środa, 30 grudnia 2015

„Autostopowicz” (1986)


Jim Halsey transportuje samochodów z Chicago do San Diego. Przejeżdżając przez pustynne tereny trafia na przemokniętego autostopowicza, którego decyduje się podwieźć. Mężczyzna informuje chłopaka, że nazywa się John Ryder i zamierza go zabić. Zaatakowany Jim wyrzuca nieznajomego z samochodu i rusza w dalszą drogę. Jednak już nazajutrz widzi Rydera w przejeżdżającymi obok samochodzie z pewną rodziną. Chłopak próbuje ich przestrzec przed autostopowiczem, ale pomimo starań nie udaje mu się ich ocalić. Spanikowany Jim stara się znaleźć pomoc, zwrócić się z tą sprawą do tutejszego szeryfa, ale Ryder zręcznie kieruje wszelkie podejrzenia na chłopaka.

Pomysł na scenariusz „Autostopowicza” zrodził się w głowie Erica Reda, podczas jego samotnej podróży z Nowego Jorku do Austin. Opatrzony zachęcającym listem skrypt, wówczas mający na swoim koncie jedynie jeden short („Gunmen’s Blues”) Red przesłał kilku producentom. Tekst zainteresował Davida Bombyka, który wraz ze swoim menedżerem Kipem Ohmanem (który również zajął się produkcją „Autostopowicza”) oraz reżyserem filmu Robertem Harmonem postanowił jednak poddać scenariusz kilku przeróbkom. Wizja Erica Reda obejmowała kilka skrajnie drastycznych scen. Rezygnacja z pokazywania widzom między innymi okaleczonych ciał rodziny zalegających w samochodzie, gałki ocznej włożonej w hamburgera, czy rozrywania przywiązanej do wózka kobiety w pojęciu twórców była konieczna, aby uniknąć posądzeń o stworzenie taniego slashera. Ohman i Red przez parę miesięcy poddawali scenariusz licznym przeróbkom, aby dostosować go do hitchcockowskiej wizji Harmona, przekonanego, że kluczem do sukcesu filmu jest suspens, a nie orgia przemocy. Choć obecnie „Autostopowicz” nosi miano produkcji kultowej, w wielu zacnych kręgach będąc definiowanym, jako jeden z najlepszych thrillerów w historii kina to tuż po swojej premierze został chłodno przyjęty przez krytyków. Szczególnie dobitnie forsowano wówczas tezę, że film jest chory i posiada niesmaczny podtekst gejowski, mający stanowić paskudne nawiązanie do zagrożeń, jakie niesie AIDS (Amerykanie i ich ówczesna obsesja na punkcie wirusa HIV…). W każdym razie z czasem „Autostopowicz” zaskarbił sobie sympatię większej liczby krytyków, a tytuł stał się tak popularny, że wkrótce doczekał się wydanego na DVD sequela i kinowego remake’u.

Zgodnie z filozofią Alfreda Hitchcocka fabułę „Autostopowicza” zawiązuje silny akcent niczym nieuzasadnionego ataku nieznajomego przedstawiającego się, jako John Ryder na podróżującego Jima Halseya. Mężczyzna uświadamia chłopakowi, że jest mordercą i przemocą stara się zmusić go do wyznania, że pragnie śmierci. Przerażonemu Jimowi udaje się co prawda wyrzucić napastnika z samochodu, ale to bynajmniej nie koniec jego koszmarnej przeprawy z Ryderem. Cały scenariusz opiera się na swoistej grze znakomitego Rutgera Hauera z charyzmatycznym, skłaniającym do utożsamiania się z jego postacią C. Thomasem Howellem. Niezidentyfikowany „człowiek-duch” przemierza pustynne tereny w poszukiwaniu ofiar, które z jakiegoś sobie tylko znanego powodu wciąga w niebezpieczną rozgrywkę. Jego nietypowy modus operandi zakłada terroryzowanie ofiary na zasadzie częstego akcentowania swojej obecności w pobliżu oraz unaoczniania jej swoich zwyrodniałych poczynań. Wszelkie podejrzenia za zbrodnie, które sam popełnia, Ryder kieruje na Jima, jednocześnie w typowym dla siebie okrutnym stylu wybawiając go z opresji, gdy tylko trafia w ręce przedstawicieli organów ścigania. Scenarzysta nie zdradza, kim tak naprawdę jest John Ryder (nie wiemy nawet, czy to jego prawdziwe personalia), ani co bezpośrednio motywuje jego działania, dzięki czemu Rutgera Hauera nieustannie spowija aura intrygującej tajemnicy. Czarny charakter rozbudza ciekawość, zmuszając widza do zastanawiania się nad jego osobą i co ciekawsze ostatecznie jej nie zaspokaja, przewrotnie pozostawiając odbiorców z licznymi pytaniami. Choć nie zostaje to dobitnie wyartykułowane można domniemywać, że Ryder z jakiegoś niepojętego powodu pragnie zdemoralizować niewinnego, służącego bliźnim pomocą (również nieznajomym stojącym na poboczu z uniesionym kciukiem) chłopaka, że jego nadrzędnym celem jest zmuszenie go do zabicia człowieka. UWAGA SPOILER Jeśli rzeczywiście tak jest to pozornie szczęśliwe dla głównego bohatera zakończenie owego starcia w rzeczywistości nosi w sobie znamiona tragizmu. Wszak Ryder ziszcza swój plan – umiera, ale za sprawą Jima KONIEC SPOILERA. Choć tytułowy czarny charakter w swoją rozgrywką z Jimem wciąga wiele przygodnych osób, na ogół przewidując dla nich krwawy koniec reżyser konsekwentnie trzyma się swojego planu odżegnywania się od ekstremalnej makabry. Pojawia się kilka sekwencji delikatnie podlanych posoką, jak na przykład rzeź na posterunku, a nawet ujęcie wykorzystujące rekwizyt wyobrażający ludzki palec, ale bez zagłębiania się w drastyczne szczegóły. Raczej w formie migawek, tak jakby Harmon wzdragał się na myśl o zniesmaczeniu choćby jednego widza dobitnymi wizualizacjami. Makabra w przeważającej większości bytuje poza wzrokiem widza, przy czym jak na przykład podczas sceny z samochodem zaatakowanej przez Rydera rodziny operatorzy skupiają się na odstręczającej reakcji Jima na widok okropieństw, które tylko on (nie widzowie) podejrzał. Myślę, że „Autostopowicz” w wersji hard w rękach Harmona również mógłby poszczycić się wieloma superlatywami – realistyczne sceny mordów, które widzimy w migawkach właściwie nie pozostawiają, co do tego żadnych wątpliwości. Ale w takim wydaniu, bazującym na zgoła odmiennych emocjach nie rozczarowuje, pokazując, że czasami adrenalina we krwi wzrasta szybciej podczas obcowania z bazującym na napięciu i klimacie zaszczucia obrazem, aniżeli na widok typowej rąbanki.

Przez dłuższy czas Jim Halsey samotnie ucieka przed swoim prześladowcą. Zamknięcie scenariusza w ramach konwencji filmu drogi i to na pustynnych, jałowych terenach Stanów Zjednoczonych, gdzie odległość pomiędzy zabudowaniami rozciąga się na kilometry właściwe zagwarantowało twórcom aurę wyalienowania. Ale na tym ambitny Harmon nie poprzestał, akcentując dodatkowo klimat zaszczucia płynący nie z jednego, ale dwóch źródeł. Jimowi nie zagraża jedynie zdeterminowany, doskonale znający te tereny seryjny morderca (jak wskazują dwa ujęcia dodatkowo obdarzony nadludzkim słuchem), ale również ludzie, którzy tak naprawdę powinni zapewnić mu ochronę – przedstawiciele organów ścigania, zmanipulowani poczynaniami Rydera. Harmon doskonale równoważy akcję z lekko przybrudzoną, posępną atmosferą, dynamizując fabułę jeszcze zanim ma szansę całkowicie wytracić rozpęd i tym samym wzbogacając mroczną scenerię ogromnym ładunkiem napięcia. Co więcej dokładnie w momencie, w którym odczułam zaczątki niedosytu pozytywnego pierwiastka, kiedy samotność Jima zaczęła dawać mi się we znaki, niebezpiecznie przechylając się w stronę monotonii twórcy przytomnie postawili u jego boku kobiecą postać. Kelnerkę imieniem Nash (Jennifer Jason Leigh), która nie pełniła jedynie roli ozdoby, swoistego dopełnienia męskiej postaci, jak to często bywa szczególnie w kinie akcji, ale stała się twarzą kilku dynamicznych, złowieszczych sekwencji, tym samym dynamizując chwilę wcześniej zaczynającą wytracać tempo fabułę. Stała się też główną bohaterką najmocniejszej sekwencji, mającej miejsce tuż przed ostatecznym starciem Jima i Rydera, którą zdecydowano się przedstawić dopiero po długich dyskusjach, bo według niektórych członków ekipy była zbyt pesymistyczna w wymowie.

Chociaż „Autostopowicz” Roberta Harmona jest zdecydowanie najbardziej udaną, najsilniej trzymającą w napięciu i jedyną mroczną odsłoną historii o Johnie Ryderze to w przeciwieństwie do większości widzów nie uważam sequela i remake’u za niepotrzebne. Oczywiście oba wspomniane filmy zrealizowano zgoła odmiennie (większy nacisk kładąc na dynamikę, aniżeli złowieszczą oprawę wizualną), oba prezentują się dużo słabiej, ale ten pomysł ma w sobie tyle atrakcyjności, że do pewnego stopnia wystarczyło jej do wzbogacenia kolejnych produkcji podpinających się pod ten tytuł.

6 komentarzy:

  1. Film absolutnie rewelacyjny. Genialne dzieło z niesamowitym klimatem. Zamiast efekciarstwa twórcy postawili na atmosferę. Genialny Rutger Hauer. Świetni Jennifer Jason Leigh i C. Thomas Howell. Muzyka zdjęcia również super. Ten film mogę oglądać wiele razy i nigdy się nie znudzi. W 2004 roku Robert Harmon nakręcił w zbliżonym klimacie dość ciekawy „Highwaymen” („Autostrada grozy”).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Autostradę grozy" też lubię. Szczególnie, że gra tam świetna Rhona Mitra;)

      Usuń
  2. Też ją bardzo lubię. Może nie grała w wielkich produkcjach, ale do każdego filmu w którym się pojawi wnosi bardzo dużo dobrego. Właśnie obejrzałem ostatni jak na razie odcinek „The Last Ship” („Ostatni okret”).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na TNT, co nie? Obejrzałam tylko kilka odcinków, bo jak to na ogół u mnie z serialami bywa brakło mi cierpliwości na całość (chociaż jakiś tragiczny ten serial nie jest). Nawet dla Mitry nie potrafiłam wytrwać - widać niechęć do seriali zwyciężyła:/

      Usuń
    2. Oglądałem na kompie bo telewizora nie mam. Już dawno się go pozbyłem. Serial nie był tragiczny, ale jak już zacząłem to dotarłem do końca. Poza Mitrą najciekawsze były, niestety bardzo rzadkie, walki na morzu. Sam pomysł lepiej byłby wykorzystany jako film, bo serial niepotrzebnie był na siłę wydłużany.

      Usuń