niedziela, 29 listopada 2015

Stephen King, Joe Hill „W wysokiej trawie”


Rodzeństwo, Cal i Becky DeMuth, ruszają w długą podróż samochodem do rodziny. Dziewiętnastoletnia kobieta niedawno zaszła w ciążę z mężczyzną, który nie zamierza pomóc jej w wychowaniu dziecka i jeszcze nie zdecydowała się, czy wydać je na świat. Ma nadzieję, że pobyt z dala od rodzinnego domu i długa podróż u boku kochającego brata pomogą jej w podjęciu decyzji, ale jej plany zostają pokrzyżowane podczas przemierzania stanu Kansas. Przejeżdżając obok pola wysokiej trawy uszu rodzeństwa dobiega wołanie o pomoc. Po zaparkowaniu i rozeznaniu się w sytuacji dochodzą do wniosku, że w trawie zagubił się mały chłopiec, Tobin, wraz z matką, która z jakiegoś powodu próbuje ich przestrzec przed przekraczaniem granicy pola. Jednak rodzeństwo nie potrafi zignorować rozpaczliwych próśb chłopca. Podczas, gdy Becky stara się wezwać pomoc, Cal śmiało wkracza w wysoką trawę. Chwilę później jego siostra rezygnuje z beznadziejnych prób nawiązania połączenia z numerem alarmowym i rusza jego śladem, jednak pomimo kierowania się własnymi głosami rodzeństwo nie jest w stanie odnaleźć się w gąszczu traw. Niezwykłe właściwości pola uniemożliwiają im spotkanie oraz dotarcie do szosy. Na domiar złego to miejsce skrywa jeszcze jedną, przerażającą tajemnicę, potężną moc, która postawi na ich drodze kolejne zagrożenie.

„W wysokiej trawie” to nowela, będąca owocem współpracy ojca i syna, Stephena Kinga i Joego Hilla, po raz pierwszy opublikowana w 2012 roku na łamach magazynu Esquire. W Polsce ten niespełna 50-stronicowy utwór ukazał się w formie ebooka i audiobooka, co było jednym z powodów mojego tak długiego odkładania lektury. Drugim było spotkanie z pierwszym tekstem spisanym do spółki przez Kinga i Hilla, „Pojedynkiem na szosie”, wchodzącym w skład antologii „Jest legendą”, który swego czasu wielce mnie rozczarował. Jednak „W wysokiej trawie” zdecydowanie odbił się głośniejszym echem wśród czytelników, spotkałam się nawet z opiniami, że jest to jakoby wielki powrót starego, dobrego Kinga, który w ostatnich latach na polu literatury grozy nie popisywał się niczym szczególnym. Mimo wszystko sceptycznie podchodziłam do tych rekomendacji, podejrzewając, że są mocno przesadzone, ale na szczęście byłam w błędzie, a znając już pisarstwo Hilla śmiem podejrzewać, że znacząco przyczynił się do tak wysokiego poziomu niniejszego dzieła. Nie chciałabym, aby to zabrzmiało, jak deprecjonowanie Kinga, bo jego znakomity styl na pewno podniósł wartość narracyjną, ale świeżość i entuzjazm Hilla również przebija z tego tekstu, znacząco umilając lekturę. Razem panowie tworzą mieszankę wybuchową, której nigdy nie spodziewałabym się po miernym „Pojedynku na szosie”, jednego z najlepszych reprezentantów krótkiej formy literatury grozy ostatnich lat.

Tak oto Stephen King wraca do korzeni: motywu odludnego, cichego miejsca, stającego się areną przerażających wydarzeń. Swego czasu niekoronowany król literatury grozy doszedł do perfekcji w wykorzystywaniu potencjału drzemiącego w takich miejscach. Dla przykładu można choćby przytoczyć moim zdaniem zjawiskową „Desperację” oraz opowiadanie „Dzieci kukurydzy” zamieszczone w zbiorze „Nocna zmiana”. To drugie dziełko być może stanowiło inspirację dla Kinga i Hilla, wszak podobieństwa nie sposób przeoczyć, ale nawet jeśli to niewielką, bo akcja „W wysokiej trawie” podąża w zupełnie innym kierunku. Podczas, gdy w „Dzieciach kukurydzy” mieliśmy pole kukurydzy o szatańskich tendencjach i grupkę małoletnich wyznawców owego miejsca, nowela Kinga i Hilla traktuje o kawałku ziemi zarośniętym ostrą trawą mniej więcej dwumetrowej długości, posiadającą niezwykłe właściwości. To nie rzesza opętanych manią zabijania wyznawców jest głównym źródłem zagrożenia tylko milcząca natura, której przeznaczenia nie znamy. Błądząc wśród wysokich traw Calowi co prawda przychodzi na myśl, że okoliczni mieszkańcy składają ofiary temu przeklętemu miejscu, ale King i Hill nie zgłębiają tematu. Rezygnują z wyłuszczania roli, jaką odgrywa trawiaste pole w życiu miejscowych, zawężając akcję do położenia przyjezdnych, którzy na swoje nieszczęście padli jego ofiarą. Czyli King razem z Hillem obrali inną drogę niż ten pierwszy w „Dzieciach kukurydzy”, równie jeśli nie bardziej skuteczną w horrorze. Zrezygnowali z wyłuszczania historii tego miejsca i jego oddziaływania na okolicznych mieszkańców, co pomogło w wygenerowaniu aury tajemnicy, rozbudzającej ciekawość, ale też tak idealnie przenikającej się z atmosferą niezdefiniowanego zagrożenia, zewsząd czyhającego na protagonistów, że już za samą otoczkę autorom należą się pokłony. A przecież to nie jedyny superlatyw „W wysokiej trawie”.

„Zaczynamy od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko wzrasta” – to parafraza słów przypisywanych Alfredowi Hitchcockowi, które znajdują zastosowanie w niniejszej noweli. Oczywiście, mocne uderzenie następuje dopiero po krótkim wstępie, w trakcie którego poznajemy Cala i ciężarną Becky, kochające rodzeństwo przemierzające samochodem Stany Zjednoczone w drodze do rodziny. W tym miejscu King nieco powściągnął swoje zamiłowanie do gawędziarstwa i szczegółowego portretowania bohaterów, ale i tak powiedziano dość, żeby zawiązać nić sympatii pomiędzy czytelnikiem (słuchaczem) i protagonistami. Preludium do właściwej akcji utworu następuje niedługo po zapoznawczym wstępie, gdzieś na odludnych terenach stanu Kansas. Przejeżdżając obok trawiastego pola Cal i Becky słyszą dziecięce wołanie o pomoc, wydobywające się z gąszczu, więc jak na dobrych obywateli przystało postanawiają to sprawdzić. Szybko odkrywają, że zagubionemu chłopcu towarzyszy kobieta, jego matka, która przestrzega ich przed wkraczaniem na pole. To wyraźny sygnał dla czytelników zaznajomionych z regułami gatunku, mający rozbudzić ich niepokój i przeświadczenie o nieuchronności tragedii, ale jak na konwencję horroru przystało w umysłach naszych bohaterów nie rozlegają się dzwonki ostrzegawcze. Jeszcze nie, ale kiedy już przekroczą magiczną linię oddzielającą szosę od traw, normalność od kuriozalności, szybko uświadomią sobie, że znaleźli się w pułapce. W miejscu, w którym traci się poczucie odległości, w którym nawet stojąc w miejscu człowiek na przemian oddala się i przybliża do celu. Zaburzenie reguł fizyki, prawideł jakimi rządzi się otaczająca nas rzeczywistość to jeden z najciekawszych motywów w literaturze i kinematografii grozy, a King i Hill dodatkowo podlewają go taką dawką napięcia i dosłownie przygniatającej atmosfery wszechobecnego, niepoddającego się racjonalnemu wytłumaczeniu zagrożenia, że chwilami naprawdę ciężko jest złapać oddech. Tak jakby coś przysiadło na klatce piersiowej odbiorcy nie pozwalając mu odetchnąć. A akcja tymczasem pędzi w zawrotnym tempie nie dając ani chwili wytchnienia, żadnego przestoju, który zachęciłby do chwilowej przerwy w lekturze. I rozwija się w doprawdy nieoczekiwanym, jak na standardy Kinga i Hilla kierunku. Ten pierwszy eksperymentował już z makabrą, najdobitniej w „Szkole przetrwania”, opowiadaniu wchodzącym w skład zbioru „Szkieletowa załoga”, więc nie wątpiłam, że w gore sprawdza się równie dobrze, co w nadnaturalnym, często psychologicznym horrorze, ale zupełnie nie spodziewałam się takiego gwałtownego skrętu z jednej konwencji w drugą. A to wszystko z zachowaniem niebotycznie wysokiego poziomu, na który nowela wspięła się w pierwszej połowie. Plastyczność opisów aktów kanibalistycznych i okaleczonych ciał tak oddziaływała na wyobraźnię, że w pewnym momencie, ściślej pod koniec, miałam nawet wrażenie, że podczas swojego obcowania z gatunkiem nigdy się z czymś takim nie spotkałam, ale to była oczywiście tylko ułuda, chwilowe zaćmienie wywołane bezbłędnym stylem Kinga i Hilla. UWAGA SPOILER W końcu podobny motyw widziałam już w „Ludożercy” Joego D’Amato KONIEC SPOILERA tyle, że słowo pisane zawsze silniej na mnie oddziaływało niż obraz. Nic więc dziwnego, że w chwili szczytowej makabry, w momencie, w którym autorzy bez żadnych oporów moralnych poszli na całość, poczułam mdłości. Zabrzmi to dziwacznie, ale chwała autorom za to – tak oto udowodnili, że stylistyka gore nie ma przed nimi żadnych tajemnic, że doskonale znają jej rolę w sztuce i potrafią wręcz zgwałcić nią czytelnika, tak dotkliwe, że jeszcze długo po skończonej lekturze w jego umyśle zapewne będą się pojawiać przebłyski tego posuniętego do ekstremum spektaklu obrzydliwości. Nie wiem, czy summa summarum nowela „W wysokiej trawie” jest równie drastyczna, co „Szkoła przetrwania” Kinga - ilością krwawych wątków pewnie nie, ale nad jakością bym się zastanowiła.

„W wysokiej trawie” uderza z podwójną siłą – pięścią Stephena Kinga i kopniakiem Joego Hilla. Na niespełna pięćdziesięciu stronicach obaj pisarze pokazali niemalże wszystko, co w ich twórczości najlepsze, z tak zaskakującą perfekcją przeplatając dwie zgoła odmienne stylistyki literatury grozy, z taką dbałością pochodząc do klimatu i makabry, że aż zapragnęłam, aby kiedyś razem stworzyli coś dłuższego. Jakiś powieściowy horror, w którym z taką samą maestrią pokazaliby na co ich stać. Efekt tego przedsięwzięcia jest tak zjawiskowy, że raczej nie dziwią plany przeniesienia tej historii na ekran, najprawdopodobniej już w 2016 roku, ale doprawdy wątpię, żeby film dorównał owemu arcydziełu literatury grozy. Tak, arcydzieło to słowo, które najpełniej definiuje klasę „W wysokiej trawie”, przynajmniej w mojej ocenie.

9 komentarzy:

  1. Cóż ja mogę wićecej pisać! Zachęciłaś mnie i nawet nie wiesz jak bardzo. Takie połączenie nie mogło się nie udać :>
    Zapraszam:
    kruczegniazdo94.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie faktycznie świetne. Bałam się jak nie wiem. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko Buffy potrafi napisać reckę na 1400 słów do opowiadania liczącego sobie ledwie 50 stron. :P

    Właśnie mi przypomniałaś, że to mam, a nie czytałem. Nie czytałem w sumie dlatego, że nie mam na czym, ale opowiadanie zapowiada się ciekawe. Bardzo lubię horrory w takim klimacie. Ino dorwę czytnik do ręki to będzie co nadrabiać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe to się nazywa wodolejstwo;)
      Przeczytaj i koniecznie podziel się wrażeniami na swoim blogu.

      Usuń
    2. Czy ty równie dużo mówisz, co piszesz? Gaduła? :)

      Jak tak czytałem sobie reckę powyższą to przypomniała mi się kapitalna scena z Jurassic Park, którą uwielbiam. Mianowicie moment, kiedy główni bohaterowie z żołnierza uciekają też właśnie przez taką bycza trawę, gdzie wychwytują i po kolei Raptory. Klimat i emocje kapitalne i na takie same liczę w tym opowiadaniu. :)

      Usuń
    3. "Czy ty równie dużo mówisz, co piszesz? Gaduła? :)"

      Zgadłeś. Nadaję tak, że uszy więdną;)

      Usuń
    4. To tym lepiej, z gadułami nigdy nudno. ;)

      Usuń
  4. Skoro przy opowiadaniach King daje radę to może powinien powrócić do ich pisania ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo powinien napisać jakąś długaśną powieść z Hillem;)

      Usuń