niedziela, 20 grudnia 2015

„Kto wiatr sieje” (2015)


Bart odziedziczył po babce, Corrine, rodzinny majątek, w tym rezydencję Foxworth Hall, ale do dwudziestych piątych urodzin zgodnie z ostatnią wolą spadkodawczyni nie może swobodnie dysponować całym spadkiem. Do czasu odczytania dalszych zapisów testamentu majątkiem ma zarządzać wujek Barta, Chris, ale chłopak jest przekonany, że jego dwudzieste piąte urodziny nareszcie uniezależnią go od znienawidzonego krewnego. Z tej okazji zaprasza całą rodzinę na przyjęcie i późniejszy dłuższy pobyt w murach Foxworth Hall. Jego brat, Jory, światowej sławy tancerz przybyły do rezydencji w towarzystwie swojej ciężarnej żony i scenicznej partnerki, Melodie, ma wystąpić w trakcie urodzinowego przyjęcia Barta, ale ze względu na brzemienny stan kobiety partnerować ma mu młodsza adoptowana siostra, Cindy. Podczas pokazu baletowego ma miejsce wypadek, który pozbawia Jory’ego czucia w nogach. Po opuszczeniu szpitala zrozpaczony mężczyzna nie może szukać oparcia w swojej żonie. Na domiar złego kolejny zapis w testamencie Corrine nie brzmi tak, jakby tego chciał Bart. Nadal pozostający pod silnym wpływem swojego pradziadka, Malcolma, fanatycznie religijny chłopak zaczyna krzywdzić swoich bliskich. Jego matka, Cathy, pozostająca w kazirodczym związku z bratem, Chrisem, próbuje okiełznać szaleństwo Barta, równocześnie starając się podtrzymywać niepełnosprawnego Jory’ego na duchu. Jednak czuje, że jej rodzina się rozpada.

„Kto wiatr sieje” to najprawdopodobniej ostatnia telewizyjna adaptacja powieści wchodzącej w skład literackiego cyklu autorstwa Virginii C. Andrews. Póki co nie planuje się przeniesienia na ekran ostatniego tomu zatytułowanego „Ogród cieni” będącego prequelem tej historii. Cztery odsłony serii nakręcono dla telewizji Lifetime w iście zastraszającym tempie – wszystkie filmy powstały w przeciągu dwóch lat. Każdy wyreżyserowała inna osoba: pierwsze trzy części kobiety, ale już za „Kto wiatr sieje” odpowiadał mężczyzna, Shawn Ku. Scenariusz również został spisany przez osobę, która nie pracowała nad wcześniejszymi adaptacjami twórczości Andrews, Darrena Steina, który siłą rzeczy stanął przed koniecznością znaczącego okrojenia fabuły przedstawionej w książce. Powieść „Kto wiatr sieje” charakteryzowała się mnogością szczegółów z burzliwego życia Sheffieldów / Foxworthów / Dollangangerów, których nie sposób było kompleksowo przenieść do niespełna półtoragodzinnego obrazu. Stein musiał więc z wielu mniej istotnych wątków zrezygnować, co nie powinno zanadto przeszkadzać fanom prozy Andrews, ale konieczność powściągliwości rozciągnęła się również na bohaterów, a to z kolei może wzburzyć mniej pobłażliwych odbiorców.

Literacki cykl Andrews o rodzie Foxworthów / Dollangangerów jest nierówny głównie przez przeskakiwanie autorki z jednego gatunku w drugi, niejednokrotnie nadmiernie rozbudowującej również te mniej zajmujące wątki. Ale nawet biorąc pod uwagę niniejsze wady książki wchodzące w skład tej serii mają w sobie to coś, co dostarczyło mi więcej czystej przyjemności, aniżeli irytacji. Historia rodu Foxworthów / Dollangangerów dostarcza całej gamy różnych emocji, zachwycając skomplikowanymi relacjami międzyludzkimi i oburzającymi dziejami tej fikcyjnej familii. I nawet jeśli Andrews miejscami się zapętla, zauważalnie chwilowo nie mając pomysłu na rozwinięcie fabuły w końcu i tak każdorazowo wraca na właściwe tory, dosłownie kradnąc uwagę czytelnika coraz to bardziej pomysłowymi wątkami. Skomplikowane losy bohaterów cyklu Andrews nie służyły twórcom telewizyjnych adaptacji, niejako przymuszając ich do szczątkowego ujęcia bądź opuszczenia co poniektórych tematów. W niektórych przypadkach można to było scenarzystom wybaczyć, w innych nie, ale summa summarum filmy, choć zrealizowane z iście „serialowym sznytem” w gruncie rzeczy mnie zadowoliły. Oczywiście, w kategoriach takiego skrótowego ujęcia problematyki sagi. Darren Stein podobnie jak jego poprzednik, scenarzysta „A jeśli ciernie”, przede wszystkim skoncentrował się na Barcie (w którego z dużą charyzmą wcielił się James Maslow), pozostałym bohaterom poświęcając nieporównanie mniej czasu. Przez to postać Melodie, która najsilniej angażowała mnie w trakcie lektury w filmie nie miała już w sobie takiego magnetyzmu. Charakterystyka tej wewnętrznie ambiwalentnej bohaterki w adaptacji została zredukowana do typowej roli niewiernej żony, przytłoczonej ogromem obowiązków, jakie spadły na jej barki po tragicznym w skutkach wypadku jej męża, Jory’ego (którego notabene kreował drewniany, wielce irytujący Anthony Konechny). Bez większego zagłębiania się w jej psychikę. Równie niewiele miejsca scenarzysta poświęcił Cathy, Rachael Carpani, która ponownie, po „A jeśli ciernie”, wcieliła się w tę postać, pomimo niezbyt dużego udziału, z równie zadowalającym skutkiem. Tutaj kobieta przyjęła na siebie rolę rozjemcy i swatki, starającej się wspierać poszczególnych członków rodziny i zażegnywać konflikty między nimi. Spory, które generuje głównie Bart, czołowa postać „Kto wiatr sieje”, na którą przerzucono cały ciężar scenariusza.

Gdyby nie charakterystyka Barta zapewne byłabym wielce rozczarowana tym dziełkiem, ale o ile scenarzysta nie popisał się większą wnikliwością przy kreśleniu skomplikowanych rysów charakterologicznych pozostałych bohaterów, o tyle przypadek Barta charakteryzuje się mnogością cech, dynamizujących akcję w najbardziej pożądanych momentach. „Kto wiatr sieje” właściwie rozwija jego pączkującą w „A jeśli ciernie” obsesję upodabniania się do pradziadka Malcolma Foxwortha. Chłopak podobnie, jak jego przodek jest głęboko wierzący, tyle, że jak na fanatyka przystało interpretuje Pismo Święte na swoje, radykalne sposoby. W urządzonej w domu kapliczce oddaje się samoumartwieniu, prosząc Boga o zbawienie jego grzesznej rodziny, która notabene w jego mniemaniu swoimi karygodnymi czynami napiętnowała jego krew. Poza tym Bart ma poważne problemy w zaangażowaniu się w jakiś związek, w każdej kobiecie widząc nierządnicę, próbującą swoimi wdziękami sprowadzić go na drogę grzechu. Najwięcej obiekcji ma do swojej adoptowanej siostry, wesołej Cindy (dobra kreacja Sammi Hanratty), prowokującej go swoim ciałem. Ich konflikt sportretowano na tyle szczegółowo, żeby dać widzom całościowe rozeznanie w tej kuriozalnej relacji – wrogów, którzy mają się ku sobie, ku przerażeniu Barta, drżącego na myśl o powielaniu grzechu matki. Poza Cindy Bart pała głęboką nienawiścią do Chrisa, którego obwinia za okrycie hańbą Cathy, do której z kolei jak sam przyznaje odczuwa jakiś niezdrowy pociąg. Innymi słowy Bart to jednostka tak bardzo złożona, targana tyloma kuriozalnymi odczuciami do członków swojej rodziny, że wręcz nie sposób przejść obok niego obojętnie. A żeby tego było mało Bart z czystej zazdrości przypuszcza atak na brata, Jory’ego, którego owszem kocha, ale to wcale nie powstrzymuje go przed rujnowaniem mu życia. Po wypadku, czy też efekcie świadomego działania Barta (twórcy jednoznacznie tego nie wyjaśniają) życie Jory’ego w jego mniemaniu dobiega końca. Pozbawiony czucia w nogach już nigdy nie będzie mógł oddawać się swojej pasji (baletowi), a na domiar złego jego żona drży na myśl o przybywaniu w jego pobliżu, czując odrazę również do bliźniaków, które nosi pod sercem. Podczas, gdy Jory cierpi jego brat przystępuje do prób pozbawiania go towarzystwa płci pięknej, wykorzystując swój wysoki status, majątek, w którym dosłownie się kąpie. Czyli tak jak to często bywa w życiu – podczas, gdy z natury dobra jednostka cierpi tak bardzo, że jest gotowa odebrać sobie życie, ta zdeprawowana cieszy się wszystkimi dobrodziejstwami, jakie tylko może nieść egzystencja na tym padole. Oczywiście, do czasu, bo Bart to typowy przykład wiecznie nienasyconego egoisty, w dodatku borykającego się z chorobą psychiczną, co razem daje iście wybuchową mieszankę mogącą doprowadzić do kolejnej tragedii w dziejach rodu Foxworthów / Dollangangerów. Często zmieniające się nastroje Barta, coraz bardziej okrutne traktowanie bliskich i ta malcolmowska obsesja obmycia rodziny z grzechów w połączeniu z wyczuciem suspensu Shawna Ku sprawiają, że fabułę śledzi się w stanie dość sporego napięcia, w oczekiwaniu na mocniejsze uderzenia, które jeszcze bardziej urozmaicą obraz tej kuriozalnej familii.

Jeśli ktoś oglądał poprzednie telewizyjne adaptacje literackiej serii Virginii C. Andrews i dał się im porwać to powinien być również zadowolony z „Kto wiatr sieje”. Realizacyjnie i fabularnie czwarta filmowa odsłona historii Foxworthów / Dollangangerów jest utrzyma na takim samym poziomie. W typowo telewizyjnym, stonowanym stylu, ale mimo paru mankamentów w ogólnym rozrachunku zapewniającym całkiem przyjemne, miejscami nawet trzymające w napięciu chwile. A to chyba wystarczy, żeby dać szansę tej produkcji, jeśli oczywiście widziało się wcześniejsze części serii.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz