo przybiera białawą barwę. Gdzieś pośrodku tego zimnego krajobrazu stoi samotna drewniana chatka, jakby żywcem wyjęta z „Martwego zła”, która staje się czasową przystanią dla grupki łaknących dobrej zabawy młodych ludzi. Stereotypowych do bólu, celowo dostosowanych charakterologicznie do znanych nam typów postaci ze starych rąbanek. Maniakalne wręcz trzymanie się szablonowych osobowości protagonistów miało być sygnałem dla zaprawionych w tego rodzaju obrazach widzów, że wszystko, nawet kolejność eliminacji bohaterów potoczy się znanym torem. Zresztą nie tylko to, bo kilka innych wstępnych sekwencji również daje to do zrozumienia. Na przykład wspomniana prowincjonalna rodzinka, prowadząca sklep, którą przedstawiono w swego rodzaju krzywym zwierciadle, maksymalnie uwypuklając jej podejrzane zachowania ma sugerować rychłe starcie mieszczuchów z zacofanymi tubylcami. A pojawienie się zarażonego pustelnika ma być najgłośniejszym sygnałem dla widza, że protagoniści z czasem zostaną skonfrontowani z czymś śmiertelnie niebezpiecznym. I kiedy już wszystkie te obowiązkowe dla każdego szanującego się krwawego teen horroru wątki zostaną nam wyłuszczone Roth dokonuje zabiegu zgoła nieprzewidywalnego, eliminując protagonistów z pogwałceniem zasad slasherów. Tradycja tego nurtu wykształciła w widzach przekonanie, że pierwsi zawsze giną amatorzy nieskrępowanego seksu, w żadnym razie domniemana final girl (toż to zbrodnia!). A takową jest jasnowłosa Karen, obiekt westchnień Paula. Dziewczyna od początku nie wykazuje większego zainteresowania przygodnymi romansami, zakrapianą alkoholem zabawą i najbardziej zdecydowanie krytykuje karygodne potraktowanie przez kolegów proszącego o pomoc mężczyznę. Tyle, że nazajutrz, jako pierwsza z całej gromadki zostaje zarażona, co stoi w jawnej sprzeczności z jej charakterystycznymi dla final girl cechami. Żeby jeszcze bardziej zamieszać w znanej nam konwencji scenarzyści chwilę później sugerują wykształcenie się nowej final girl, Marcy, która odważnie rusza na poszukiwanie środka transportu bądź telefonu i stara się nie zostawiać przyjaciół w potrzebie, co kontrastuje z jej wcześniejszym, frywolnym zachowaniem. Roth pogrywa z oczekiwaniami widzów również w warstwie narracyjnej, ochoczo korzystając ze swojego wrodzonego poczucia czarnego humoru. Dowcip bawił mnie jedynie podczas wstępnych sekwencji, kiedy to protagoniści nie stali jeszcze przed bezpośrednim zagrożeniem. Wtedy to scenarzyści stawiali głównie na zamierzenie infantylne powiedzonka. Najśmieszniejsze w moim odczuciu kwestie wtłoczono w usta zdziecinniałego Berta – nazywanie wiewiórek pedałami, czy zachwycanie się spaloną pianką. Zabawna była również kreacja samego Eliego Rotha, który niestety dosyć szybko „opuścił scenę”. Jednakże z czasem czarny humor stał się bardziej dosadny, wymuszony, jak na mój gust, przez co nie wywoływał pożądanego efektu. Ale też nie przeszkadzał, bo Roth kręcąc „Śmiertelną gorączkę” doskonale wyczuł gdzie przebiega granica pomiędzy bzdurną komedyjką a umiarkowanie krwawym wzbogaconym, a nie przepełnionym humorem horrorem.

Jeśli zestawi się histeryczny humor z innymi częściami składowymi „Śmiertelnej gorączki” wyłoni się obraz pozornie konwencjonalnej produkcji, która po bliższym przyjrzeniu się świadomie eksperymentuje ze znanymi motywami, i z której przebija zamiłowanie do starych sposobów straszenia tudzież zniesmaczania odbiorców. Surowy, jesienny klimat swoim ulokowaniem wywołujący poczcie alienacji idealnie współgra z właściwą akcją, przy równoczesnym kontraście z niektórymi, prześmiewczymi dialogami, a fragmentaryczne krwistoczerwona przebitki, wręcz zachwycają swoją pomysłowością. Wydawać by się mogło, że dowcip przytępi aurę zaszczucia i nieuchronności tragedii, ale Roth już na początku XXI-wieku, kręcąc swój pełnometrażowy debiut nie miał skłonności do przesady w aspektach humorystycznych, co jest przypadłością wielu reżyserów horrorów komediowych. Dowcipnych aspektów jest sporo, co więcej niejeden przynajmniej na mnie nie wywołał pożądanego efektu, ale one w najmniejszym stopniu nie zaniżają jakości całości. A przynajmniej ja tak to odbieram, bo wiem, że spora grupa widzów zgoła odmiennie się na owy problem zapatruje. W każdym razie poza wspomnianą budowaną na modłę XX-wiecznych slasherów atmosferą „Śmiertelna gorączka” może pochwalić się również realistycznymi efektami specjalnymi. Bez ingerencji komputera twórcom udało się przekonująco ucharakteryzować zarażonych. Ujęcia przeżartej twarzy, krwawych wybroczyn na udzie i plecach i wreszcie scena, podczas której zawsze się krzywię, kiedy to jedna z dziewczyn zdziera maszynką do golenia strupy pokrywające jej nogę. Na większe szaleństwo w ewokacji gore również znalazło się miejsce. Liczne zbliżenia na rozczłonkowane ciała, wypływające wnętrzności, czy krwawe wymioty, ale bez przesady, bez hostelowego zamiłowania do dokładnego portretowania cielesnych tortur. W efekcie aspekty gore nie zaciemniają innych części składowych filmu, tym samym zaniżając siłę rażenia klimatu grozy, konsekwentnie budowanego przez cały seans, co często możemy zaobserwować we współczesnych krwawych horrorach. Nie, makabra koegzystuje z nimi na równych prawach. Humor, klimat i gore podano w tak równych, wyważonych proporcjach, że pozostaje mi jedynie przyklasnąć owemu przedsięwzięciu.

Komercyjny sukces „Śmiertelnej gorączki” zaprocentował dokręceniem, jak dotychczas dwóch sequeli, z których żaden nie oddaje ducha jedynki – podobnie, jak kontynuacje „Drogi bez powrotu” niwecząc wszelkie zalążki klimatu przesadnym rozlewem krwi. W planach jest remake/reboot filmu, w reżyserii Travisa Zariwny’ego, którego wstępną datę premiery wyznaczono na rok 2016, ale raczej nie spodziewam się powtórki z rozrywki, jakiej dostarczył mi pierwowzór. Zdaję sobie sprawę, że „Śmiertelna gorączka” ma wielu przeciwników, osób, do których zwyczajnie nie trafia taka stylistyka, ale nie jest to w stanie wpłynąć na moje subiektywne odczucia i nie powstrzymuje mnie przed rekomendowaniem tej pozycji każdemu poszukiwaczowi stylowych rąbanek.

3 komentarze:

  1. Nie wiem, o co chodzi z tym filmem, ale widziałam go kilkakrotnie i za każdym razem oglądam go z równym zainteresowaniem. Nie wiem, czy nie podchodzi to pod masochizm w takim razie... Ale cóż, zwyczajnie go lubię ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy film i warto go obejrzeć ;) w drugiej część tylko dobre jest co, że zaczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z 1 częśći.

    OdpowiedzUsuń
  3. Owszem,to kino zgrabne w swojej klasie,ale swoistego fenomenu tego filmu nie rozumiem.

    OdpowiedzUsuń