sobota, 2 stycznia 2016

„Antisocial” (2013)


Studentka Sam zostaje rzucona przez swojego chłopaka za pośrednictwem popularnego portalu The Social Redroom. Po tym zdarzeniu dziewczyna usuwa swoje konto z serwisu i daje się namówić długoletniemu przyjacielowi, Markowi, na imprezę sylwestrową organizowaną w jego mieszkaniu w gronie kilku znajomych. Sam nie planuje zostać tam zbyt długo ze względu na swoje kiepskie samopoczucie, ale niedługo po dotarciu dziewczyny na miejsce świat obiega wiadomość o pandemii. Ludzie padają ofiarami nowego wirusa, zamieniającego ich w agresywne, bezrozumne istoty. Władze nie wiedzą, jak choroba się rozprzestrzenia, ale apelują do obywateli o pozostawanie w zabarykadowanych domach.  Sam, Mark i troje pozostałych młodych ludzi stosują się do wskazówek nadawanych poprzez środki masowego przekazu, ale choć ich kontakt z zarażonymi jest znikomy wirus jakoś przedostaje się do wewnątrz zabarykadowanego mieszkania.

Kanadyjski pełnometrażowy debiut Cody’ego Calahana, do którego spisał również scenariusz wspólnie z Chadem Archibaldem. „Antisocial” w pewnym stopniu miał zapewne stanowić krytyczny komentarz do popularnych portali społecznościowych, które stały się areną do uzewnętrzniania się przed całym światem. Pomysł niezbyt odkrywczy, ale nierozpropagowany w kinie grozy do tego stopnia, żeby męczyć powtarzalnością, co zauważyli również krytycy, spośród których wielu pochwaliło jedynie tę konkretną część składową fabuły. Pozostałe elementy okazały się tak niemiłosiernie sztampowe, że raczej nie pozostawiały większej możliwości do zaspokojenia oczekiwań wymagających odbiorców, co też znalazło odbicie w chłodnych recenzjach zarówno wielu krytyków, jak i zwykłych widzów.

Motyw ukrywania się kilku niedobitków w jakimś przybytku w obliczu szalejącej na zewnątrz zarazy wielbicielom kina grozy jest doskonale znany. Wystarczy choćby wspomnieć legendarną „Noc żywych trupów” George’a Romero, która nadal stanowi inspirację dla niektórych twórców horrorów. Być może Calahan również sięgał do tego źródła, albo naoglądał się współczesnych horrorów w mniejszym lub większym stopniu inspirowanych „Nocą żywych trupów”. Tego nie wiem na pewno, ale za to z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że reżysera „Antisocial” dotknęła ta sama przypadłość, co wielu innych początkujących artystów, którym się wydaje, że najłatwiej nakręcić rąbankę. Przecież wedle obiegowych opinii masowych odbiorców proces zniesmaczania widzów nie wymaga większych nakładów pracy, a i klimat na ogół nie gra w tego typu filmach większej roli, więc tę najtrudniejszą sztukę można sobie darować. Cóż, wielbiciele kina gore mają na to zupełnie innych pogląd – żadnemu z nich zapewne nikt nie zdoła wmówić, że najlepsi reprezentanci owego nurtu są wyjałowieni z klimatu, a dbałość o realistyczne efekty specjalne nie wymaga od ich twórców żadnego wysiłku. Ale Calahan widać nie kręcił swojego filmu z myślą o długoletnich miłośnikach gore, celując raczej w mainstream, oparty na motywie często wykorzystywanym w zombie movies, ale z jednym wyjątkiem nie prezentując zarażonych, jako żywych trupów. Pandemia, która ogarnia społeczeństwo w noc sylwestrową nie charakteryzuje się powstawaniem z martwych. Osobnicy dotknięci tą niezwykłą przypadłością na początku krwawią z nosa i uszu oraz miewają dziwaczne wizje, a niedługo potem zamieniają się w bezrozumne (acz nadal oddychające) bestie atakujące wszystko, co się rusza tylko po to, żeby skończyć z eksplodującym mózgiem. Sposób rozprzestrzeniania choroby zostaje wyartykułowany przez scenarzystów dopiero pod koniec, ale jestem w pełni przekonana, że praktycznie każdy widz domyśli się tego już w momencie zarażenia pierwszego gościa Marka. Zresztą podobnie, jak wszystkiego innego, bo Calahan nie potrafi dezorientować odbiorców, choćby poprzez podrzucanie mylących tropów – właściwie wszystko wyłuszcza już w początkowych scenach i naprawdę nie potrzeba doktoratu, żeby właściwie sobie to poskładać. A kiedy już wszystko wiemy pozostaje nam szukać, czego innego na czym warto zawiesić oko, żeby tylko przetrwać jakoś seans.

Podpisuję się pod opiniami niektórych krytyków, że jedyną atrakcją „Antisocial” jest krytyczne spojrzenie na portale społecznościowe. Calahan i Archibald właściwie nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do swoich osobistych zapatrywań na ogarniające cały świat szaleństwo dzielenia się z internautami swoim życiem prywatnym poprzez częste aktualizacje swoich kont na rzeczonych portalach. W filmie mamy serwis nazwany The Social Redroom, któremu miliony użytkowników poświęca każdą wolną minutę swojego czasu, dzieląc się ze znajomymi „jakże ciekawymi” newsami ze swojego życia i plotkując o innych. Ilekroć coś ważnego (w pojęciu młodych ludzi) wydarzy się w życiu któregoś z użytkowników owa wiadomość natychmiast obiega wszystkich zainteresowanych, nawet jeśli ich obiekt sobie tego nie życzy. Twórcy „Antisocial” właściwie mówią wprost, że z jakiegoś powodu wiele osób świadomie zrezygnowało ze swojej prywatności i konstruktywnego spędzania wolnego czasu, skupiając się raczej na posiadającym jakieś małe znamiona zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych częstym aktualizowaniu swoich kont na portalach społecznościowych i oglądaniu jakże zajmujących materiałów dodawanych przez innych (szkoda, że nie poświęcono troszkę miejsca całkowicie dla mnie niezrozumiałej modzie na polubienia wpisów, również własnych…). Calahan i Archibald znaleźli jakieś wyjaśnienie tego fenomenu, być może troszkę abstrakcyjne, ale w sumie mające więcej sensu, aniżeli zwyczajne, dobrowolne zrzekanie się prywatność w imię… czego? Pozornej popularności? Pragnienia przystosowania do mas? Zwykłej, nieszkodliwej rozrywki? Sama nie wiem, bo i nie posiadam konta na żadnym portalu społecznościowym UWAGA SPOILER więc gdyby scenariusz „Antisocial” jakimś cudem się ziścił miałabym troszkę większe szanse na zachowanie (w miarę) zdrowych zmysłów. To w sumie mile łechce ego;) KONIEC SPOILERA.  W każdym razie pomijając te mało odkrywcze, acz trafne wynurzenia o portalach społecznościowych „Antisocial” nie prezentuje sobą żadnych innych zajmujących treści. Chyba, że za takowe uznać ukrywanie się grupy młodych ludzi w małym mieszkanku, w którym nie zaznamy klimatu rodem z choćby „Thanatomorphose” (brudnych pomieszczeń odzwierciedlających rozpad ludzkiego umysłu). Zobaczymy za to kilka sztucznych, pobieżnie sfilmowanych krwawych scen i równie sfuszerowanych osobliwych wizji. Najbardziej charakterystyczne sekwencje stanowią właściwie mierną podróbkę ujęć wykorzystanych w innych horrorach. Wyjmowanie pnącza z jamy ustnej kojarzy się z „The Ring” (włosy), z tym że tam twórcom rzeczywiście udało się wzbudzić we mnie dyskomfort, w przeciwieństwie do tej operatorskiej amatorki. Podobnie w ujęciu wpełzania robala w oko chłopaka, które przypomniało mi plakat serialu „Wirus”, a poza tym poraziło miernym efekciarstwem, bez jakiejkolwiek dbałości o makabryczny wydźwięk. Na dokładkę mamy takie szablonowe sceny mordów, jak na przykład poderżnięcie gardła szyjką butelki, czy powieszenie na lampkach choinkowych. I oczywiście sławetne wiercenie w głowie (pomijam stopień prawdopodobieństwa tej sekwencji), oczywiście niemające w sobie nic ze sznytu Lucio Fulciego – migawki zamiast zbliżeń, w dodatku podobnie jak pozostałe sceny gore podlane „plastikową” krwią. Wyżyny absurdu to jeszcze nie są, te Calahan zostawił sobie na koniec w dodatku (o zgrozo) dając do zrozumienia, że ma zamiar nakręcić jeszcze bardziej konwencjonalny sequel. I tak też się stało – kontynuacja tego doprawdy kiczowato-nudnawego dziełka powstała w 2015 roku.

Fani współczesnych horrorów o wszelkiego rodzaju epidemiach zamieniających ludzi w bezrozumne bestie mimo wszystko mają szansę odnaleźć się w obrazie Cody’ego Calahana. Nie wiem, czy wszyscy, ale ta grupa może zaryzykować seans. Pozostałym widzom odradzam ten film chyba, że nie przeszkadza im właściwie zerowa dbałość o napięcie i brudny klimat, konwencjonalność i rzecz jasna nierealistyczne, plastikowe efekty specjalne. Jeśli uda im się przymknąć oko na niniejsze niedostatki może jako tako spędzą czas przed ekranem – w przeciwnym razie pomęczą się tak samo, jak ja.  

4 komentarze:

  1. ciekawa recenzja pozdrawiam :) wi-kusia.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem dlaczego, ale wydaje się być mocno ciekawym filmem, ale zapewne nie znajdę dla niego czasu. ;/


    Pozdrawiam,
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam małe pytanko. Czy widziałaś więcej dobrych horrorów, czy więcej złych horrorów? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że więcej odebrałam na plus, ale głowy nie dam sobie za to uciąć;)

      Usuń