niedziela, 4 października 2015

„Szatańskie taśmy” (2012)


W 1994 roku Harlan Diehl zabija całą swoją rodzinę, pozostawiając przy życiu jedynie niemowlę, dziecko siostry, po czym zostaje zastrzelony przez policję. Kilkanaście lat później licealista, Julian Miller, przygotowuje szkolny projekt o tym krwawym wydarzeniu, z pomocą dziewczyny i paru znajomych. Pracujący w archiwach gazety, Quinn, na prośbę Juliana znajduje taśmy ze sprawy Diehla, a po odtworzeniu ich zostaje opętany przez jakiś byt. Chłopak przystępuje do poszukiwań nagrań Harlana oraz ocalałego członka rodziny Diehlów, wykorzystując szatańską moc taśm do zawłaszczania dusz wybranych osób. Tymczasem Julian dowiaduje się, że przodek Harlana wynalazł sposób na nieśmiertelność, który może zaowocować powtórką bestialskich zbrodni sprzed lat.

Reżyser i scenarzysta „Szatańskich taśm”, Michael A. Nickles nie miał szczęścia do dystrybutora. Firma Magnolia Pictures (Magnet Releasing) wprowadziła tę produkcję tylko do jednego kina, co zaprocentowało wpływami rzędu 264 dolarów. Biorąc pod uwagę budżet opiewający na ponad półtora miliona dolarów nie da się ukryć, że Nickles przepłacił… Już pomijając ekstremalnie oszczędną dystrybucję Magnolia Pictures, oglądając film, trudno oprzeć się wrażeniu, że Nickles nieumiejętnie rozdysponował tymi pieniędzmi, ale zaledwie 33 sprzedane bilety to i tak stanowczo za mało, zważywszy na poziom „Szatańskich taśm”. Dobry straszak to to nie jest, ale kino grozy obfituje w o wiele słabsze produkcje, które zarobiły nieporównanie więcej, co dowodzi jedynie temu, że nakręcenie filmu to nie wszystko – równie ważne jest znalezienie odpowiedniego dystrybutora, który oczywiście zechciałby ten projekt sprzedać.

Im więcej horrorów oglądam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że największych trudności nastręcza współczesnym twórcom wygenerowanie mrocznego klimatu oraz konsekwentne utrzymanie go przez cały seans. Dlatego też niepomiernie zdziwił mnie fakt, że, podczas gdy niemalże wszystko inne w „Szatańskich taśmach” się rozjeżdża atmosfera zachowuje zadowalający poziom. Początkowo myślałam, że przybrudzone, ziarniste zdjęcia i oszczędnie oświetlone wnętrza są wynikiem nie tyle zdolności Nicklesa, ile niewystarczających nakładów pieniężnych przeznaczonych na realizację filmu. Ale kiedy tylko dowiedziałam się, że budżet opiewał na przyzwoitą sumkę, jak na niehollywoodzki obraz, zaczęłam się zastanawiać, czy aby Nickles nie posiada rzadko spotykanego daru do naturalnego, niewymuszonego tworzenia odpowiedniej oprawy straszaka. Być może przypisuję mu zdolności, których nie ma, być może tak silny kontrast mrocznego, konsekwentnie budowanego klimatu z pozostałymi, niedopracowanymi elementami filmu był czystym przypadkiem. Niemniej nie da się ukryć, że złowieszcza aura, rzecz która wielu innym twórcom nastręcza niemałych trudności, jest najsilniejszą częścią składową „Szatańskich taśm”. Kiedy zaś stawia się atmosferę obok scenariusza i efektów specjalnych dostaje się żywy dowód na to, że choć klimat odgrywa ważną rolę w każdym horrorze, bez pomocy z innych stron traci na atrakcyjności, że pozostałych części składowych każdego straszaka nie należy deprecjonować. W kinie grozy, szczególnie tym wysokobudżetowym, częściej spotykam się z brakiem odpowiedniego klimatu, przez co zdarza mi się nie doceniać ich fabuł i efektów specjalnych. Tutaj mamy natomiast zgoła odwrotną sytuację, przypominającą (również mnie), że zgrabna atmosfera to nie wszystko.

Scenariusz „Szatańskich taśm” nasunął mi delikatne skojarzenia z „The Ring”, co może istotnie stanowiło inspirację Nicklesa, bo wspomina ten tytuł w jednej z rozmów nastoletnich bohaterów. Chociaż z drugiej strony mówi również o „Krzyku” i „Zakręconym piątku”, więc może delikatna zbieżność z „The Ring” nie była zamierzona. W każdym razie klątwa rzucana za pomocą taśm chyba już zawsze będzie się każdemu kojarzyć z „Kręgiem”, więc naturalnie kiedy tylko uświadomiłam sobie, że rzecz o czymś w ten deseń traktuje przed oczami stanął mi właśnie ten konkretny obraz. Tyle, że w „Szatańskich taśmach” zamiast dziewczynki najpierw wyłaniającej się ze studni, żeby następnie wyjść z telewizora mamy delikwenta, który wynalazł sposób na przenoszenie swojej duszy do ciał innych osób za pośrednictwem nagrań. Bez żadnych zapierających dech w piersiach efektów specjalnych, czy niepokojących charakteryzacji. Opętani wyglądają, jak normalni ludzie, poza Quinnem, który może się pochwalić długimi, czarnymi pazurami i oszczędnie rozlokowanymi wykwitami na twarzy.  Momenty opętania również oddano bardzo minimalistycznie – ot, Quinn przykłada dłoń do ekranu, a osoba po drugiej stronie chwilę wije się po podłodze. Bez wyginania ciała rodem z „Egzorcysty”, bo i „Szatańskie taśmy”, pomimo dobrego klimatu przestraszyć nikogo nie zamierzały. W pewnym momencie nawet zaczęłam się zastanawiać, czy celem Nicklesa było stworzenie nastrojowej produkcji, czy może jego zainteresowania zogniskowały się na rąbance. Jednak, jaki by zamysł nie był nie wyczerpał tematu w żadnym kierunku. Podczas, gdy sekwencjom zawłaszczania dusz niewinnych ludzi brakowało jakichś silniejszych uderzeń, czy to w charakteryzacji, czy choćby prymitywnych jump scenek, momenty eliminacji ofiar oddarto z wszelkiego realizmu. „Szatańskie taśmy” otwiera scena kręcenia przez Juliana i jego znajomych filmu obrazującego zbiorowy mord sprzed kilkunastu lat. Wówczas domorosły filmowiec stylizuje ich na trupy przekonująco oddając rany pokrywające ich ciała. Ale o ile inscenizacja Juliana jest całkiem realistyczna późniejsze mordy będące dziełem opętanego Quinna porażają sztucznością. No, może poza przebiciem oka ukazanego migawkowo, co uniemożliwiło przyjrzenie się szczegółom. Jednak już uderzanie głową chłopaka o deskę rozdzielczą i strzał w głowę epatują tak dalece rozwodnioną krwią, że aż człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego Nickles w tych ujęciach nie wykorzystał substancji imitujących posokę z filmiku Juliana. Wyglądało to tak, jakby twórcy zarówno do nadnaturalnych wątków „Szatańskich taśm”, jak i scen gore podeszli bez należytego skupienia, poruszając dwie zgoła odmienne konwencje, ale żadnej nie doprowadzając do zadowalającego poziomu. A wystarczyło skupić się na jednej stylistyce. To samo zresztą można powiedzieć o fabule, która miejscami nawet ciekawiła, nawet w takiej teen horrorowej oprawie, ale w pewnym momencie podobnie jak wszystko inne zaczęła się rozjeżdżać. Nickles zaczął coraz dłuższe kawały czasu przekazywać Quinnowi poszukującemu taśm Harlana i jego przodka oraz jego relacjom z policjantem, Christianem Slaterem we własnej osobie, odchodząc od głównego bohatera, przyzwoicie wykreowanego przez Johnny’ego Pacara. Ktoś powie mała strata, bo w końcu w horrorze lepiej obcuje się z opętanymi gośćmi zabijającymi ludzi, aniżeli rozterkami nastolatków i szkolnym projektem, ale akurat w tym przypadku, przez wzgląd na sztuczność bijącą ze scen stricte horrorowych wątki obyczajowe z delikatnymi naleciałościami nieznanego (przebijającymi głównie z dialogów) o wiele silniej sprostały moim niewygórowanym wymaganiom.

Szkoda, że tak zgrabnie wygenerowany mroczny klimat zmarnowano na tak nierówne dziełko, które niepotrzebnie porwało się na tyle różnych konwencji – od nastrojówki przez rąbankę po sporadyczne kręcenie z ręki. A to wszystko oddane bez większego polotu charakteryzatorskiego i z oddarciem efektów specjalnych z wszelkiego realizmu (szczególną irytację wzbudza widok rozwodnionej krwi). Można było z tego zrobić całkiem przyjemny straszak na jeden raz, gdyby tylko scenariusz nie był tak rozproszony. Cóż, Nickles chciał troszkę sprawę pokomplikować, być może żeby zaskoczyć widzów jedynym zwrotem akcji, być może chcąc odróżnić się od innych współczesnych horrorów. Jednakże wydaje mi się, że jego film zaprezentowałby się od lepszej strony, gdyby warstwę fabularną poprowadzić liniowo, konwencjonalnie, z prostotą i równoczesną z dbałością o realistyczny wygląd posoki oraz charakteryzacji opętanych. Bez ingerencji komputera, ale z większą śmiałością. Bo w takim kształcie, w jakim przyszło mi oglądać „Szatańskie taśmy”, oprócz klimatu i wątków obyczajowych właściwie nic nie było w stanie mnie zainteresować. Chociaż z drugiej strony zważywszy na poziom wielu innych XXI-wiecznych horrorów to i tak sporo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz